Miss Kingman wzdrygnęła się, podeszła do Huttlinga i podała mu rękę.
— No, nareszcie — rzekł Slayton z kwaśnym uśmiechem i złożył Vivian życzenia.
— Miss Kingman — szepnął jej Huttling na ucho — pani jest całkowicie wolna, nie wysuwam wobec pani żadnych żądań. Nie śmiem myśleć, że mogłaby pani połączyć swój los z losem… przestępcy — dodał ciszej.
— Przeklęte deski, jak one skrzypią! Niech się pan nie potknie, mister Huttling! Proszę mi podać rękę. Znam drogę jak własną kieszeń. Przecież od dwudziestu lat łażę po „ulicach” tej wyspy. Jak ten czas szybko płynie! Dwadzieścia lat!
I Huttling usłyszał ciężkie westchnienie Turnipa.
Była ciemna noc. Nie było widać gwiazd. Już drugą dobę spowijała wyspę gęsta zasłona mgły.
Słychać było plusk ryby w wodzie, czasami jak gdyby czyjeś westchnienie. Gdzieś głęboko w ładowni szczur szukał pożywienia. Wędrowcy powoli, po omacku, szli naprzód. Od czasu do czasu rozlegał się jakiś jęk: „kuuwa — kuuwa” podobny do głosu puchacza.
— Co to jest? — zapytał zaniepokojony Huttling.
Turnip znów ciężko westchnął.
— Diabli wiedzą! Nikt nie wie, kto tak płacze i jęczy po nocach. Nasi mówią, że to dusze topielców chodzą w ciemnościach i jęczą. Nie wierzę w te bzdury. Inni znów zapewniają, że to jest jakieś zwierzę morskie spotykane w tych stronach.
Huttling wspomniał o nocnym wydarzeniu, kiedy pokład ich parowca odwiedziło jakieś stworzenie, mieszkające widocznie w głębinach morza.
— Wszystko jest możliwe — rzekł Turnip. — Ale nie jest wykluczone, że się panu przywidziało. W tych stronach mgła mąci w głowie.
— Ale ślady na pokładzie! Widzieliśmy je wszyscy!
— Możliwe, możliwe… Siądźmy i odpocznijmy, mister Huttling. Przeklęta zadyszka!…
Usiedli na pokładzie bardzo starego parowca.
— Już niedaleko. Jeden bryg, dwie fregaty i jeszcze jeden stateczek kołowy, a będziemy na miejscu…
— Pan bywał na tej łodzi podwodnej?
— Byłem nieraz i rozmawiałem z niemieckim marynarzem, który pływał na niej. Umarł w zeszłym roku na szkorbut. Nie jestem specjalistą, lecz marynarz zapewniał mnie, że wszystkie maszyny na łodzi są całe i że można jeszcze doprowadzić ją do porządku.
— Czy Slayton wie o tym?
— Sądzę, że wie. Chyba właśnie na tej łodzi chciał przeprawić pana na Wyspy Azorskie.
— No, to dlaczego sam z niej nie korzysta, by wydostać się z tego zatraconego bajora?
— U nas mówi się w tajemnicy, że Slaytona od dawna czeka na lądzie szubienica. Okazuje się, że Wyspa Zaginionych Okrętów jest dla niego najodpowiedniejszym miejscem. Tutaj nikt go nie znajdzie. A ja bym na skrzydłach stąd uciekł! Slayton to despota i cham. Dosłownie ujarzmił nas. Ciężki to los na stare lata być bitym i żywić się wyłącznie rybami! A ja tak lubię dobrze zjeść… ach, jak lubię!… Żeby jeszcze jeden raz przynajmniej zjeść po ludzku obiad!…
Zamilkli. Każdy myślał o swoich sprawach.
Huttling po zwycięstwie nad Slaytonem, jak mówiono na wyspie, „okrył go publiczną hańbą”, zabierając mu miss Kingman.
Był „skazany na zagładę” i wiedział o tym. Slayton czekał tylko na odpowiednią chwilę; chciał w taki sposób usunąć rywala, by nie ściągnąć na siebie żadnego podejrzenia i nie pogłębić niechęci miss Kingman. Huttlinga mogła uratować tylko ucieczka. Ale jak stąd uciec? Ani tratwa, ani łódź nie mogły się poruszać w zielonej kaszy gronorostów. Turnip podsunął mu myśl o ucieczce na niemieckiej łodzi podwodnej.
Ucieczkę przygotowywano w największej tajemnicy.
W spisku brali udział prócz Huttlinga i Turnipa, miss Kingman, Simpkins, żona Turnipa i trzej marynarze, którzy znali się trochę na obsłudze maszyn. Trzeba było tylko doprowadzić łódź do porządku.
— No co? Idziemy!
— Och, idziemy! — odpowiedział pokornie Turnip.
Ruszyli w drogę.
Okazało się, że łódź jest istotnie w niezłym stanie. Coś niecoś zardzewiało, coś niecoś wymagało naprawy. Ale wszystkie podstawowe części mechanizmów były całe. Na łodzi znajdował się również radiotelegraf.
Rozpoczęto remont. Praca szła bardzo wolno. Z zachowaniem największej ostrożności trzeba było przedostawać się w nocy okólnymi drogami, obok „rezydencji” i warty, i pracować do brzasku, by na godzinę przed świtem znaleźć się z powrotem na miejscu.
Powoli łódź podwodna została wyremontowana i zaopatrzona w żywność: konserwy, chleb i wino. Lecz na dwa dni przed zamierzoną ucieczką zdarzyła się przykra niespodzianka. Huttling zajęty pracą na łodzi spóźnił się nieco. Kiedy powracał z dwoma marynarzami, natknął się na wyspiarzy z partii Slaytona, którzy wyszli o świcie na połów ryb. Popatrzyli podejrzliwie na Huttlinga i poszli dalej… Nie ulegało wątpliwości, że Slayton dziś jeszcze dowie się o podejrzanym nocnym spacerze Huttlinga z dwoma marynarzami i podejmie odpowiednie kroki…
Trzeba było działać natychmiast.
Huttling kazał niezwłocznie zawiadomić uczestników spisku, by wzięli broń (to było przewidziane) i udali się na łódź podwodną. Wyspa obudzi się dopiero za godzinę. Czasu było więc dość. W ciągu dwudziestu minut zbiegowie zebrali się w komplecie.
Z nietajonym wzruszeniem udali się w drogę do łodzi.
Uprzednio już łódź podwodna została przeprowadzona na miejsce stosunkowo wolniejsze od gronorostów, gdzie można było ją zanurzyć w wodzie. Koło starego parowca stała niewielka tratwa.
Zbiegowie mieli za sobą dwie trzecie drogi, kiedy spostrzegli pogoń. Nadciągała od strony „góry” — najwyższej fregaty. Trzeba się było śpieszyć…
Turnip i jego zacna połowica padali ze zmęczenia, z trudem dotrzymując kroku młodym towarzyszom. Z pokładu na pokład — w górę w dół, w górę, w dół — biegli po chwiejnych mostkach Huttling, miss Kingman, małżonkowie DaudetTurnip, Simpkins i trzej marynarze.
Huttling zatrzymał się, kazał wszystkim ruszyć naprzód i zabrał się do niszczenia wąskiego mostku, łączącego szczątki karaweli ze starym parowcem. Połamał deski i wrzucił je do wody. W ten sposób udało się zahamować pościg, który podzielony na kilka grup musiał skorzystać z dróg okólnych.
Słychać było, jak Slayton, który stał na czele pogoni, wymyślał głośno przy zniszczonym mostku.
Zbiegowie zyskali na czasie i popłynęli na tratwie od brzegu w kierunku łodzi podwodnej. Ale odbywało się to bardzo wolno. Chociaż było tu stosunkowo mniej gronorostów, to jednak „sargassy” czepiały się tratwy i trzeba było zatrzymywać się co minutę i oczyszczać drogę rękami.
Tratwa przebyła zaledwie połowę drogi, a pościg już dotarł na miejsce, skąd zbiegowie odbili.
— Poddajcie się! Wracajcie, bo wystrzelam was wszystkich! — krzyczał Slayton z „brzegu”, podnosząc karabin nad głową.
Jeden z marynarzy na tratwie zamiast odpowiedzi potrząsnął pięścią.
— A, łotrze! — zawołał Slayton i wystrzelił. Kula trafiła w tratwę.
Wywiązała się strzelanina.
Wyspiarze mieli dogodniejszą sytuację. Znajdowali się pod osłoną masztów i nadbudówek, podczas gdy tratwę było widać jak na dłoni.
Cała ludność wyspy brała udział w pościgu.
— Boże! — powiedziała staruszka Turnip. — Niech pani spojrzy, Vivian, nawet Maggie Flores przylazła tutaj ze swym dzieckiem. O, tam, wygląda zza pokładu, widzi pani?
Slayton wydał jakiś rozkaz. Część wyspiarzy zeszła nad wodę i zaczęła szybko zbijać tratwę. Zbiegowie ostrzelali ich. Oto jeden wpadł do wody… oto drugi, machnąwszy ręką, włazi na pokład barki rybackiej…
Читать дальше