Z początku Amerykanie będą mieli poczucie winy. Potem im to przejdzie. Wreszcie całkiem zobojętnieją. W końcu zawsze ich będzie stać na zakup środków przeciwbólowych czy innych namiastek prawdziwego życia.
Zastanawiam się nawet, czy w końcu, siedząc już w swoich schronach, nie ucieszą się z perspektywy masowej śmierci.
* * *
Tak więc w lutym 1964 roku Havig stał się dziedzicem własnej fortuny. Wkrótce potem zaczął zajmować się swoim życiem i całe miesiące spędzał jako wujek Jack. Pytałem go, skąd ten pośpiech.
— To, co wiem z własnej przyszłości, chcę przeżyć jak najszybciej — odparł.
Myślałem długo nad tymi słowami i w końcu powstrzymałem się od pytań dotyczących przyszłości swojej i moich bliskich. Nie zdawałem sobie sprawy, jak dobrze robię, dopóki nie pochowałem Kate.
Nigdy nie spytałem Haviga, czy widział już wcześniej jej grobowiec. Możliwe, że tak, ale milczał na ten temat. Jako lekarz też potrafiłem udawać, że o czymś nie wiem.
Nie wracał do wszystkich epizodów swojego dzieciństwa po kolei. Twierdził, że byłoby to zbyt monotonne. Traktował to raczej jako rodzaj odpoczynku od swoich studiów na uniwersytecie. Nie chciał znowu bać się w przeszłości z powodu nieznajomości języków. Co więcej, potrzebował jakiejś solidnej podstawy lingwistycznej do zrozumienia różnych wariantów języków w przyszłości. Bo w przyszłości często również czuł się jak głuchoniemy.
Skupił się na łacinie i grece. Ten ostatni język stanowił kone (podstawę) różnych form językowych w całym antycznym świecie hellenistycznym i zakorzenił się również we francuskim, niemieckim, włoskim, hiszpańskim, portugalskim i anielskim (uwzględniając oczywiście nieuniknioną ewolucję), a także częściowo w hebrajskim, aramejskim i arabskim. Nie zapominając o niektórych dialektach polinezyjskich.
— Po wiekach ciemności powstała wreszcie jakaś cywilizacja powiedział mi. — Ledwo ją liznąłem i nie mam zielonego pojęcia, jak wygląda. Zdaje się, że ludy z Pacyfiku Środkowego zaczęły rządzić światem. Używają najdziwniejszej odmiany lingua franca [10] Język będący środkiem komunikacji miedzy różnojęzycznymi grupami ludzi. Przykładem współczesnym jest w biznesie język angielski.
, jaką można sobie wyobrazić.
— Czyli jest jakaś nadzieja — wyrwało mi się.
— Muszę się upewnić. — Spojrzał na mnie przenikliwie. Wyobraź sobie, że jesteś podróżnikiem w czasie, powiedzmy z Egiptu faraonów. Udajesz turystę i starasz się pozostać niezauważony w dzisiejszych czasach. Czy zrozumiałbyś cokolwiek z naszego świata? Jaki sens dla ciebie miałoby rozważanie, czy ta cywilizacja jest dobra czy zła? Nie próbowałem na razie niczego poza zerknięciem na początki tej cywilizacji, która nazywa się Federacją Mauraiów. Jej zrozumienie zajmie mi całe lata.
W rzeczywistości bardziej go interesowała przeszłość. Czuł się w niej doskonale. Mógł ją studiować w szczegółach — oczywiście nie tak jak zawodowy historyk — i w ten sposób przygotowywać się do swobodnych wizyt. Poza tym, mimo że w przeszłości można się było natknąć na dżumę, palenie heretyków, średniowiecze czy wojny albigeńskie [11] Wojny albigeńskie albo krucjata katarska (1209–1229) — kampania wojenna zainicjowana przez Kościół katolicki w celu eksterminacji katarów z Langwedocji.
, to i tak najbardziej go przerażała wojna ostateczna.
— Bo w jej wyniku zginęła prawie cała planeta — powiedział. — Sądzę, że inni podróżnicy w czasie również unikają tego okresu. Dlatego największe szanse na spotkanie z nimi mam w szczęśliwszych czasach czy też mniej nieszczęśliwych, jak wolisz.
Uwzględniając wszystkie jego podróże, miał około trzydziestki, kiedy wreszcie udało mu się spotkać kogoś do niego podobnego. Stało się to w Jerozolimie, w dniu Ukrzyżowania.
Powiedział o tym swoim planie dopiero w 1964 roku.
W miarę możliwości zamierzał spędzać tyle samo czasu w dwudziestym wieku co w innych epokach, żeby zachować wygląd zgodny z wiekiem. Przez dłuższy czas go nie widziałem. Wyprowadził się z Senlac i przeniósł do Nowego Jorku. Założył tam skrzynkę pocztową w teraźniejszości i kupił sobie olbrzymi apartament w 1890 roku. Sfinansował to, sprzedając złoto, które partiami przetransportował, podróżując w czasie. Wracał do nas często na krótkie wizyty. Kate uważała, że to bardzo wzruszające. Ja również, ale wiedziałem także, że musi się przed kimś wygadać.
— No jasne! — krzyknąłem zaskoczony, że sam na to nie wpadłem. — To chwila, którą chciałby zobaczyć każdy. Przynajmniej każdy chrześcijanin. Czemu nie zrobiłeś tego wcześniej?
— To nie jest takie proste, doktorze. Minęło prawie dwa tysiące lat. I na dodatek teren jest bardzo niebezpieczny. Poza tym nawet data nie jest do końca pewna. A sam fakt jest niezbyt udokumentowany.
— Twierdzisz, że nie chcesz sprawdzić historii Chrystusa? — zdziwiłem się. — Wiem, że nie jesteś wierzący, ale to przecież wielka tajemnica…
— Kim On był, doktorze, jeżeli w ogóle istniał, jest zagadnieniem czysto akademickim. Liczy się tylko to, w co ludzie wierzyli przez wieki. Nie będę żył na tyle długo, by móc sobie pozwolić na tak szczegółowe badania. Zresztą już teraz muszę odłożyć na bok rozrywki. Widziałem za dużo nieszczęść. Podróże w czasie muszą mieć jakiś sens. — Uśmiechnął się niepewnie. — Wiesz, że nie jestem świętoszkiem, ale muszę przecież mieć jakiś cel w życiu.
W 1969 roku poleciał z Nowego Jorku do Izraela. Żydzi sprawowali w tym czasie ścisłą kontrolę nad Jerozolimą i można się było tam bezpiecznie poruszać. Wyszedł z hotelu z torbą w ręku i w końcu znalazł gaj pomarańczowy, w którym można się było schować. Potem cofnął się do poprzedniej nocy i zaczął przygotowania.
W sklepie z pamiątkami kupił arabski strój, który mógł od biedy ujść w czasach biblijnych. Przyczepił do biodra nóż (służący raczej do jedzenia niż do walki). Ponieważ w sytuacji niebezpiecznej wolał zniknąć, rzadko zabierał ze sobą jakąś broń palną. Do skórzanej torby zapakował podręczny słownik (specjalnie napisany dla niego przez jakiegoś studenta), żywność, kubek do picia, tabletki odkażające wodę, mydło, środek przeciw komarom, antybiotyki i pieniądze. Rzymskie monety. Miał również małą sztabkę, którą można było spieniężyć w razie potrzeby.
W gaju pomarańczowym przebrał się, swoje współczesne ubranie wcisnął do torby i wyjął z niej ostatni przyrząd. Nazywał go chronologiem. Został on zaprojektowany i zbudowany na jego zamówienie w 1980 roku, bo dopiero wtedy technologia osiągnęła wystarczający poziom rozwoju. Najwięcej problemu stanowiło przygotowanie wytłumaczenia, po co mu jest potrzebny taki instrument.
Widziałem ten aparat. Pudełko o wymiarach 60 x 30 x 15 centymetrów, z zielonego materiału z lekkimi pęknięciami i rączką do noszenia. Po otwarciu pokrywy wysuwał się jakiś instrument optyczny przypominający sekstant, na którym można ustawić odpowiednie liczby i odczyty. Na spodzie znajdował się miniaturowy komputer zasilany baterią niklowo-kadmową. Wszystko ważyło zaledwie dwa i pół kilograma, co stanowiło prawie połowę masy, jaką Havig mógł ze sobą przenosić. Tłumaczyło to jego niechęć do zabierania w podróż broni. Inne rzeczy były o wiele bardziej przydatne.
Wyobraźcie sobie, że chcecie się przenieść do określonego momentu w przeszłości lub w przyszłości. Skąd macie wiedzieć, że już tam dotarliście? Na krótkich dystansach można liczyć dni, oceniać porę po wysokości słońca lub gwiazd. Ale już tysiąc lat daje jedną trzecią miliona poranków, z czego wiele trudno będzie zidentyfikować z uwagi na warunki pogodowe, budowle lub inne przeszkody.
Читать дальше