— Znakomicie — odpowiedziała Wilhelmina. — W pierwszej chwili przestraszyłyśmy się bardzo. A potem doszłyśmy do wniosku, że to jest nawet interesujące. Ale wie pan, to już zaczyna być przykre. Żegnaj tenisie! Nie będziemy już mogli grać w tę cudowną grę!
— Są „gry” o wiele ważniejsze — rzekł Maramballe. — W wielu fabrykach przerwano pracę. Jeżeli to potrwa dłużej, nadejdą straszne czasy.
— Wymyślą na to jakiś sposób — odparła beztrosko Wilhelmina. — Nauczą się pracować po ciemku. Przecież niewidomi pracują. I w ogóle niech mi pan nie psuje humoru. Niech pan sobie wyobrazi, że grałyśmy u przyjaciółki w pingponga. To było coś niezwykle śmiesznego!
— Tak, to prawda, ludzie przystosowują się do wszystkiego. Dziś po raz pierwszy czynne będą nawet teatry. W operze grają dziś „Fausta”.
— Wyobrażam sobie, co się będzie działo. Mamy abonament w operze. Niech pan wieczorem wstąpi po mnie, to pojedziemy do opery, do naszej loży.
— A ja chciałem zaproponować pani miejsce na parterze, to jest bliżej sceny — jeśli tylko pani raczy zejść tak nisko.
— Raczę zejść — odpowiedziała Wilhelmina. — Chodźmy na parter. Ale jak muzycy będą odczytywać nuty?
— Soliści i orkiestra wykonają swą partyturę z pamięci. Znają ją doskonale. Oczywiście wrażenie wzrokowe nie będzie odpowiadało słuchowemu. Ale z tym trzeba się pogodzić.
— A co będzie z naszą muzyką i śpiewem, panie Maramballe?
— Będziemy odczytywać nuty jak krótkowidze i nauczymy się ich na pamięć.
— Czy przyniósł pan nowe piosenki?
Przyniosłem — odpowiedział Maramballe obserwując jak „widmo” Wilhelminy wchodzi do jadalni, ubrane w różowe kimono. Dopiero teraz Maramballe dowiedział się, w co jest ubrana siedząca obok niego Wilhelmina.
— Proszę mi je dać — dziewczyna wyciągnęła rękę.
— Proszę bardzo — odparł Maramballe wchodząc niepostrzeżenie do salonu.
— Gdzie pan jest?
— Tutaj, czy pani mnie nie widzi? — roześmiał się Maramballe powtarzając jej zabawę w chowanego.
Trzeba powiedzieć, że ta zabawa bardzo mu się podobała. Zaczął biegać po salonie, a Wilhelmina goniła go. Maramballe bawił się doskonale. I kiedy nagle Wilhelmina złapała go na środku pokoju, Maramballe objął ją i mocno pocałował.
Wilhelmina wyrwała się z jego objęć.
— Pan oszalał!
W tej samej chwili usłyszeli dobrze znane, utykające kroki lejtnanta Blittersdorfa. Lejtnant odniósł podczas wojny ranę w nogę i od tego czasu utykał.
Z wesołości Maramballe’a i Wilhelminy nie zostało śladu. Lejtnant zjawił się niby posąg Komandora i młodzi stanęli zakłopotani jak don Juan i donna Anna. Co prawda Komandor nie mógł jeszcze nic widzieć. Mógł tylko usłyszeć podejrzany hałas. Ale minie kilka minut i cały obraz,postanie wywołany”. Jedyny sposób ratunku — to wyprowadzenie lejtnanta z tego pokoju, zanim przeszłość nie stanie się widzialną „teraźniejszością”.
Wilhelmina, tak samo jak Maramballe, wiedziała już dobrze o tym, że im bliżej przedmiot się znajduje, tym szybciej się ujawnia.
Pobiegła więc śmiało w kierunku zbliżających się kroków, wzięła lejtnanta za rękę i usiłowała poprowadzić go dokoła pokoju, ku drzwiom wiodącym do gabinetu ojca.
— To pan, jak to dobrze się składa! — szczebiotała popychając przyjaźnie lejtnanta. — Ojciec bardzo się ucieszy, że pan przyszedł. Chodźmy do niego…
— Zdaje się, że przeszkodziłem — rzekł pochmurnie Blittersdorf. — Witam, panno Wilhelmino — i lejtnant zatrzymał się, by pocałować ją w rękę. Dziewczyna przyśpieszyła tę ceremonię i znów pociągnęła za sobą lejtnanta w stronę zbawczych drzwi.
— Dlaczego mnie pani prowadzi taką okrężną drogą? — zapytał Blittersdorf zatrzymując się ponownie.
— Bo przyjechałam przed chwilą i rozstawiłam walizki na podłodze, moglibyśmy się przewrócić. Ach, jak pan wolno się porusza! — strofowała Wilhelmina lejtnanta.
— A może ojciec pani jest zajęty?
— Skądże, chodźmy…
A oto drzwi niosące ratunek… Wilhelmina szybko zapukała, otworzyła drzwi nie czekając na odpowiedź ojca, nieomal wepchnęła lejtnanta do gabinetu i rzuciwszy kilka słów, poszła „sprzątnąć walizki”, zamykając szczelnie drzwi za sobą.
— Gdzie pan jest? — zapytała szeptem po powrocie do salonu.
— Tutaj — tak samo cicho odpowiedział winowajca, don Juan.
— Niech pan natychmiast odejdzie… wstrętny!
Lecz Maramballe nie śpieszył się. Ogarnęła go niepohamowana chęć zobaczenia całej sceny zabawy w ciuciubabkę, sceny, która już zaczynała się ujawniać: Maramballe to zbliżał się, to oddalał. Kiedy podchodził bliżej, wydarzenia działy się w przyśpieszonym tempie, jak gdyby ktoś kręcił szybciej taśmę filmową. Kiedy zaś cofał się, ruchy grających w chowanego stawały się wolniejsze. Wreszcie, cofając się z szybkością większą od szybkości światła, widział wszystko w odwróconej kolejności. Wilhelmina również zapaliła się do tego „filmu”. Opamiętała się jednak i zapytała cicho:
— Pan jest jeszcze tutaj?
— Tak — odpowiedział Maramballe wzdychając słodko.
— Niech pan już sobie idzie, szalony człowieku!
— Zaraz, tylko popatrzę na najciekawszą scenę.
Maramballe, poruszając się w różnych kierunkach, znalazł moment pocałunku i zaczął powoli — z szybkością światła — cofać się w stronę drzwi. A upiorna para jak gdyby zastygła w pocałunku.
— Zdumiewające! — powiedział Maramballe. — A jednak pojedziemy do opery!
Maramballe usłyszał, jak Wilhelmina niecierpliwie tupnęła nogą.
— Idę, idę! — I Maramballe wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Na jego spotkanie szedł schodami groźny cień Komandora — lejtnanta Blittersdorfa. Jego rude, puszyste wąsy sterczały do góry jak wąsy Wilhelma II.
— Fe, przeklęte widmo! — zaklął Maramballe. I demonstracyjnie przeszedł przez widmo lejtnanta, trącając ramieniem swego rywala.
Kiedy Maramballe wyszedł, Wilhelminę ponownie ogarnął niepokój. Wiedziała, ile niebezpiecznych niespodzianek kryje w sobie nowy porządek rzeczy. Podeszła cicho do zamkniętych drzwi gabinetu ojca i dotknęła ich ręką. Obawy Wilhelminy sprawdziły się: drzwi były otwarte. To oczywiście sprawka lejtnanta. Otworzył je prawdopodobnie po wyjściu Wilhelminy z gabinetu. Szło teraz o to, czy odbicie sceny zabawy w ciuciubabkę dotarło do lejtnanta, siedzącego w gabinecie ojca. Wilhelmina stanęła z boku i przymknęła drzwi. Lecz gdy po kilku minutach znów podeszła do drzwi gabinetu, okazało się, że ktoś je znów otworzył. Czy miała stanąć przed drzwiami i zasłonić własnym ciałem ujawnioną scenę? Lecz przecież nie mogła „zasłonić” odbicia, które znajdowało się już przed nią. Zrozpaczona poszła do swego pokoju i zamknęła się na klucz.
Wilhelmina denerwowała się nie bez powodu.
Lejtnant, podejrzewając, że coś jest nie w porządku, wziął się na sposób. Po przywitaniu się z Leerem, postawił fotel przed drzwiami i otworzył je. Wkrótce zaczęła się ujawniać cała scena zabawy w ciuciubabkę. Wówczas lejtnant zaczął mówić z ojcem Wilhelminy na temat Maramballe’a.
— Nie śmiem oczywiście udzielać panu rad, panie Leer, lecz wydaje mi się, że ze względu na pańskie stanowisko nie jest rzeczą właściwą, by dom pana odwiedzał dziennikarz zagraniczny. A przy tym znajomość Maramballe’a z panną Wilhelminą może spowodować niewłaściwe komentarze i zaszkodzić opinii pańskiej córki…
— Mnie również nie podobają się te wizyty! Ale co mogę zrobić? Narwana dziewczyna… Gdyby żyła jej matka — odparł Leer z westchnieniem — wszystko wyglądałoby inaczej. Ale nie wątpię, że ich kontakty posiadają całkiem niewinny charakter. Sport, muzyka…
Читать дальше