Bob Shaw - Milion nowych dni

Здесь есть возможность читать онлайн «Bob Shaw - Milion nowych dni» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1987, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Milion nowych dni: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Milion nowych dni»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

„Milion nowych dni” to powieść, której akcja rozgrywa się dwa wieki później, i w której pewien wierny małżonek zostaje uwikłany w biologiczny eksperyment związany z konsekwencjami nieśmiertelności. Powieść ciekawie napisana, niemal sensacyjna, ale wartka akcja to nie jest jej jedyny walor. Ciekawe jest również tło, w którym rzecz się dzieje. Autor wykazuje się wieloma nowymi, świeżymi pomysłami na temat, jak może wyglądać codzienne życie za dwieście lat. Taki np. klucz hotelowy wysyłający impulsy działające na fluoryzujące pod ich wpływem strzałki na ścianach korytarzy, i w ten sposób wskazujące drogę do własnego pokoju, mógłby być stosowany już dziś.

Milion nowych dni — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Milion nowych dni», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Skądże znowu, Willy. Ale co zamierzasz ze sobą zrobić?

— Właśnie o tym chciałem z wami porozmawiać. Wiem, że moja osoba jest ważna dla przetestowania E.80 — pan Pleeth nazwał mnie królikiem doświadczalnym za miliard dolarów — ale mam chęć wyjechać na jakiś czas za granicę.

Barenboim pozostał niewzruszony.

— To da się bez trudu załatwić — rzekł. — Mamy przecież swoje filie w różnych miastach na całym świecie, ale tobie nie muszę przecież tego mówić. Dokąd chciałbyś się wybrać?

— Nie myślałem o posadzie w mieście — odparł Carewe, kręcąc się niespokojnie na krześle. — Czy Farma nadal zawiera kontrakty z brygadami antynaturystycznymi?

Barenboim spojrzał najpierw na Pleetha, a dopiero potem odpowiedział.

— Owszem. Mamy mniej kontraktów niż dawniej, ale nadal dostarczamy i aplikujemy biostaty na wielu terenach operacyjnych.

— Tym właśnie chciałbym się zająć — wpadł mu w słowo Carewe, bo zależało mu, żeby wyłożyć swoją sprawę, zanim ktoś mu przerwie. — Wiem, że w takiej sytuacji nie mam prawa się narażać, ale kusi mnie, żeby na jakiś czas rzucić wszystko. Chciałbym zgłosić się na ochotnika do pracy w brygadzie antynaturystycznej.

Czekał, spodziewając się odmowy Barenboima, ale, ku jego zdumieniu, prezes kiwał głową zamyślony, a na ustach zaigrał mu cień uśmiechu.

— A więc masz ochotę ostudzić paru naturystów? — rzekł. — Wiesz, że wybierają czasem śmierć zamiast uległości… To cię nie odstrasza?

— Raczej nie.

— Jak sam powiedziałeś, Willy, z punktu widzenia naszej instytucji w grę wchodzi pewne ryzyko — to mówiąc Barenboim ponownie zerknął na Pleetha. — Z drugiej strony jednak dzięki temu zniknąłbyś na kilka miesięcy z widoku, co w obecnym czasie może nie byłoby takie złe. Z chwilą zgłoszenia patentu kwestia zapewnienia bezpieczeństwa stanie się jeszcze trudniejsza. Jak sądzisz, Manny?

Pleeth kontemplował swoje nieodgadnione triumfy.

— Jest w tym sporo racji, ale nie mam pewności, czy nasz młodszy kolega zdaje sobie sprawę z tego, w co się pakuje. Narzucanie komuś nieśmiertelności wbrew jego woli jest bodaj najgorszym aktem gwałtu na człowieku.

— Bzdura! — sprzeciwił się ostro Barenboim. — Jestem przekonany, że Willy da sobie radę w brygadzie antynaturystycznej przez kilka miesięcy. Weźmiesz to z marszu, prawda, synu?

W pierwszej chwili Carewe nie wiedział, co odpowiedzieć, ale potem przypomniał sobie o Atenie i zrozumiał, że musi natychmiast wyruszyć w daleką podróż, na wypadek, gdyby jej wybaczył, powodowany słabością lub szaleństwem.

— Dam sobie radę — odparł z goryczą.

W godzinę później zjeżdżał spadoszybem na parter, mając w sakwie oficjalne przeniesienie do ekipy Farmy w brygadzie antynaturystycznej. Ponieważ przed kilkoma minutami zakończył się dzień pracy, w portierni na dole było jeszcze pełno ludzi. Przyglądał się z zaciekawieniem mijającym go technikom i urzędnikom, zastanawiając się, dlaczego fakt, że wybiera się rano do Afryki, sprawia, iż wszyscy wydają mu się jacyś dziwni. Ja chyba śnię, pomyślał, za łatwo mi to przyszło…

— Się masz, Willy — rozległ się czyjś głos tuż przy jego uchu. — Czy ja dobrze słyszałem? Podobno wyrywasz się w świat spod opiekuńczych skrzydeł Farmy? Nie mogę w to uwierzyć. Powiedz, że to nieprawda.

Obróciwszy się Carewe zobaczył zarośniętą twarz Rona Ritchiego, wysokiego blondyna, sprawnego dwudziestoparolatka, który pracował w dziale biopoezy na stanowisku młodszego koordynatora sprzedaży.

— To wszystko prawda — odparł z ociąganiem. — Nie mogłem już wytrzymać na jednym miejscu.

Ritchie zmarszczył nos i uśmiechnął się.

— Jestem z ciebie dumny, chłopie. Inni faceci w twoim wieku, którzy dopiero co się utrwalili, zabierają się za studiowanie filozofii, a ty skacząc z radości jedziesz do Brazylii.

— Do Afryki.

— W każdym razie gdzieś daleko. Chodźmy to uczcić, napijemy się, zapalimy.

— Ale… — Carewe urwał, gdyż dopiero teraz dotarło do niego, że nie ma żony ani domu, w którym mógłby spędzić wieczór. Trochę za dużo ostatnio piłem, chciałbym to ograniczyć.

— Do raju z tobą! — Ritchie objął Carewe’a ramieniem. — A czy pomyślałeś, że być może już nigdy cię nie zobaczę? Co jak co, ale dla jednego z nas jest to warte kilku toastów.

— Pewnie tak.

Carewe uważał zawsze, że nic go z Ritchiem nie łączy, ale miał do wyboru albo jego towarzystwo, albo spędzenie wieczoru samotnie. Jeszcze niedawno spodziewał się trochę, że Barenboim zaprosi go na kolację albo poświęci kilka godzin na omówienie z nim odejścia z biura — ostatecznie był przecież ważnym ogniwem największego jak dotąd przedsięwzięcia Farmy — jednakże formalności dopełniono z czarodziejską wręcz prędkością, po czym Barenboim i Pleeth zostawili go, udając się pośpiesznie na jakieś umówione spotkanie. I chociaż wyjazd do Afryki był wyłącznie jego pomysłem, to nie wiedzieć czemu czuł się tak, jakby ktoś go spławił.

— A właściwie to chętnie bym się napił — powiedział.

— To rozumiem. — Ritchie zatarł ręce i odsłonił w uśmiechu wąski łuk zębów. — Dokąd się wybierzemy?

— Do Beaumonta — odparł Carewe, przywołując w myślach ściany w kolorze tytoniu, głębokie fotele i dziesięcioletnią whisky.

— Do raju z takim pomysłem. Chodź, zawiozę cię w lepsze miejsce. — Ritchie chwycił koniec sączka, teatralnym gestem wymierzył nim w drzwi i ruszył pośpiesznie, jakby ciągnęła go naprzód jakaś niewidzialna siła. Na swoich szczupłych, muskularnych nogach kilkoma wielkimi krokami przemierzył portiernię przy akompaniamencie śmiechów grupki dziewcząt, które wyłoniły się właśnie z bocznego korytarza. Była wśród nich Marianna.

— Marianno, nie miałem ci jeszcze okazji o tym powiedzieć — zagadnął ją Carewe. — Jestem tu dziś ostatni dzień…

— Ja też — przerwała mu, wpijając wzrok w oddalającego się Ritchiego. — Żegnaj, Willy.

Odwróciła się obojętnie, a Carewe mimowolnie przytknął rękę do gładkiej, pozbawionej zarostu twarzy. Rozzłoszczony, przez chwilę odprowadzał ją wzrokiem, a potem ruszył szybko do drzwi, żeby dogonić Ritchiego. Jego młodszy kolega mieszkał niedaleko, w Three Springs, w związku z czym jeździł samochodem drogowym o niskim zawieszeniu, który wydał się mu dziwny w porównaniu z komfortowym, bardziej stabilnym bolidem. Carewe klapnął na fotel pasażerski obok Ritchiego i przygnębiony wyglądał przez boczne okno. Był wstrząśnięty reakcją Marianny, która nagle przestała widzieć w nim człowieka. Zadawał sobie w duchu pytanie, czy też by się tak zirytował, gdyby naprawdę się ostudził? Atena była jego żoną, lecz w pewnym sensie spodziewał się właściwie jej przemiany, natomiast Marianna była dla niego nikim więcej, jak tylko kobietą, która dawała mu kiedyś regularnie do zrozumienia, że poleci na każde jego skinienie, lecz z jakichś nie wyjaśnionych przyczyn nabrał przekonania, że jego pozorne utrwalenie się nie wpłynie znacząco na ich przyjaźń.

— No, to jesteśmy na miejscu — oznajmił Ritchie wjeżdżając na parking.

— Na miejscu? Gdzie?

— W Świątyni Astarte.

— Jedź dalej — burknął Carewe. — Nawet kiedy byłem sprawny, nie ciągnęło mnie nigdy do burdeli, a…

— Nie denerwuj się, Will — przerwał mu Ritchie i wyłączył silnik turbinowy. — Nikt ci nie każe wchodzić na górę, a nie masz chyba nic przeciwko temu, żebym trochę zarobił?

Carewe znów miał wrażenie, że nim manipulują, że daje się wodzić za nos, ale wysiadł z samochodu i ruszył do wejścia Świątyni. Podeszła do nich smukła dziewczyna odziana w blask rzucany przez niebieskofioletowy świetlny naszyjnik, niosąc kasetkę na pieniądze. Obrzuciła spojrzeniem gładko wygoloną szczękę Carewe’a, natychmiast przestała się nim interesować i obróciła się do Ritchiego, który wyjął z sakwy stunowodolarowy banknot i wrzucił go do kasetki.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Milion nowych dni»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Milion nowych dni» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Milion nowych dni»

Обсуждение, отзывы о книге «Milion nowych dni» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x