Wspinali się dalej i ciągle nikt nie wychodził im na spotkanie. Pot na czole Wężycy wysechł, powietrze bowiem zrobiło się chłod-I niejsze. Szaleniec mamrotał coś pod nosem i uśmiechał się do siebie, idąc z coraz większym zapałem. Chłodne powietrze szemrało jak górski strumyk. Wężyca myślała, że na szczycie, tuż pod sklepieniem kopuły, skumuluje się całe rozgrzane powietrze, ale z każdym krokiem w górę wiatr stawał się coraz chłodniejszy i wiał znacznie silniej.
Minęli połać ziemnych włosków i znaleźli się przy kolejnym skupisku drzew. Były one podobne do tych, które rosły na dole — składały się ze splątanych gałęzi i powykręcanych korzeni; porastały je drobne, rozedrgane na wietrze liście. Tutaj jednak ich wysokość nie przekraczała kilku metrów i skupiały się w niewielkich zagajnikach, po trzy lub więcej drzew. Las robił się coraz gęstszy. Wreszcie, pośród powykręcanych pni, pojawiła się pierwsza ścieżka. Wężyca dogoniła szaleńca i zatrzymała go.
— Od teraz idziesz za mną, dobrze?
Kiwnął głową, nie patrząc na uzdrowicielkę.
Kopuła rozpraszała światło w taki sposób, że nie było tam żadnych cieni i nie dało się dostrzec nic poza splątanymi gałęźmi tuż nad głową. Drobne listki drgały na chłodnym wietrze, który przewiewał przez leśny korytarz. Wężyca ponownie ruszyła przed siebie. Pod butami miała teraz miękką ścieżkę, składającą się z próchnicy i opadłych liści.
Z prawej strony zbocza wyrastała gigantyczna skała, tworząc lekko pochyloną półkę. Wężyca przez moment chciała się na nią wspiąć, ale uznała, że byłaby wtedy za bardzo widoczna. Nie chciała, żeby Północny i jego ludzie oskarżyli ją o szpiegostwo, no i nie chciała, by dowiedzieli się o jej obecności, zanim dotrze do ich obozu. Zaczęła się trząść, gdyż wiatr zrobił się lodowato zimny.
Obejrzała się, żeby sprawdzić, czy szaleniec idzie za nią. On zaś wbiegł właśnie na skalną półkę i zaczął machać rękami. Wężyca wystraszyła się i zawahała. Pomyślała, że ten mężczyzna znowu chce umrzeć. W tym momencie w jego stronę pomknęła Melissa.
— Północny! — krzyknął wariat; Melissa przypadła do jego kolan, uderzyła go ramieniem i powaliła na ziemię. Wężyca podbiegła do nich, a tymczasem dziewczynka robiła wszystko, by nie pozwolić mu wstać. Jego krzyk rozniósł się echem po całej budowli, zwielokrotniając się przez ściany i stopione fałdy kopuły. Melissa walczyła z szaleńcem, zaplątana w jego wychudzone kończyny i wielowarstwowy strój pustynny. Próbowała wyciągnąć nóż, trzymając zarazem mężczyznę za nogi.
Wężyca odciągnęła dziewczynkę od szaleńca najłagodniej, jak tylko umiała. Wariat rzucał się na prawo i lewo; znowu chciał krzyknąć, ale Wężyca wyciągnęła swój nóż i przyłożyła go do jego gardła. Drugą dłoń zacisnęła w pięść. Otworzyła ją powoli, odpędzając od siebie złość.
— Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego? Przecież zawarliśmy umowę.
— Północny… — wyszeptał. — Północny będzie na mnie zły.
Ale jeśli przyprowadzę mu nowych ludzi…
Wężyca popatrzyła na Melissę, ta zaś wbiła wzrok w ziemię.
— Nie obiecałam, że za tobą nie pójdę — powiedziała. — Bardzo uważałam na słowa. Wiem, że to nieuczciwe, ale… — Uniosła głowę i spojrzała uzdrowicielce w oczy. — Nie wszystko wiesz o ludziach. Za bardzo im ufasz. Ja też wielu rzeczy nie wiem, ale na tym akurat się znam.
— W porządku — rzekła Wężyca. — Masz rację. Za bardzo mu ufałam. Dziękuję ci za powstrzymanie wariata.
Melissa wzruszyła ramionami.
— Może nie zrobiłam nic dobrego. Teraz wiedzą, gdzie jesteśmy.
Szaleniec zaczął chichotać; obejmował się ramionami i tarzał po ziemi.
— Zamknij się — rzekła Wężyca. Wsunęła nóż do pochwy. — Melisso, musisz wyjść z kopuły, zanim ktoś się tutaj pojawi.
— Weź mnie ze sobą, proszę — powiedziała dziewczynka. — Tutaj nigdzie nie jest bezpiecznie.
— Ktoś musi powiadomić moich ludzi o tym miejscu.
— Nie obchodzą mnie twoi ludzie! To ty mnie obchodzisz! Jak mogłabym pojechać tam i przyznać, że pozwoliłam, aby zabił cię jakiś wariat?
— Melisso, proszę cię. Nie mamy czasu na dyskusję.
Dziewczynka zawinęła wokół palca koniuszek chusty i ściągnęła ją na tyle, że materiał przysłonił bliznę na jej policzku. Choć po opuszczeniu pustyni Wężyca przebrała się w swoje zwykłe ubranie, Melissa ciągle nosiła pustynny strój.
— Powinnaś pozwolić mi ze sobą zostać — powiedziała. Odwróciła się, skuliła ramiona i ruszyła ścieżką na dół.
— Twoje życzenie zostanie spełnione, maleńka — rozległ się głęboki i bardzo uprzejmy głos.
Przez moment Wężyca myślała, że to wariat przemówił swoim normalnym głosem, ale on ciągle leżał na skale. Na ścieżce stał inny mężczyzna. Melissa zatrzymała się nagle, popatrzyła na niego i cofnęła się.
— Północny! — krzyknął szaleniec. — Północny, przyprowadziłem ci nowych ludzi. I ostrzegłem cię, nie pozwoliłem, żeby cię zaskoczyli. Usłyszałeś mnie?
— Usłyszałem — odparł Północny. — Zastanawiam się właśnie, dlaczego nie usłuchałeś mojego rozkazu i tu wróciłeś.
— Myślałem, że one ci się spodobają.
— I to wszystko?
— Tak!
— Jesteś pewny?
Ton pozostał uprzejmy, ale kryła się za nim ironia, natomiast w uśmiechu tego mężczyzny było więcej okrucieństwa niż kurtuazji. Jego postać prezentowała się dość złowrogo w panującym w kopule półmroku. Był tak wysoki, że musiał się garbić, stojąc w liściastym tunelu; jego wzrost świadczył o patologii. „Gigantyzm przysadkowaty” — pomyślała Wężyca. Jego chudość tym bardziej podkreślała asymetryczną budowę ciała. Cały był ubrany na biało, a przy tym był albinosem — miał kredowobiałe włosy, brwi i rzęsy oraz jasnobłękitne oczy.
— Tak, Północny — rzekł szaleniec. — To wszystko.
Obecność Północnego dobrze współgrała z panującą w lesie ciszą. Uzdrowicielce wydawało się, że dostrzegła jakiś ruch między drzewami, ale roślinność była tu zbyt gęsta, żeby inni ludzie mogli się w niej ukrywać. Może jednak w tym kosmicznym lesie drzewa splatały i rozplatały swoje gałęzie równie swobodnie, jak kochankowie ściskają się za ręce. Wężyca zadrżała.
— Proszę cię, Północny… Pozwól mi wrócić. Przyprowadziłem tę dwójkę…
Wężyca dotknęła ramienia szaleńca; zamilkł.
— Dlaczego tu jesteście?
W ciągu kilku minionych tygodni Wężyca wypracowała sobie wystarczającą przezorność, by nie wyjawiać Północnemu swojej profesji.
— Z tego samego powodu, co wszyscy inni — odparła. — Przyszłam do węży snu.
— Nie wyglądasz jak ci, którzy tutaj w tej sprawie przychodzą. — Podszedł do niej, wznosząc się nad nią w półmroku kopuły. Przeniósł wzrok na szaleńca, a potem na Melissę. Jego spojrzenie nie było już tak surowe. — Aha, rozumiem. Przyszłaś tu dla niej.
Melissa prawie zaprzeczyła. Wężyca zauważyła, że jej córka wzdrygnęła się ze złości, ale zdołała się opanować.
— Przyszliśmy tu wszyscy troje — rzekła Wężyca. — Wszyscy troje z tego samego powodu.
Poczuła, że szaleniec się poruszył, jakby chciał przypaść do stóp Północnego. Jeszcze mocniej zacisnęła dłoń na jego kościstym ramieniu, wskutek czego znowu zapadł w letarg.
— A co mi przynieśliście, żebym dokonał waszej inicjacji?
— Nie rozumiem — powiedziała Wężyca.
Północny zmarszczył na chwilę brwi i wybuchnął śmiechem.
Читать дальше