Terry Pratchett - Ciemna strona Słońca

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Ciemna strona Słońca» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2000, ISBN: 2000, Издательство: Rebis, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ciemna strona Słońca: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ciemna strona Słońca»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dom Sabalos odziedziczył ogromną fortunę i ma zamiar zostać władcą całej planety. Obsługuje go olbrzymia armia robotów, jego ojcem chrzestnym jest inteligentne ciało niebieskie, a na dodatek szef ochrony Doma jest tak skrupulatny, że sprawdza nawet siebie. Mimo to komuś udaje się zamordować Sabalosa, tyle że nie do końca…

Ciemna strona Słońca — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ciemna strona Słońca», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Grunt, na którym Dom leżał w kałuży letniej wody, był ciepły — stwierdzenie tego zajęło mu jednak zadziwiająco dużo czasu. Mieścił się w niej swobodnie. Dalej leżał śnieg.

Usłyszał odległy ryk powietrza i dostrzegł coś przelatującego przed gwiazdami szybciej od dźwięku. Owo coś zakręciło prawie w miejscu, za nic mając prawa ciążenia, wróciło natychmiast i zatrzymało się zgrabnie przy kałuży, która zaczynała zamarzać. Statek zatańczył chwiejnie, odzyskał pion i znieruchomiał. W burcie otworzył się właz i Isaac zapytał:

— To jak będzie? Wynosimy się stąd czy szefowi się spodobało?

— Miętowej sodowej, szefie?

Dom wziął szklankę, w której pobrzękiwało tyle lodu, że na zewnętrznych ściankach tworzył się szron, i upił ostrożnie łyk. Smakowało jak danie nura w zaspę.

Na rękach, nogach i karku czuł świeżą skórę po regeneracji, poza tym czuł się jak zwykle. Isaac złożył pokładowy warsztat i zamocował na powrót podeszwy w sandałach.

— Przegrzały się i przepaliły — wyjaśnił, podając Domowi obuwie. — Teraz powinny być dobre.

Dom nie odpowiedział, przyglądając się przez okno powierzchni Banku. Kałuża zamarzła na kość, tworząc połyskującą plamę na śniegu. Nie da się ukryć, miał szczęście — po słonecznej stronie woda gotowała się w cieniu. Wywołał Bank przez radio i to, co usłyszał, nie napawało optymizmem — Babcia zabrała Hrsh-Hgna na barkę, a o zabójcy ze złotą obrożą Bank nie wiedział nic. Podobnie jak o losach Iga. Powierzchnię podgrzał, by umożliwić Domowi przeżycie, ponieważ, jak to ujął, śmierć w Banku zdarzała się rzadko, a na Banku jeszcze rzadziej i nie lubił związanych z nimi nieuchronnych śledztw.

Dom skończył rozmowę i siedział chwilę, bębniąc palcami po konsolecie łączności i przyglądając się odbiciu swej twarzy w ekranie. Była zielonkawa z ciemnozielonymi plamami po ostatniej regeneracji, jako że breja na barwę skóry zwracała minimalną uwagę. W oczach widział wspomnienie niedawnego bólu, ale myślał o czymś zupełnie innym — o mężczyźnie w złotej obroży, który straszył go w snach.

— Nikt go nie zauważa — powiedział głośno. — To po prostu twarz z tłumu… I chce mnie zabić.

Powoli wyjął ostatni prezent od Korodore'a. Sporo z nim ćwiczył, ucząc się posługiwać dziwną, wszechstronną bronią o czterech formach zaprogramowanych w atomy, z których się składała. Długi miecz, krótki szeroki nóż, pistolet produkujący kule z zamarzniętej wody atmosferycznej i wystrzeliwujący je z prędkością pozwalającą na przebicie płyty pancernej oraz miotacz dźwiękowy…

— Nie wiem, skąd babcia wiedziała, że tu właśnie przylecimy — przyznał. — Choć to logiczne miejsce… za to wiem, gdzie poleci teraz.

— Na Widdershins?

— Na Band. Wydostanie wszystkie informacje z Hrsh-Hgna, a raczej już je wydostała. Wystarczyło, że zagroziła mu repatriacją na Phnobis.

— Jakoś mi to nie wygląda na groźbę, szefie — ocenił robot.

— Dla phnoba jest, i to poważna. Jeśli wróci na Phnobis, bardzo szybko i nieuchronnie spotka go ceremonialne tshuri. Już pozostali się o to postarają, nie ma obaw. Hrsh powiedział wszystko, co wiedział, i pewnie sporo rzeczy, które właśnie wymyślił.

Isaac siadł w fotelu pilota i zaproponował:

— Możemy wrócić do domu. W końcu chodzi jej tylko o dobro szefa, szefie.

— Nie możemy wrócić. Nie potrafię tego uzasadnić, ale nie mam wyboru, muszę dokończyć to, co zacząłem… Rozumiesz?

— Nie i nie próbuję. Band, tak? Skalibrowałem komputer nawigacyjny, powinien działać…

— Lepiej, żeby tak było — doradził Dom, nie wypuszczając z dłoni mnemomiecza: jeśli ktoś czekał na niego na Bandzie…

Świecące ściany.

Widmowe, na wpół rozmazane wizje.

Miniaturowe gwiazdy i klaustrofobia wywołans przebywaniem w małym stalowym pudełku w kosmosie.

I iluzje.

— Rany, co to było?

— Dinozaur, szefie. W paski.

Potarł obrożę, nie okazując złości. Złość przeszkadzała skuteczności, a on i tak żył w stanie ciągłego rozdwojenia. Jedynie czasami pozwalał sobie na myśli — nie pełne złości, ale chłodnych, zdecydowanych stwierdzeń, co zrobiłby, gdyby zdołał zdjąć obrożę. Co zrobiłby z Asmanem i zboczonym geniuszem, który wymyślił i opracował system zamontowany w obroży. Na początek z nimi.

Drzwi otworzyły się.

Asman spojrzał i zamarł. Za jego plecami długie pomieszczenie na sekundę także zamarło. Jak zwykle. W następnej sekundzie Asman celował już w niego, wskazując drugą ręką na trzy kości i kubek na stoliku przy drzwiach. W prawej dłoni trzymał strippera ze zdemontowanymi wszystkimi bezpiecznikami i podpiłowanym spustem. Nawet w ostateczności zdołałby wystrzelić, o czym obaj wiedzieli.

Wziął kubek i od niechcenia wyrzucił kostki na stół.

Trzy szóstki.

— Jeszcze raz! — polecił Asman. Ponownie trzy szóstki.

— Jeszcze raz? — spytał uprzejmie. Asman uśmiechnął się, odłożył broń i potrząsnął głową.

— Przykro mi — powiedział, nawet nie próbując udawać, że tak jest w istocie. — Wiesz, jak to jest.

— Wiem. Pewnego dnia mi się nie uda. Pomyślałeś o tym?

— W dniu, w którym tak się stanie, Ways, będzie to oznaczało, że to nie ty stoisz w drzwiach. Albo jeśli to będziesz ty, nie będziesz już sobą. I wiesz, że wtedy strzelę. — Asman wstał. Obszedł biurko i klepnął go w ramię. — Dobrze ci poszło…

— A jak niby miało pójść?

Ways miał kiedyś okazję zobaczyć własną specyfikację. Było to w szybie technicznym wypełnionym chlorem, gdy nie był oficjalnie używany, by uniemożliwić nielegalne dotarcie do danych osobowych. Nie pamiętał, po co konkretnie się tam zjawił — było to jedno z wielu zadań zleconych przez Asmana, ale I przypadkiem natknął się tam na własne dane i zapamiętał je.

Był robotem klasy piątej, ale z dużymi modyfikacjami. Miał ukrytą broń, systemy łączności i skrytki, i był zewnętrznie repliką człowieka. Opracowanie go było kilkakroć trudniejsze od zaprojektowania normalnego robota. Choćby urządzenia pozwalające mu płakać czy system powodujący wzrost włosów na głowie, nie wspominając już o specjalistycznym wyposażeniu zawodowym. A na dodatek jeszcze jedno; specyfikacje w znacznej części wypełniały wzory prawdopodobieństwa i dość długo zastanawiał się dlaczego. Otóż roboty klasy piątej były prawnie ludźmi, gdyż opracowywano je tak, by były wszystkim, czym mógł być człowiek; jego zaprojektowano tak, by był szczęściarzem.

Asman zaprowadził go do fresku zajmującego całą długą ścianę niskiego pomieszczenia. Niczym się ono nie wyróżniało, podobnie jak ludzie obsługujący urządzenia — mogłoby to być centrum dowodzenia ochrony na jakiejkolwiek planecie kierowanej przez radę. Z jakości powietrza i światła sądząc, pomieszczenie to znajdowało się pod ziemią. Ways zresztą mógł dokładnie ustalić, ile poziomów pancerza i ekranów je osłania. Sądząc po jego zachowaniu — podświadoma wyższość i pewność siebie kogoś, kto jest u siebie w domu — znajdowali się na Ziemi: Asman był Ziemianinem.

Fresk przedstawiał jasno oświetloną plątaninę wielobarwnych linii, kół i bloków rachunku prawdopodobieństwa bez przerwy nieznacznie się zmieniających.

— Dobrze ci poszło — powtórzył Asman — bo skierował się wzdłuż właściwego wyliczenia.

— A skąd mam to wiedzieć? Ja tylko próbuję go zabić tak jak innych. Mam spróbować na Bandzie?

— Nie. Następna twoja interwencja będzie… — Asman przyjrzał się tęczowym liniom — …po jego wizycie u creapii. Mamy zresztą plany na każdą ewentualność w obliczeniach. Wtedy zabierzemy się za niego i do creapii. Potem jeszcze raz, gdy znajdzie się na Laoth i będziemy we wszechświecie jokerów.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ciemna strona Słońca»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ciemna strona Słońca» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Ciemna strona Słońca»

Обсуждение, отзывы о книге «Ciemna strona Słońca» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x