W ambasadzie znano Maramballe’a — nieraz bywał u Layle’a. Więc bez specjalnych trudności udało mu się przedostać na „terytorium angielskie”.
Layle był w domu.
Maramballe przygotował się do szybkiej akcji. Przed naciśnięciem dzwonka wyjął teczkę i przytrzymał ją za plecami. W momencie gdy Layle otworzył drzwi, Maramballe podszedł do łóżka, podniósł materac i umieścił pod nim swój skarb. Wszystko to było zrobione z takim wyliczeniem, by Layle nie spostrzegł podrzuconej teczki, gdy wyświetli się scena przybycia Maramballe’a. „Teczka może poleżeć spokojnie pod materacem kilka dni. A kiedy wszystko się ułoży, wydostanę ją stamtąd w taki sam sposób” — pomyślał Maramballe.
Po schowaniu teczki przysiadł na brzegu łóżka.
— Uff, jestem okropnie zmęczony! — powiedział opierając się o wezgłowie.
— Gdzie pan usiadł? — usłyszał głos Layle’a. — Na łóżku? Niech pan siada tutaj, na fotelu.
— Dziękuję panu, muszę odsapnąć. Wolę siadać na łóżkach. Fotele są ostatnio zdradliwe. Nigdy nie wiadomo, czy stoją na miejscu, czy nie. Już kilka razy padałem siadając na urojony fotel. A łóżko zawsze stoi na tym samym miejscu. Łóżko to solidna rzecz! — Maramballe poklepał czule miejsce, w którym leżała teczka z aktami.
Na jakimś zegarze miejskim wybiła północ.
Layle milczał wyczekująco.
Trzeba było wymyślić przyczynę nieoczekiwanej wizyty.
— Jestem tak podniecony, że nie mogę usiedzieć w domu — powiedział Maramballe — i przyszedłem do pana, by zwierzyć się z moich obaw. Byłem dopiero co w Towarzystwie Astronomicznym. Słuchałem referatu pewnego astronoma. Otóż przepowiada on, że szybkość światła zmniejszy się jeszcze bardziej. Światło przebywać będzie jeden metr w ciągu dwunastu godzin i trzech sekund! Wyobraża pan sobie, co to będzie? Całą noc po ulicach i w instytucjach będą się bezszelestnie popychać dzienne cienie, a w dzień Berlin będzie wyglądać jak pustynia… Światło elektryczne trzeba będzie zapalać wczesnym rankiem, żeby paliło się wieczorem, a gasić w ciągu dnia. Niech pan sobie wyobrazi, co się będzie działo nocami w Reichstagu? Oświetlona sala i widma działaczy politycznych, decydujących o losach milionów ludzi… My, korespondenci, będziemy musieli słuchać w dzień, a fotografować w nocy te widma. Albo weźmy na przykład bank. Jak pan otrzyma pieniądze, jeżeli kasjer zobaczy pana i pańskie dokumenty dopiero za kilka godzin? I jak stwierdzić, że pan rzeczywiście otrzymał pieniądze, a nie stare numery „Berliner Tageblatt”. A przemysł! Przemysł zostanie zupełnie unieruchomiony. Będziemy się czuli tak, jak gdybyśmy oślepli. Cały świat oślepnie. To będzie katastrofa, zagłada, koniec, śmierć…
Maramballe tak się zapalił, że nastraszył samego siebie tymi groźnymi obrazami. Lecz poruszywszy się na łóżku, przypomniał sobie o drogocennej teczce i, by jeszcze bardziej odwrócić uwagę Layle’a, zakończył patetycznie:
— Jak nędzne i znikome wydają się wobec światła — ściślej mówiąc, wobec umierającego światła — wszystkie „wielkie” sprawy, przemyślne porozumienia dyplomatyczne i tajne układy!
Layle, jak prawdziwy Anglik, słuchał spokojnie, nie przerywając gościowi. Zdawało się tylko, że kłęby dymu płynące z nieodstępnej fajki stały się gęstsze.
— Jaki to astronom mówił o tym? — zapytał.
— No ten, jakże się on nazywa, mam to nazwisko na końcu języka. Coś jak Schwarzbrot czy jak Butterbrot, w żaden sposób nie mogę zapamiętać tych niemieckich nazwisk.
— Dziwne — wycedził Layle przez zęby.
— Te wiadomości utrzymywane są w tajemnicy, żeby nie denerwować szerokiego ogółu.
— Dziwne. Ja też byłem na posiedzeniu Towarzystwa Astronomicznego — ciągnął dalej Layle.
„Że ten angielski drągal łazi wszędzie tam, gdzie nie trzeba!” — pomyślał ze złością Maramballe.
— I wszyscy uczeni twierdzili jednogłośnie, że według ich obserwacji szybkość światła wzrosła w ciągu minionej doby o dalsze cztery sekundy na metrze.
— No i zrozum człowieku tych uczonych! — Maramballe rozłożył szeroko ręce. Usiłował zachować obojętną minę, lecz w duszy ucieszył się niezwykle z nowej wiadomości. Wraz z każdą sekundą przyśpieszenia szybkości światła i powrotu do normalnego życia zwiększała się wartość „teczkinicości”, na której siedział.
W obawie, że Layle zada mu dalsze pytania, związane z przebiegiem posiedzenia Towarzystwa Astronomicznego, Maramballe zmienił temat.
— Pocieszył mnie pan. Bo niech pan sobie wyobrazi, siedzę w operze. Walenty śpiewa „Boże wszechmocny, Boże miłości”, tymczasem na scenie Mefistofeles zajęty jest jeszcze odmładzaniem Fausta. Ale czas już na mnie.
Maramballe niepostrzeżenie poprawił materac, pożegnał się z Layle’em i odszedł. Nie zatroszczył się bynajmniej o to, że ukrywając tajny dokument w pokoju przyjaciela naraża go na poważne niebezpieczeństwo.
Wilhelmina słyszała hałas, który powstał w ogrodzie po odejściu Maramballe’a, lecz zrozumiała to po swojemu. Widocznie Maramballe nie chciał podać swego nazwiska, by nie skompromitować jej jeszcze raz swą tajną wizytą.
„Tak, on jest szlachetny — myślała kołysząc się na bujaku. — I jaki był niezwykle opanowany! A może on mnie kocha?…”
Zdawało się, że w sercu Wilhelminy, mistrzyni w wielu dziedzinach sportu, dziewczyny z krótko ostrzyżonymi włosami i w sukience ledwie zasłaniającej kolana — zaczęły się budzić, uśpione od wieków, uczucia jej sentymentalnych babek i prababek, które nosiły peruczki i krynoliny.
Tajna schadzka… Nieszczęśliwy kochanek… Surowy ojciec… Rywal… Wszystko jak w powieści!
„Ojciec nie zgodziłby się oczywiście na nasze małżeństwo. No cóż, tym lepiej. Uciekłabym z Ludwikiem, tak jak moja prababka Karolina uciekła z pradziadkiem… Nizza, Sorrento, Algier”…
Marzenia przerwał tupot czterech nóg. Nieomal wrogo przyjęła to wtargnięcie dwudziestego wieku w jej fantastyczny świat romantycznych rojeń — zwłaszcza gdy poznała charakterystyczne utykanie lejtnanta.
Wilhelmina wiedziała, że znów stanie się przedmiotem „napaści”. Po fatalnym pocałunku ojciec długo i rozwlekle pouczał ją o moralności, o zasadach dobrego tonu, o swym stanowisku służbowym, o jej obowiązkach wobec niego, o lekkomyślności i na zakończenie oświadczył, że będzie spokojny dopiero wówczas, kiedy ona wyjdzie wreszcie za mąż za lejtnanta.
„Nie można znaleźć lepszego męża. Lejtnant nie jest jeszcze stary, ma doskonałą opinię u przełożonych, wyrobione stosunki, jest bliskim przyjacielem następcy tronu… — Ojciec zniżył głos, chociaż byli sami w gabinecie, i ciągnął dalej: — Republika nie potrwa długo. Naród niemiecki jest za monarchią. Niemcy powinny znów stać się cesarstwem. To jest nieuniknione. Powinnaś więc zrozumieć, jakie perspektywy otworzą się wówczas przed baronem Blittersdorfem!… Powinnaś mu być wdzięczna za to, że nie zrezygnował z twojej ręki po tym, co zaszło. Ale baron w rozmowie ze mną domagał się, żeby ślub odbył się jak najprędzej, i ja rozumiem go doskonale”.
Wilhelmina nic wówczas nie odpowiedziała i w milczeniu poszła do swego pokoju. Była zbyt dumna, by się usprawiedliwiać i dziękować lejtnantowi za jego „wspaniałomyślność"”. A ojciec długo jeszcze przekonywał jej „widmo”, zanim się przekonał, że córka już dawno opuściła gabinet.
I oto teraz idą, przychodzą po odpowiedź… Kroki rozlegały się coraz bliżej. Słychać już było głos ojca i lejtnanta. Wilhelmina chciała uciec do swego pokoju, lecz przypomniawszy sobie, że ucieczka zostanie ujawniona, pozostała na miejscu.
Читать дальше