— Masz tę przewagę.
— Tym razem nie mam.
— Co proszę?
— Możemy o tym zapomnieć, jeśli chodzi o tego z mieczem. To… — wściekła na samą siebie, zaczerwieniła się nagle. — Pamiętasz może jeszcze coś z tych baśni z dzieciństwa?
Marco miał przez chwilę głupią minę, po czym skrzywił się.
— Aha. To faktycznie szkoda. Całe szczęście, że to rzadkość.
— W tej okolicy i w tych czasach nie taka znowu rzadkość — odparła Kin, odwracając się ku Silver.
— To może być arabski — powiedziała Silver, spoglądając na Kin. — Nigdy nie słyszałam tego języka, znam go tylko w piśmie. Spróbowałam łaciny, którą jak sądzę rozumie, choć się z tym nie zdradza. Ustaliłam jedynie, że chce nasze skafandry.
Kin spojrzała na Marca — miał minę do złudzenia przypominającą radosnego ehfta.
— Powiedz mu, że są bardzo cenne — polecił. — Powiedz mu, że nie wymienimy ich nawet na jego samolot. I że szybko musimy dotrzeć na wybrzeże.
— Nie da się nabrać — zaprotestowała Kin. — Poza tym skafandry prawie nie mają energii.
— To jego problem. Poza tym on o tym nie wie. Mam plan, ale wpierw muszę zobaczyć, jak się kieruje tym latającym chodnikiem. Powiedz mu, Silver, że tu jest za gorąco, by sensownie rozmawiać. To przynajmniej jest najczystsza prawda.
Nastąpiła długa wymiana łamanych gestami wypowiedzi, w których najczęstsze były powtórzenia na różnych poziomach irytacji. W końcu stary kiwnął głową, wstał i wyciągnął rękę. Barczysty postąpił krok do przodu i wyjął… nazwijmy to… cholera, nazywając rzecz po imieniu, wyjął latający dywan, tyle że zrolowany. Kin w końcu przekonała samą siebie, by tak określić to, co widziała, nieważne jak zwariowanie by to brzmiało.
Dywan miał dwa na trzy metry, geometryczny wzorek w barwach niebieskiej, zielonej i czerwonej i był niezwykle cienki i giętki. Rozłożony na ziemi ułożył się na nierównościach zupełnie jak zwyczajny kawał materiału. Stary powiedział słowo i dywan wyprężył się, wydmuchując spod siebie trochę piasku, i uniósł się na parę cali nad powierzchnią. Kin wydało się, że słyszy słaby szum.
Dywan nie zakołysał się, nawet gdy weszła nań Silver. Zmieścili się wszyscy, z tym że stary siadł na przedzie, osiłek z szablą zaś na końcu. Stary wypowiedział inne słowo i unieśli się bez dźwięku.
— Można pokryć dolną powierzchnię elastycznymi modułami antygrawitacyjnymi. — Głos Marca prawie nie drżał. — Tylko co z zasilaniem? Istnieją tak cienkie baterie?
Kin myślała o tym samym, wpatrując się równocześnie ze skupieniem w dywan pod nogami. Skupienie brało się stąd, że za żadne skarby nie miała zamiaru spojrzeć poza krawędź dywanu. Bardziej poczuła, niż zobaczyła, jak Marco przysuwa się do niej.
— Też się denerwujesz? — spytała cicho.
— Mam świadomość, że od upadku dzielą mnie jedynie milimetry nieznanego i nie sprawdzonego urządzenia latającego, jeśli o to chodzi.
— Skafandry cię nie denerwowały.
— Bo mają stuletnią gwarancję i produkowane są od dawna. Myślisz, że producent utrzymałby się na rynku, gdyby któryś zawiódł?
— Wątpię, żeby z tego można było wypaść, nawet gdyby ktoś bardzo chciał — odezwała się niespodziewanie Silver i rąbnęła pięścią w powietrzu nad brzegiem dywanu.
Rozległ się odgłos do złudzenia przypominający boksowanie kisielu.
— Pole siłowe — wyjaśniła. — Spróbujcie sami.
Kin ostrożnie wysunęła rękę poza krawędź dywanu, powolny ruch wpierw przypominał poruszanie się w melasie, a potem ustał, napotykając twardą jak skała, acz niewidzialną przeszkodę. Emerytowany Ali Baba odwrócił się, uśmiechnął i powiedział coś długo i niezrozumiale.
Gdy dywan wrócił do spokojnego lotu po prostej, dłuższy czas panowała na nim głucha cisza.
— Silver, powiedz temu lunatykowi, że jeśli jeszcze raz spróbuje czegoś podobnego, to go zabiję — przerwał ją rzeczowo Marco.
Kin z trudem zmusiła palce, by przestały kurczowo wpijać się w pokrytą geometrycznym wzorkiem materię.
— Trochę dyplomacji — syknęła przez zaciśnięte zęby. — I delikatności! Powiedz mu, że następnym razem połamię mu osobiście ręce i trwale uszkodzę w inny sposób!
Efektem były dwie beczki i potrójna pętla.
Kontrola głosowa, półkoliste pole ochronne i maniak akrobacji powietrznej na latającym dywanie — to ciężko strawna mieszanka.
Dla uspokojenia Kin zaczęła się zastanawiać, jak Marco zamierza ukraść dywan.
Przelecieli nad płaskimi dachami miasta, którego mieszkańcy tłoczący się w ciasnych uliczkach zaszczycali ich jedynie przelotnymi spojrzeniami, nie przerywając wykonywanych czynności. Najwyraźniej latające dywany były tu na porządku dziennym. Kierowali się w stronę jednego z pałaców — białej, kwadratowej budowli zwieńczonej kopułą fiankowaną dwiema ozdobnymi wieżami. Całość otoczona była też ozdobnym, ale solidnym murem, za którym rozciągał się ogród. I to dopiero było dziwne…
— Budynek musi mieć własne źródło wody — powiedziała głośno Kin.
— Dlaczego? — zdziwił się Marco.
— Bo wszędzie wokół jest susza, a ten ogród w najlepsze się zieleni.
— Nie jest to dziwne, jeśli stary rzeczywiście jest budowniczym dysku. W co wątpię.
— Ja też — dodała Silver. — Mimo że steruje dywanem dobrze, a nasze skafandry wzbudziły w nim chciwość, nie podziw. Być może istnieje tu jakieś hermetyczne bractwo przekazujące z pokolenia na pokolenie urządzenia, które potrafią obsługiwać, ale budowy czy zasady ich działania nie rozumieją. Coś jak dzikus doskonale kierujący samochodem i przekonany, że napędzają go małe konie zgromadzone pod maską.
Ali Baba wylądował, idealnie wręcz prowadząc dywan przez balkon i łukowato sklepione wejście do wysokiej komnaty. Dywan zawisł o cale nad mozaikową podłogą i opadł łagodnie, zmieniając się w zwykłą dekorację. Gospodarz zeskoczył zeń żwawo i zaklaskał. Nim pozostali zwolnili kurczowe chwyty i rozplatali kończyny, co było trochę czasochłonne, szczególnie w wypadku kunga, do komnaty wszedł służący z ręcznikami i misami.
— Lepiej, żeby to była czysta woda — warknął Marco. — Bo zamierzam ją wypić.
Wsadził głowę do najbliższej misy, wywołując konsternację wśród służby. Silver zakończyła ją, biorąc inną michę i po obwąchaniu wlewając jej zawartość w otwarte usta. Kin napiła się bardziej kulturalnie, a w tym, co zostało, umyła twarz i dłonie, rozglądając się przy okazji.
Pomieszczenie było prawie pozbawione mebli, jeśli nie liczyć niskiego stolika o grubym, kryształowym blacie i kilku parawanach pod jedną ze ścian. Najbardziej przypominało ozdobne pudełko o ścianach i posadzce zdobionej geometrycznymi i roślinnymi wzorami. Kiedy skończyła, Ali i służba wyszli.
— Woda była lodowata — oznajmiła Silver, rozglądając się — i pływały w niej kryształki lodu. Woda z lodem oznacza cywilizację.
— W każdym normalnym miejscu oznaczałaby lodówkę — zgodziła się Kin. — Ale tu może oznaczać lodowego demona.
Marco stanął na dywanie, obejrzał go dokładnie i powiedział słowo.
— Pewnie jest zaprogramowany na głos właściciela. — Silver nawet nie odwróciła głowy.
Marco zaklął i zszedł z dywanu.
Zza parawanu wymaszerował Ali, niosąc na czerwonej poduszce niewielkie, czarne pudełko. Towarzyszyło mu dwóch służących z dobytymi szablami. Ali spojrzał zezem na Silver i powiedział z trudem parę słów po łacinie.
Читать дальше