Zważył w ręku baterię, podarunek Garcilasa. Jej styki połączył kawałek grubego drutu pozbawionego izolacji. Przy wyłączonym regulatorze bateria pompowała maksymalną moc przez zwierający ją drul, który już się żarzył.
— Na pewno chcesz sam to zrobić, Colin? — spytała Broberg. — Twoje żebro…
Uśmiechnął się krzywo.
— Ale mimo to natura lepiej mnie wyposażyła do rzucania — odrzekł. — Pozwól mi na lę odrobinę męskiej próżności; pomysł wyszedł od ciebie.
— Powinnam była od początku na to wpaść — powiedziała. — I chyba by tak było, gdyby nie oszołomiła nas la fantazja.
— Mhm, czasem najprostsze rzeczy przychodzą najtrudniej. Poza tym musieliśmy dotrzeć na tę wysokość, bo inaczej nic by z tego nie było, a gra nam w tym ogromnie pomogła… Jesteś gotów, Mark? Heeej hop!
Scobie cisną] baterię niczym piłkę do baseballu, mocno i daleko w słabym polu grawitacyjnym lapetusa. Obracając się, przymocowany do niej rozżarzony drut zakreślał w polu widzenia czarodziejskie symbole. Bateria opadła gdzieś poza krawędzią, na tylnym skraju lodowca.
Zamarznięte gazy wyparowały, uniosły się w górę, na moment ponownie skropliły się i uleciały bezpowrotnie. Na tle gwiazd powstał biały gejzer.
— Widzę was! — wrzasnął Danzig. — Widzę wasz sygnał, wiem, dokąd iść. Już pędzę! Z liną, dodatkowymi bateriami i wszystkim!
Scobie osunął się na lód i chwycił za lewy bok. Broberg uklękła i podtrzymała go, jak gdyby którekolwiek z nich mogło uleczyć bolesne miejsce. Ale to nie miało większego znaczenia. Długo już nie będzie bolało.
— Jak wysoko unosi się ten strumień, waszym zdaniem? — spytał już spokojniej Danzig.
— Ze sto metrów — odparła przyjrzawszy się Broberg.
— A, cholera, w tych rękawicach niewygodnie naciskać klawisze kalkulatora… Sądząc z tego, jaką część strumienia widzę, znajduję się w odległości dziesięciu do piętnastu kilometrów. Dajcie mi godzinę lub odrobinę więcej na dotarcie do was i odszukanie. Dobrze?
Broberg sprawdziła wskaźniki.
— W porządku, z minimalnym zapasem. Przykręcimy termostaty i będziemy siedzieć bardzo spokojnie, by zmniejszyć pobór tlenu. Zmarzniemy, ale przeżyjemy.
— Mogę tam dotrzeć prędzej — odrzekł Danzig. — To, co podałem, to najgorsza możliwość. No dobrze, pędzę. Nie będziemy rozmawiać, dopóki się nie spotkamy. Nie lubię ryzykować, ale potrzebny mi będzie oddech na szybki bieg.
Oczekujący usłyszeli jego cichy oddech i przyspieszone kroki. Gejzer przestał bić.
Siedzieli obejmując się nawzajem w pasie i przyglądali się otaczającej ich wspaniałości. Po chwili mężczyzna odezwał się:
— Sądzę, że to chyba koniec naszych gier. Dla wszystkich.
— Z pewnością zaś winny być poddane ścisłej kontroli — odparła kobieta. — Wątpię jednak, czy porzucą je całkowicie… tutaj.
— Jeśli będą musieli, zrobią to.
— Tak. Myśmy musieli, prawda?
Obrócili się twarzami do siebie pod tym niebem pełnym gwiazd w królestwie Saturna. Nic nie przysłaniało światła słonecznego, które ukazywało ich sobie nawzajem: ją, żonę innego człowieka, w średnim wieku, i jego, zwykłego mężczyznę, tyle że samotnego. Oni już nigdy nie będą grać. Nie mogą.
W jej uśmiechu pojawiła się zakłopotana sympatia.
— Drogi przyjacielu… – zaczęła.
Powstrzymał ją uniesioną dłonią.
— Lepiej nie rozmawiajmy, o ile to nie jest absolutnie konieczne — rzekł. — Zaoszczędzimy trochę tlenu i będzie nam trochę cieplej. Może spróbujemy zasnąć?
Oczy jej rozszerzyły się i pociemniały.
— Nie mam odwagi — wyznała. — Musi minąć jeszcze wiele czasu. Na razie mogę pomarzyć.