Huttling ujrzał półnagiego Murzyna, którego ciało przybrało w promieniach zachodzącego słońca odcień starego brązu.
— Czego sobie kapitan życzy?
— Kapitan prosi, żeby pan przyszedł do niego — powtórzył Murzyn.
Huttling podniósł się niechętnie z miejsca i poszedł po rozchybotanych mostkach do „rezydencji” gubernatora.
Slayton przybrał w kajucie swą ulubioną pozę.
— Muszę z panem pomówić, mister Huttling. Czy pan kocha miss Kingman? — zapytał niespodzianie.
— Nie odpowiem panu na to pytanie! To jest moja osobista sprawa.
— Myli się pan! I moja również — rzekł Slayton.
— Czyżby? W takim razie mogę panu oznajmić, że nie roszczę sobie żadnych praw do miss Kingman. Jesteśmy przyjaciółmi, szanuję ją bardzo. Lecz przyjaźń z miss Kingman nakłada na mnie pewne obowiązki…
— Na czym one polegają?
— Na tym, że nie pozwolę nikomu decydować o losie miss Kingman wbrew jej woli.
— Niech pan nie zapomina, panie Huttling, że tu ja mam przywilej pozwalać na coś lub nie pozwalać. Tylko ja! — i po chwili Slayton dodał: — Niech pan posłucha, Huttling! Mam możność odwiezienia pana na wybrzeże Wysp Azorskich. I mogę bardzo dobrze zaopatrzyć pana na drogę.
Huttling poczerwieniał z gniewu i zacisnął pięści.
— Milczeć! — krzyknął. — Pan śmie proponować mi łapówkę? Pan śmie przypuszczać, że mógłbym zdradzić człowieka za pieniądze? — I Huttling rzucił się na Slaytona.
Slayton odparował cios i dał znak gwizdkiem. Dziesięciu obdartusów różnych narodowości, należących do straży przybocznej Slaytona, przybiegło z korytarza. Rzucili się na Huttlinga.
Huttling bronił się dzielnie, lecz siły były nierówne. Po kilku minutach napastnicy związali go mocno.
— Wrzucić go do ciemnicy! Przy okazji wsadźcie również Simpkinsa do aresztu!
Kiedy wyprowadzono Huttlinga, Slayton zapytał jednego ze służących, czy wszystko jest przygotowane do ceremonii wyboru narzeczonego.
— Doskonale! A więc dziś o dziewiątej wieczorem!
Wielka sala kajuty ogólnej została wspaniale udekorowana. Ściany ozdobione były flagami wszystkich narodów, zdjętymi z zaginionych okrętów, i kawałkami kolorowego materiału. Przez całą kajutę, wzdłuż i wszerz ciągnęły się girlandy gronorostów. W pomieszczeniu szybko traciły swój kolor i wyglądały żałośnie, lecz nie było rady, innej zieleni na wyspie nie można było znaleźć. Za to stoły ozdobiono kilkoma bukietami wielkich białych kwiatów, przypominających lilie wodne. Dekorację uzupełniały różnobarwne lampiony zawieszone pod sufitem. Długi stół zastawiony był zimnymi zakąskami, winem i nawet butelkami szampana. Męska ludność wyspy od samego rana dosłownie wyłaziła ze skóry.
Wieczorem nie można było poznać miejscowych oberwańców.
Każdy miał schowaną w dobrze ukrytym kuferku zupełnie przyzwoitą odzież. Nigdy jeszcze mieszkańcy wyspy nie golili się tak starannie, nigdy jeszcze tak uważnie nie czesali włosów odzwyczajonych od szczotki i grzebienia, nigdy nie zużyli takiej ilości mydła i wody i nigdy tak długo nie podziwiali siebie w kawałkach luster…
A te kawałki odbijały najrozmaitsze twarze: czarną jak sadza, lśniącą twarz Murzyna, i wąskie oczy żółtolicego Chińczyka, i zżartą przez sól i wiatry twarz starego wilka morskiego, i jaskrawie czerwoną twarz Indianina z wymyślnymi kolczykami w uszach.
Lecz wszyscy — starzy i młodzi, biali i czarni — myśleli o jednym:
„Doprawdy, nie jestem brzydki! Wszystko może się zdarzyć! Kto zna tajemnice kapryśnego serca kobiety?”
Każdy wyspiarz, bez względu na minimalne szanse, marzył o tym, by zostać wybrańcem miss Kingman.
Pośrodku kajuty ogólnej wzniesiono trybunę.
Na to wzniesienie punktualnie o dziewiątej wieczorem wprowadzono miss Kingman w białej ślubnej sukni wraz z towarzyszącymi jej Idą Daudet i Maggie Flores.
Na ten widok chór zaintonował pieśń. Wykonanie nie odznaczało się harmonią i brzmiało okropnie dla muzykalnego ucha miss Kingman, ale nie można było zarzucić śpiewakom braku entuzjazmu. Kołysały się lampiony i powiewały flagi, kiedy kilkadziesiąt zachrypniętych głosów wyło i krzyczało: „Niech żyje, niech żyje!”
„Narzeczona”, posępna i wzruszona, weszła na wysokie podium.
Slayton zwrócił się do niej z okolicznościowym przemówieniem. Wskazał na „niezłomne” prawo głoszące, że każda kobieta przybywająca na Wyspę Zaginionych Okrętów musi sobie wybrać męża.
— Może to prawo wyda się pani surowe, lecz jest konieczne i koniec końców sprawiedliwe. Przed wydaniem ustawy sprawa rozstrzygana była za pomocą siły, walką na noże między kandydatami. I ludność wyspy ginęła jak w czasie epidemii…
Tak, wszystko to było może nawet słuszne, ale wskutek tego nie było miss Kingman lżej na sercu. Jej oczy szukały pomocy. Lecz wśród zebranych nie spostrzegła ani Huttlinga, ani Simpkinsa. Slayton zauważył to spojrzenie i uśmiechnął się.
Rozpoczęła się defilada narzeczonych… Cała ta hałastra wzbudzała w miss Kingman lęk, pogardę, a czasami mimowolny uśmiech, kiedy na przykład stanął przed nią z laseczką w ręku najstarszy mieszkaniec wyspy — Włoch Julio Bocco.
Trzeba powiedzieć, że Slayton w głębi serca obawiał się konkurencji tego Matuzalema. Istotnie, Bocco miał pewne szanse. Vivian, patrząc na niego, powstrzymała się na chwilę z odpowiedzią, jakby zastanawiając się nad czymś. Lecz następnie potrząsnęła przecząco głową i nawet nie wiedząc o tym, uratowała życie Bocco, bowiem w chwili, gdy się zawahała, Fergus Slayton postanowił zabić Bocco, jeśli wybór miss Kingman padnie na staruszka. Wszyscy kandydaci przedefilowali przed miss Kingman. Ostatni był Slayton…
Lecz miss Kingman, prześliznąwszy się po nim spojrzeniem, zdecydowanie potrząsnęła głową.
— Nie.
— Hoho! A to dopiero! Co teraz będzie — rozległy się okrzyki.
Slayton był wściekły, lecz usiłował zapanować nad sobą.
— Miss Kingman nie raczyła wybrać nikogo z nas — powiedział z udanym spokojem. — Ale to nie może wpłynąć na zmianę naszych ustaw. Trzeba będzie tylko zmienić technikę wyboru. Proponuję następujące wyjście: miss Kingman powinna zostać moją żoną. Jeśli zaś ktokolwiek chce rywalizować ze mną o jej rękę, niech się stawi, a zmierzymy się. Kto zwycięży, ten zostanie mężem miss Kingman — i Slayton, zakasawszy szybko rękawy, przygotował się do walki.
Minęła minuta napiętej ciszy.
I nagle, wśród powszechnego śmiechu, staruszek Bocco, zrzuciwszy marynarkę i nawet nie zawijając rękawów, śmiało rzucił się na Slaytona. Tłum otoczył walczących. Widać było, że Bocco był kiedyś dobrym bokserem. Udało mu się zręcznie odparować kilka ciosów Slaytona. Jeden raz, nawet w trzeciej rundzie, Bocco zadał dotkliwy cios Slaytonowi w szczękę, lecz w sekundę później runął na podłogę zwalony silnym ciosem w pierś. Bocco został pokonany.
Po nim ruszył do walki następny kandydat — Irlandczyk O’Hara. Był to krzepki, barczysty chłop, uważany za jednego z najlepszych bokserów na wyspie.
Walka rozgorzała na nowo. Lecz Slayton, mocny, spokojny i opanowany, szybko pokonał również tego przeciwnika. O’Hara zalany krwią leżał na podłodze, wypluwając wybite zęby.
Trzeciego rywala nie było…
Zwycięzcą został Slayton, który podszedł do miss Kingman i wyciągnął do niej rękę. Vivian zachwiała się i chwyciła za rękę staruszkę, DaudetTurnip.
Huttling siedział w ciemnicy, zastanawiając się nad sytuacją. Nagle ktoś cicho zapukał do drzwi.
Читать дальше