Wtedy dostrzegła Melissę.
Jej córka leżała skulona na pokruszonych kamieniach w zwężeniu rozpadliny. Wężyca przysunęła się do niej ostrożnie, starając się nie zranić żadnego z mijanych węży i nie spłoszyć tych, które owinęły się wokół Melissy. Pośród rudych włosów dziewczynki gady wyglądały jak zielone pnącza.
Wężyca przyklękła przy Melissie i ostrożnie zdjęła z niej te dzikie zwierzęta. Ludzie Północnego zabrali jej córce ubranie i przycięli spodnie na wysokości kolan. Miała odsłonięte ramiona i — podobnie jak Wężyca — była bez butów. Ręce i stopy związano sznurem, stąd na nadgarstkach skóra była zdarta do krwi. Na ramionach i nogach widniały pokryte krwią ślady po ukąszeniach. Nagle jeden z węży zaatakował — zatopił zęby w ciele Wężycy i natychmiast się cofnął. Zacisnęła zęby i przypomniała sobie słowa szaleńca: „Najlepiej jest wtedy, gdy atakują wszystkie naraz”.
Całym swoim ciałem zasłoniła Melissę przed wężami i lewą dłonią rozwiązała ręce dziewczynki. Skóra Melissy była zimna i sucha. Wężyca objęła małą lewym ramieniem, a tymczasem węże ślizgały się po jej stopach i kostkach. Znowu zaczęła się zastanawiać, jak te zwierzęta mogły przetrzymać taki chłód. Sama nigdy nie naraziłaby Trawy na tak niską temperaturę. Nawet w torbie byłoby jej za zimno, a wtedy wyciągnęłaby ją, ogrzała w dłoniach i pozwoliła owinąć się wokół szyi.
Ręka dziewczynki bezwładnie zsunęła się po kamieniach. Smugi krwi pojawiły się tam, gdzie Melissa przesunęła zranioną dłonią po ubraniu i kamieniach. Wężyca posadziła córkę na kolanach. Melissa miała powolny i ciężki puls; oddychała bardzo głęboko i z takimi przerwami, że Wężyca obawiała się, czy któryś z tych oddechów nie będzie jej ostatnim.
Uzdrowicielkę otaczało mroźne powietrze, które ponownie wywołało ból w ramieniu i wysysało z niej energię. „Nie zasypiaj — pomyślała. — Nie zasypiaj. Melissa może przestać oddychać, jad może zatrzymać pracę serca, a wtedy trzeba będzie jej pomóc”. Mimo to wzrok uzdrowicielki się zamglił i powieki zaczęły opadać. Za każdym razem gdy już zasypiała, budziła się nagle z lekkim dreszczem. W głowie zagnieździła jej się przyjemna myśl: „Nikt nie umiera od jadu węża snu. Ukąszony człowiek żyje dalej albo umiera na jakąś chorobę, spokojnie, gdy nadejdzie jego czas. Mogę spać, ona nie umrze”. Wężyca nie znała jednak nikogo, kto otrzymałby tak wielką dawkę jadu, a przecież Melissa była jeszcze dzieckiem.
Niewielki wąż prześliznął się między nogami uzdrowicielki a ścianą jamy. Wyciągnęła ku niemu swoją zdrętwiałą prawą rękę i podniosła go z zaciekawieniem. Zwinął się w jej dłoni, patrząc na Wężycę, swoimi oczami bez powiek, smakując powietrze trójdzielnym językiem. Było w nim coś niezwykłego. Wężyca przyjrzała mu się bliżej.
To maleństwo dopiero co się wykluło, miało bowiem rogowy dzióbek, typowy dla młodych osobników niektórych gatunków węży. Wężyca dysponowała teraz ostatecznym dowodem na to, w jaki sposób Północny zdobywał węże snu. Nie otrzymywał ich od pozaziemskich i nie klonował. Prowadził własną hodowlę. W tej jamie znajdowały się węże o wszystkich rozmiarach i w każdym wieku — począwszy od świeżo wyklutych aż po osobniki dojrzałe, większe od jakiegokolwiek węża snu, którego Wężyca widziała wcześniej.
Odwróciła się, żeby odłożyć wężyka na ziemię, ale jej ręka zderzyła się ze ścianą. Wystraszony gad zaatakował. Wężyca wzdrygnęła się, czując ostre uderzenie drobniutkich zębów węża, który wyśliznął się szybko z jej dłoni i zniknął w ciemności.
— Północny! — krzyknęła Wężyca zachrypniętym głosem. Odchrząknęła i zawołała raz jeszcze: — Północny!
Po chwili nad krawędzią jamy pojawiła się sylwetka oprawcy. Po jego spokojnym uśmiechu Wężyca stwierdziła, że Północny spodziewa się po niej błagania o wolność. Popatrzył na nią, rejestrując wzrokiem jej pozycję — między Melissą a wężami.
— Ona może być wolna, jeśli jej na to pozwolisz — powiedział.
— Odbierasz jej dostęp do moich zwierzątek.
— Twoje zwierzątka się tu marnują, Północny — rzekła Wężyca. — Powinieneś wypuścić je w świat. Zyskałbyś szacunek wszystkich ludzi, zwłaszcza uzdrowicieli.
— Szanują mnie tutaj — odrzekł Północny.
— Ale to życie musi być dla ciebie trudne. Mógłbyś żyć znacznie spokojniej, w większym komforcie…
— Komfort nie ma dla mnie znaczenia. Kto jak kto, ale ty powinnaś o tym wiedzieć. Wszystko mi jedno, czy śpię na ziemi czy pod puchową pierzyną.
— Doprowadziłeś do rozmnażania węży snu — powiedziała Wężyca i spojrzała na Melissę. Obok uzdrowicielki przesunęło się kilka węży. Chwyciła jednego z nich, zanim ten zdołał wśliznąć się na ramię dziewczynki. Zwierzę natychmiast ją ukąsiło. Odłożyła je i odepchnęła inne węże, ignorując ich zęby i odczuwane w dłoni pieczenie. — Niezależnie od tego, jak to robisz, powinieneś podzielić się tą wiedzą z innymi.
— A jakie jest twoje miejsce w tym planie? Może powinienem uczynić cię moim heroldem? Mogłabyś swoim tańcem obwieszczać moje nadejście, a ja jeździłbym od miasta do miasta.
— Przyznaję, że wolałabym czekać na śmierć w tej jamie.
Północny roześmiał się szorstko.
— Mógłbyś pomóc wielu ludziom. Nie było uzdrowiciela, gdy go potrzebowałeś, ponieważ mamy za mało węży snu. Mógłbyś pomóc ludziom takim jak ty.
— Pomagam tym, którzy do mnie przychodzą — rzekł Północny. — Oni są do mnie podobni. Tylko takich chcę tutaj mieć.
Odwrócił się.
— Północny!
— Co?
— Daj mi przynajmniej koc dla Melissy, bo inaczej umrze z zimna.
— Nie umrze — powiedział Północny — jeśli zostawisz ją moim zwierzątkom.
Jego cień zniknął.
Wężyca jeszcze mocniej przytuliła do siebie Melissę, wyczuwając swoim ciałem każde z ciężkich uderzeń jej dziecięcego serca. Chłód i zmęczenie nie pozwalały jej już myśleć. Sen mógłby pomóc, ale nie wolno jej było teraz zasypiać, szczególnie ze względu na Melissę i siebie samą. Tylko jedna myśl przedostała się do świadomości: musi sprzeciwiać się żądaniom Północnego. Miała pewność, że spełnienie jego życzeń oznacza zgubę zarówno dla niej, jak i dla jej córki.
Powolnymi ruchami, nie chcąc zmarnować wysiłku włożonego w neutralizację bólu, Wężyca pocierała dłońmi ręce Melissy, żeby przywrócić w nich krążenie i ciepło. Krew w miejscach, gdzie ją ukąszono, zdążyła już wyschnąć. Jeden z węży owinął się wokół jej kostki. Poruszała palcami i kręciła stopą, licząc, że gad zsunie się z nogi. Miała tak bardzo zmarzniętą stopę, że ledwie poczuła, jak zęby wbijają się w jej śródstopie. Dalej pocierała ręce Melissy. Chuchała na nie i całowała. Z jej oddechu powstawały małe obłoczki pary. Robiło się coraz ciemniej.
Wężyca spojrzała w górę. Fragment szarej kopuły, dostrzegalny w szczelinie otworu jamy, prawie zupełnie się już zaciemnił. Ogarnęło ją przytłaczające uczucie smutku. Tak właśnie było wtedy, gdy zmarła Jesse. Brakowało wprawdzie gwiazd, lecz niebo tamtej nocy również było czyste i czarne, otaczały ją strome, skaliste ściany, a chłód stał się równie wyczerpujący jak pustynne upały. Wężyca jeszcze mocnej objęła córkę i pochyliła się nad nią, osłaniając przed cieniem. Przez węża snu nie mogła wcześniej pomóc Jesse, a teraz z podobnego powodu nie mogła pomóc Melissie.
Читать дальше