Na razie zbiegom sprzyjało szczęście. Wyspiarze, którzy dawno nie strzelali, pudłowali. Kule padały dokoła tratwy, rozpryskując wodę. Wkrótce jednak jeden z marynarzy został ranny w nogę. Kula przeszyła szal powiewający nad głową miss Kingman. Huttling kazał kobietom położyć się na tratwie.
Od wyspy już odbijała łódź z pięcioma uzbrojonymi wyspiarzami.
Zbiegowie, wytężając resztę sił, wiosłowali prymitywnymi wiosłami.
Oto nareszcie łódź wzniesiona częścią nadwodną nad powierzchnią i mały pomost na górze.
Huttling skoczył na łódź, otworzył luk i wpuścił kobiety do środka.
W tym samym momencie kula trafiła go w ramię. Huttling pobladł wskutek upływu krwi, lecz w dalszym ciągu wydawał rozkazy.
— Przeklęty Slayton! — zawołał marynarz Irlandczyk, ujrzawszy, że Huttling jest ranny. — Ja cię poczęstuję!
Wycelował dokładnie i wystrzelił.
Slayton wypuścił karabin z rąk i upadł. Pierś zbroczyła mu krew.
Widać było, jak na jego znak zbliżyła się Maggie Flores i nachylając się nad nim, podała dziecko. Slayton dotknął słabnącą ręką głowy dziecka i coś powiedział do Maggie i Floresa…
Lecz zbiegowie nie mieli czasu obserwować tej sceny. Pogoń już przybijała do łodzi podwodnej. W tej samej chwili, w której luk łodzi podwodnej zatrzasnął się za ostatnim zbiegiem — Huttlingiem, wyspiarze już wdrapywali się na mostek…
Łódź drgnęła i zaczęła się szybko zanurzać…
Stropieni wyspiarze, tracąc grunt pod nogami, pogrążyli się w wodzie i plącząc się w gronorostach, zaczęli wyłazić na tratwę.
Załoga łodzi podwodnej powitała moment zanurzenia się głośnym „hura”.
Rozwiały się ostatnie obawy: maszyny pracowały bez zarzutu. Jasne światło elektryczne zalało kabiny. Silnik pracował rytmicznie. Płuca oddychały swobodnie.
Lecz nie było czasu na wyrażanie radości. Trzeba było zająć się rannymi. Miss Kingman i pani Turnip wzięły na siebie obowiązki sióstr miłosierdzia. Rannemu marynarzowi opatrzono nogę, Huttlingowi — ramię.
Z trudem udało się położyć Huttlinga do łóżka. Miał gorączkę, ramię spuchło i bolało go, lecz mimo to chciał sam kierować łodzią.
W nocy stan Huttlinga pogorszył się. Stara pani Turnip, zmęczona ucieczką i przeżyciami dnia, poszła spać. Przy łóżku chorego objęła dyżur miss Kingman.
Huttling nie spał. Vivian zwilżała mu skronie wodą.
Uśmiechnął się słabo i rzekł:
— Dziękuję pani… jest mi już lepiej… niech się pani nie przemęcza, niech pani odpocznie.
— Nie jestem zmęczona!
— Jakie to wszystko jest dziwne! — powiedział po chwili. — Przypadła pani w udziale opieka nad przestępcą…
Miss Kingman nachmurzyła się.
— Proszę nie mówić o tym!
— A ja właśnie dziś chciałbym pomówić. Niech mi pani powie szczerze, czy pani wierzy w to, że jestem zbrodniarzem?
Miss Kingman stropiła się.
— Nie wiem, czy dokonał pan zbrodni, lecz wiem, że jest pan lepszy od wielu tak zwanych „uczciwych ludzi” — odpowiedziała.
— Pani mi ufa… Chciałbym opowiedzieć pani o wszystkim.
— Doprawdy, lepiej będzie, jeśli pan pośpi trochę…
— Nie, nie… Niech pani posłucha… Byłem inżynierem u Jacksona… Zakłady budowy okrętów… słyszała pani? Kochałem Delii Jackson, córkę starego Jacksona. Po wojnie przedsiębiorstwo Jacksona podupadło. Groziło mu bankructwo. I jak to często się zdarza w tym środowisku, Jackson postanowił szukać ratunku przez wydanie swojej córki za syna bogatego bankiera Larraughby’ego. Delii kochała mnie. Ale była bardzo przywiązana do starego ojca i gotowa była złożyć ofiarę z siebie, chociaż młody degenerat Larraughby budził w niej wstręt. Ja uważałem, że nie mam prawa wpływać na jej decyzje. Napisałem list do Delii, prosząc ją o przybycie na nasze ostatnie spotkanie za miastem. Postanowiłem bowiem wyjechać do Europy i miałem już przygotowany bilet okrętowy. Zostawiłem samochód z kierowcą na szosie i udałem się do lasku, w którym mieliśmy się spotkać z Delii. Ale nie zastałem jej na umówionym miejscu. Zmartwiłem się ogromnie, lecz nie mogłem dłużej czekać na nią. Kilka minut krążyłem po tym odludnym zakątku, a potem wsiadłem do samochodu, przybyłem do portu tuż przed odpłynięciem statku i opuściłem ląd amerykański.
Podczas pobytu w Genui przeczytałem pewnego dnia w gazecie straszną wiadomość z Nowego Jorku: Delii Jackson została zamordowana. Zwłoki znaleziono w pobliżu owego miejsca, w którym mieliśmy się spotkać. Wśród papierów Delii odnaleziony został mój list, zapraszający ją na spotkanie w podmiejskim lasku, w dniu, w którym padła ofiarą zbrodni…
Zeznania kierowcy, który jeździł ze mną, stanowiły ostatnie ogniwo śledztwa. Wszystkie poszlaki wskazywały na mnie. Motywy zbrodni były również jasne: wiadomo było powszechnie, że starałem się o rękę miss Jackson i że Larraughby był moim szczęśliwym rywalem. A więc morderstwo z zazdrości. Zemsta… W tym samym dzienniku znajdowało się duże ogłoszenie: wyznaczona została nagroda w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów za wskazanie kryjówki zbrodniarza i oddanie w ręce policji zabójcy miss Jackson — Reginalda Huttlinga… Wyznaczono nagrodę na moją głową. Musiałem się ukrywać. Simpkins wyśledził mnie i otrzymałby nagrodę, gdyby nie katastrofa naszego parowca… To wszystko — zakończył zmęczony Huttling.
Miss Kingman wysłuchała jego opowieści z napiętą uwagą.
— Więc kto zabił miss Jackson?
Huttling wzruszył ramionami.
— To jest dla mnie tajemnicą… Może jakiś przypadkowo spotkany rabuś… Ale ważne jest to, że nie mogę udowodnić, iż jestem niewinny… Wszystkie poszlaki są przeciwko mnie… I upragniony przez was wszystkich brzeg — jest dla was ratunkiem, a dla mnie zgubą. Kiedy stanę na lądzie, będę znów zbrodniarzem i… nasze drogi rozejdą się — dokończył cicho Huttling patrząc na Vivian.
Miss Kingman ze smutkiem pochyliła się nad nim i ucałowała w czoło.
— Wierzę panu! Dla mnie pan nigdy nie będzie zbrodniarzem.
— Dziękuję — powiedział Huttling i zamknął oczy.
Nazajutrz rano Huttling czuł się lepiej. Gorączka spadła. Poszedł do kabiny radiotelegrafu i nadał depeszę z sygnałem SOS podając koordynaty miejsca, w którym znajduje się łódź.
Załoga podwodnego okrętu przeżywała ciężkie chwile. Światło elektryczne paliło się bardzo słabo. Coraz trudniej było oddychać. Kończył się zapas tlenu. Trzeba było za wszelką cenę wypłynąć na powierzchnię oceanu, lecz gęste gronorosty trzymały mocno swą zdobycz…
Starzy Turnipowie leżeli na podłodze chwytając oddech szeroko otwartymi ustami. Młodsi członkowie załogi byli również bardzo osłabieni.
Można się było spodziewać, że lada chwila zgasną lampy wskutek braku prądu…
— Zostaje tylko jedna droga ratunku — rzekł Huttling — trzeba wyjść na zewnątrz przez luk dla torped i spróbować oczyścić drogę za pomocą noża. — Wziął nóż do ręki. — Spróbuję to zrobić…
— Panie Huttling, pan oszalał. Z tą ranną ręką…
— To jest niemożliwe! — rozległy się głosy. I wszyscy spojrzeli na siebie, jak gdyby usiłując znaleźć człowieka, który podejmie się tego ryzykownego przedsięwzięcia.
— Niech pan posłucha, panie Huttling — powiedział nieoczekiwanie Simpkins — uratował mi pan życie, jestem pańskim dłużnikiem. Ja podejmuję się wykonać to zadanie. Niech się pan nie sprzeciwia. Nie jest to ofiara z mojej strony. Ostatecznie, jeśli człowiek musi umrzeć, to czy nie wszystko jedno, gdzie? Niech panie się odwrócą! — Simpkins rozebrał się szybko i uzbroiwszy się w nóż, powiedział: — Jestem gotów! Jeżeli za dwadzieścia minut łódź nie wypłynie na powierzchnię, będzie to znaczyło, że nie żyję!
Читать дальше