— Brak mi słów, by wyrazić panu…
— Chwileczkę — zawołał nagle zaniepokojony Huttling, wyrywając rękę z dłoni Simpkinsa — niech pan popatrzy, nad naszym statkiem widać dym. Miss Kingman nas wzywa. Tam coś się stało. Biegiem!
Po odejściu Huttlinga i Simpkinsa miss Kingman zajęła się przyrządzaniem śniadania. Wypatroszyła i usmażyła rybę złowioną przez Huttlinga, zeszła do ładowni i wzięła z magazynu żywnościowego kilka pomarańcz. Ale gdy z koszykiem w ręku wróciła na pokład, ujrzała niezwykły widok: przy stole, a ściślej mówiąc na stole i na krzesłach gospodarowały małpy. Piszczały, kłóciły się, obrzucały kawałkami keksu i zajadały kostki cukru. Na jej widok opamiętały się i krzycząc uciekły w stronę burty. Vivian roześmiała się i rzuciła im kilka pomarańcz. Stało się to zapoczątkowaniem przyjaznych stosunków. Szympansy po krótkiej bójce podzieliły się pomarańczami, a potem przy kucając i robiąc pocieszne miny, podeszły do miss Kingman i zaczęły odważnie przyjmować owoce z jej rąk. Nie ulegało wątpliwości, że były przyzwyczajone do obcowania z ludźmi.
Istotnie, ludzie nie kazali długo czekać na siebie.
Miss Kingman, zajęta zabawnymi sztuczkami nieoczekiwanych gości, nie spostrzegła, że zza burty parowca wysunęły się ostrożnie dwie głowy. A kiedy przybysze przekonali się, że na pokładzie nie ma nikogo prócz samotnej kobiety, przeleźli szybko przez burtę i zawiesiwszy karabiny na ramieniu ruszyli w jej stronę.
Miss Kingman, zaskoczona zjawieniem się dwóch nieznanych mężczyzn, krzyknęła głośno.
Jeden z przybyszów — mały, zażywny człowieczek o bladej, obrzmiałej, dawno nie golonej twarzy, wywierał dziwne wrażenie swoim strojem i całą powierzchownością. Na głowie miał brudny, pognieciony melonik z wieloma dziurami. Jego zniszczony, połatany smoking zachował mimo wszystko ślady dobrego kroju. Ale spodnie zwisające jak frędzle pod kolanami grubasa wyglądały żałośnie. Uzupełniały ten strój stare lakierki i podarty fularowy szalik.
Drugi przybysz — wysoki, muskularny, opalony, z czarną brodą, miał na głowie meksykańskie sombrero; ubrany był w czarną koszulę z odwiniętymi po łokcie rękawami, wysokie buty i podobny był do meksykańskiego hodowcy owiec. Jego ruchy były szybkie i ostre.
— Bonjour, mademoiselle — rzekł grubas składając wytworny ukłon. — Witam panią z okazji pomyślnego przybycia na Wyspę Zaginionych Okrętów.
— Dziękuję panu. Nie jestem pewna, czy mogłabym nazwać moje przybycie pomyślnym… Czego sobie panowie życzą?
— Pozwoli pani, że się przedstawię: Arystydes Daudet. Nazywam się Daudet, tak, tak, Daudet. Jestem Francuzem…
— Jest pan może krewnym pisarza, Alfonsa Daudeta?
— Ee… właściwie nie… to jest tak… dalekim krewnym… Miałem, że tak powiem, pewne kontakty z literaturą… największą fabrykę papieru tapet na południu Francji.
— Nie pleć, Turnip — rzekł posępnie i gniewnie jego towarzysz.
— Pan jest nietaktowny, Flores! Kiedy się pan wreszcie nauczy, jak się zachowywać w przyzwoitym towarzystwie? I proszę mnie nie nazywać Turnip. Widzi pani, oni tak mnie przezwali z powodu mojej głowy, która ich zdaniem przypomina rzepę… — i grubas, zdjąwszy melonik z głowy, przesunął ręką po nagiej, żółtawej czaszce, na której ciemieniu wskutek kaprysu przyrody pozostała kępka włosów.
Miss Kingman uśmiechnęła się mimowolnie, stwierdzając, że przydomek jest trafny.
— Ale czego panowie życzą sobie ode mnie? — powtórzyła pytanie.
— Gubernator Wyspy Zaginionych Okrętów, kapitan Fergus Slayton, wydał zarządzenie, które musi być bezwzględnie przestrzegane: każdy nowy; przybysz winien mu się natychmiast przedstawić.
— Zapewniam panią, miss czy mistress — nie mam zaszczytu wiedzieć, kim pani jest, że kapitan Slayton przyjmie panią z całą życzliwością.
— Nie pójdę nigdzie — odpowiedziała miss Kingman.
Turnip westchnął.
— Jest mi bardzo przykro, lecz…
— Przestań bawić się w dyplomatę! — wtrącił brutalnie Flores i podchodząc do Vivian powiedział tonem rozkazu:
— Pani musi iść z nami.
Miss Kingman zrozumiała, że opór nie zda się na nic. Zastanowiła się chwilę i rzekła:
— Dobrze. Zgadzam się. Ale pozwolą panowie, że się przebiorę — i wskazała swój strój roboczy i fartuch.
— Nie potrzeba! — rzucił Flores.
— Przecież to nie potrwa długo — zwrócił się Turnip jednocześnie do Floresa i do miss Kingman.
— Tak, tylko kilka minut! — powiedziała Vivian i opuściła pokład.
Wkrótce Flores spostrzegł dym płynący z komina parowca. Zrozumiał od razu, że to jest jakiś podstęp.
— Przeklęta baba, oszukała nas! Widzisz ten dym? To jest jakiś umówiony sygnał. Ona wzywa kogoś na pomoc! — Flores zdjął karabin z ramienia i zaczął krzyczeć na Turnipa. — Wszystko przez ciebie! Zmiękłeś! Czekaj, opowiem twojej żonie!
— Jaki pan jest niepoprawny, Flores! Przecież nie mogliśmy zabrać stąd gwałtem bezbronnej kobiety.
— Rycerskość! Galanteria! Już ci Fergus pokaże rycerskość… Może będziesz łaskaw? — I składając się z karabinu pokazał ruchem głowy burtę, przez którą przeskoczył Huttling i ociekający wodą Simpkins, oblepiony zielonymi gronorostami i obwieszony krabami przyczepionymi do odzieży.
— A to co za widmo?
Rozpoczęły się rokowania. Huttling był w pierwszej chwili gotów rzucić się do walki z dwoma obdartusami. Lecz jeśli nie kłamią, walka nie miałaby sensu; jak twierdzą na wyspie mieszka czterdziestu trzech dobrze uzbrojonych ludzi. Siły są nierówne — zwyciężą mieszkańcy wyspy.
Huttling pozostawił Simpkinsa jako zakładnika i poszedł do miss Kingman, by się z nią naradzić. Vivian była również zdania, że walka nie ma sensu. Zdecydowali, że pójdą razem i przedstawią się kapitanowi Fergusowi.
III. Gubernator Fergus Slayton
Jak się okazało, istniały na Wyspie Zaginionych Okrętów całkiem niezłe szlaki komunikacyjne.
Turnip, który szedł na czele orszaku, po przejściu przez starą trójpokładową fregatę, wyprowadził jeńców „na drogę”: były to drewniane pomosty przerzucone między statkami i nad zniszczonymi pokładami. Wzdłuż drogi ciągnął się drut przymocowany do niskich słupków i ocalałych masztów.
— Tędy, tędy. Niech się pani nie potknie — zwracał się Turnip uprzejmie do miss Kingman. Za Vivian szedł Huttling i Simpkins. Posępny Flores, nasunąwszy sombrero na oczy, szedł na końcu.
Po drodze spotykali mieszkańców wyspy, obdartych, zarośniętych i opalonych; znajdowali się wśród nich jasnowłosi ludzie z Północy, smagli południowcy, kilku Murzynów, trzech Chińczyków… Wyspiarze z ogromną ciekawością przyglądali się nowym przybyszom.
Na środku wyspy, wśród małych statków żaglowych pochodzących z różnych epok i krajów, znajdowała się duża, dobrze zachowana fregata „Elżbieta”.
— Rezydencja gubernatora — oznajmił uroczyście Turnip.
Na pokładzie rezydencji stała grupa złożona z sześciu marynarzy w jednakowych, dość przyzwoitych uniformach, z karabinami w ręku. Wyglądali na wartę honorową.
Gubernator wyspy przyjął gości w wielkiej kajucie.
Po ponurym widoku zniszczonych statków kajuta wywierała dodatnie wrażenie.
Nie ulegało wątpliwości, że służy komuś za mieszkanie, urządzona była prawie komfortowo. Tylko mieszanina stylów wskazywała na to, że przyniesiono tu najlepsze rzeczy znalezione na statkach, które prąd sprowadził na tę dziwną wyspę.
Читать дальше