— Jestem słaby w domysłach.
— Myślisz, że gramy dalej, co? Nic z tego, bracie. Gra skończona. Opisz swoje przygody, Agencję, misję, co chcesz. Za parę tygodni zarobisz na resztę życia. Murowany bestseller. I nikt ci włosa na głowie nie ruszy. Tylko się spiesz, bo cię faceci z Agencji ubiegną. Może już siedzą nad wspomnieniami z minionej ery…
— Co się stało?
— Wszystko. Słyszałeś kiedyś o Soft Wars?
— Nie.
— A Core Wars?
— Takie gry komputerowe?
— A widzisz, że wiesz! Tak. Programy, które niszczą wszystkie inne programy. Wynaleźli to jeszcze w osiemdziesiątych latach. Wtedy były całkiem głupie. Igraszki programistów. To się nazywało infekcją obwodów scalonych, ot, zabawa. Dwarf, Creeper, Raider, Reaper, Darwin i kupa innych. Nie wiem, po kiego licha siedzę tu i wykładam ci patologię cyfroniki? — zdziwił się sarn. — Ile mnie to zdrowia kosztowało! Miałem cię wziąć na hak, a^teraz jestem taki dobry, że cię oświecam, zamiast szukać nowej posady!
— Wuj przysłał ci list helikopterem? To już nie ma poczty?
— spytałem. Wciąż wietrzyłem w tym kolejny podstęp. Gramer wyjął książeczkę czekową, nabazgrał coś w poprzek blankietu, złożył go w papierową strzałkę i puścił mi na kolana.
„Misjonarzowi na pamiątkę od wiernej Adelajdy” — przeczytałem.
— W co się teraz bawimy? — podniosłem na niego oczy.
— Nic innego nie zostało. Wuj pozdrawia cię też, owszem. Poczty już nie ma. Nie ma w ogóle nic. Nic — zatoczył rękami koło. — Nic a nic! Zaczęło się przed dwiema godzinami, przecież ci mówię! I nawet nie warto szukać winnych. Twój profesor też jest już bezrobotny. Ten dobry staruszek! Dobrze chociaż, że na czas kupiłem sobie dom. Będę hodował róże, ewentualnie jarzyny, jako towar do wymiany za towar. Bankowość przy okazji też się rozleciała. Duszno mi…
Zaczął się wachlować książeczką czekową. Po chwili spojrzał na nią z niesmakiem i wrzucił do kosza na papiery.
— Pax Yobiscum — rzekł. — Et cum spiritu tuo. Niech to szlag trafi! Coś mi zaczynało świtać. Jego desperacja nie była udana.
— Te wirusy? — spytałem powoli.
— Domyślny się robisz… Tak jest, dzielny misjonarzu. Rozwaliłeś wszystko w drobny mak. Przecież to ty ściągnąłeś na Ziemię ten chytry proszek.Mogą ci teraz albo dać pokojowego Nobla, albo rozstrzelać za powszechną zdradę stanu. Nobla się raczej nie spodziewaj, ale miejsce w historii masz murowane. Przywlokłeś zarazę, a czy zgubną, czy zbawienną, o to będą koty drzeć przez najbliższe lata. W każdej encyklopedii siebie znajdziesz.
— Może w twoim towarzystwie? — zaproponowałem. Nie całkiem jeszcze pojmowałem, co za katastrofa się wydarzyła, ale Gramer nie grał już nic. Za to dałbym obie połówki mojej biednej głowy.
— Był jeszcze taki program kiedyś, Robaczek, Worm — fieg-matycznie, jakby zbudzony zauważył Gramer. — Musisz wiedzieć, że teraz porządny spec w moim fachu musi mieć wyższe wykształcenie. Nie ten czas, kiedy wystarczyło być przystojną kobietą, pójść z gościem do łóżka, wykraść dokumenty, pofotografować w łazience i hajda na punkt kontaktowy. Nie, najpierw doktorat z matematyki, potem z informatyki, potem wyższe wyszkolenie specjalne, pół życia, żeby w ogóle zacząć.
— Jako szpieg? — poddałem.
— Szpieg? — obrócił to słowo w ustach dwa razy i ze wzgardą wzruszył ramionami. — Szpieg! — rzekł jeszcze raz, wziął się obu rękami za granatowe szelki w białe gwiazdki i parokrotnie strzelił nimi w koszulę. — Nie mów głupstw — wyjawił łagodnie.
— Jestem urzędnikiem państwowym, funkcjonariuszem o specjalnym uposażeniu, w ramach racji wyższych. „Szpieg” pasuje do mnie jak pięść do nosa. Zresztą, to już nie ma żadnego znaczenia. Z tych robaczywych programów powstała teoria erozji informacyjnej — słyszałeś o niej?
— Piąte przez dziesiąte.
— Ano właśnie. Potem się okazało, że tego wcale nie wynaleźli Professors od Computer Science, tylko bakterie, mniej więcej cztery miliardy lat temu. O dwieście milionów plus czy minus nie warto się spierać. No, bo przecież już najstarsze komórki, te pierwsze, każda miała swój program, i zżerały się i zażerały się sobą nawzajem, bo nie było jeszcze nikogo, komu mógł się przytrafić herpes albo rak.
Ale tym wybitnym ekspertom jakoś podobieństwo nie przeszło przez głowę. Zakorkowało ich kolosalną wiedzą. I tylko parę razy doszło do takich prób, w ramach cichej konkurencyjnej walki wielkich konsorcjów, żeby sparaliżować cudze komputery. Wtedy powstały te battle programs, chyba czytałeś o tym? Nie?
— Ale to było dawno…
— Ze czterdzieści, a może i pięćdziesiąt lat temu. Właśnie dlatego poszło teraz wszystko w proch… Przecież oprócz pałki, kuchennego noża i pistoletu nie ma już żadnej nie skomputeryzowanej broni! Wszędzie były już programy, programiki, data processors, no i przez to. Próbowałeś może gdzieś telefonować?
— Dzisiaj nie. A co?
— A to, że automatyczne centrale także już nie działają. Człowieku, te wirusy wlazły wszędzie naraz! Słuchałeś radia?
— Nie. Zresztą nie mam.
— Rozumu one nie mają. To było jasne od samego początku. Mają tyle rozumu, co pierwszy wirus z brzegu. Ale wirulencja — erozyjność — w maximum! Nie wiem — poskarżył się ścianie, na której wisiały płomienne żółte kwiaty reprodukcji van Gogha — czemu JA mam się z tobą jeszcze zadawać? Chyba pójdę na spacer albo się może powieszę. Na tych drutach.
Kopnął najbliższy aparat.
— To, co z przodu wygląda jak zawiła tajemnica, z tyłu zwykle jest proste jak drut — powiedział. — Posłaliśmy najlepsze broniotwórcze programy na Księżyc? Posłaliśmy. Doskonaliły się przez iks lat? Jeszcze jak się doskonaliły! Wjechały na siebie całą parą? Jasne, inaczej nie mogło być. Kto zwyciężył? Jak zawsze, ten, kto w najmniejszej objętości zawarł największą zjadliwość. Pasożyty wygrały, molekularne maciupstwa. Nawet nie wiem, czy już zostały ochrzczone. Ja bym proponował Yirus Lunaris Pacemfaciens. I tylko ciekaw jestem, JAK i CO ściągnęło cię na Księżyc, żebyś tam wylądował i przywiózł tę dobrą dżumę? Możesz mi już powiedzieć — to prywatne, bo dla rządów żadna różnica. Teraz już nie.
— Wszystkie programy zostały zniszczone? Pamięci w kom-1 puterach, wszystko? — spytałem oszołomiony. Dopiero teraz zacząłem ogarniać rozmiary rewelacji.
— Tak jest, morowy panie misjonarzu. Mam na myśli mór, z noweli Edgara Allana Poe. Ty to przywiozłeś! Nie przypuszczam, żeby umyślnie, bo skąd mogłeś wiedzieć? Wpadliśmy mniej więcej w pierwszą połowę dziewiętnastego wieku. Pod względem technicznym i w ogóle. Uważasz? Z tym, że wtedy były jednak armaty. Teraz trzeba je będzie wyciągać z muzeów.
— Czekajże, Adelajdo — przerwałem mu. — Dlaczego akurat w dziewiętnastym wieku? Wtedy były przecież już porządnie uzbrojone armie…
— Masz rację. Właściwie stan jest bez precedensu. Coś jak po takiej cichutkiej wojnie atomowej, w której na rozkurz poszła cała infrastruktura. Baza przemysłowa, łączność, bankowość, automatyzacja. Ocalały tylko mechanizmy proste, ale żadnego człowieka ani żadnej muchy nie ukrzywdziło. Chociaż i tak nie jest. Musiało być mnóstwo wypadków, tylko przez brak łączności nikt na razie nic o tym porządnie nie wie. Przecież i gazet od dawna nie drukuje się podług Gutenberga. Redakcje też szlag trafił. Nawet nie wszystkie urządzenia w autach działają. Mój cadillac już jest trupem.
Читать дальше