— Tego właśnie spodziewałem się po tym biednym głupcu. Przyprowadził was tutaj, ale nie wyjaśnił, jakie panują u nas obyczaje.
— Ale przyprowadziłem je, Północny. Przyprowadziłem je do ciebie.
— A one przyprowadziły ciebie do mnie? To nie wystarczy za zapłatę.
— O zapłacie możemy porozmawiać — rzekła Wężyca — kiedy już osiągniemy jakieś porozumienie.
Mało co w życiu zezłościło ją tak bardzo jak to, że Północny uważa się za wymagającego hołdu boga, który buduje swój autorytet za pomocą węży snu. Poczuła się urażona. Uczono ją — i głęboko w to wierzyła — że używanie węży snu do zdobywania prestiżu i władzy jest niemoralne i niewybaczalne. Podczas swoich wędrówek słyszała dziecięce opowieści o złych ludziach i tragicznych bohaterach, którzy za sprawą magicznych zdolności stawali się tyranami. Zawsze źle kończyli. Uzdrowiciele nie mieli jednak takich podań i to nie strach powstrzymywał ich przed nadużywaniem swoich uprawnień, tylko szacunek dla samych siebie.
Północny zrobił kilka kroków do przodu.
— Moje drogie dziecko, ty nie rozumiesz. Kiedy już dołączysz do mojej gromadki, nie wyjdziesz stąd, dopóki nie przekonam się o twojej lojalności. Zresztą wcale nie będziesz chciała nas opuszczać. Poza tym jeśli kogoś stąd wysyłam, oznacza to, że mam do niego zaufanie. A jest to wielki zaszczyt.
Wężyca kiwnęła głową w stronę szaleńca.
— A on?
Północny zaśmiał się bez śladu wesołości w głosie.
— Ja go nie wysłałem, ja skazałem go na wygnanie.
— Ale ja wiem, gdzie są ich rzeczy, Północny! — Szaleniec wyrwał się z uścisku Wężycy. Tym razem nie próbowała go przytrzymać. — Nie potrzebujesz ich, tylko mnie. — Przyklęki i objął ramionami nogi Północnego. — Wszystko jest w dolinie. Musimy tylko to zabrać.
Wężyca wzruszyła ramionami, gdy spojrzał na nią Północny.
— Wszystko jest pod dobrą ochroną. On zaprowadzi cię do mojego dobytku, ale nie zdołasz go zabrać. — W dalszym ciągu ukrywała swoją prawdziwą tożsamość.
Północny wyswobodził się z ramion szaleńca.
— Nie jestem silny — powiedział. — Nie odwiedzam doliny.
U stóp Północnego wylądowała nagle mała, ciężka sakiewka.
Północny i Wężyca popatrzyli na Melissę.
— Jeżeli trzeba ci płacić za samą rozmowę — powiedziała wojowniczym tonem — to proszę bardzo.
Północny pochylił się z bólem i podniósł woreczek z wypłatą Melissy. Otworzył go i wysypał monety na dłoń. W leśnym półmroku zabłyszczały złote blaszki, które zamyślony Północny zaczął podrzucać w górę.
— Dobrze. Na początek wystarczy. Będziecie musiały oddać mi swoją broń, a potem pójdziemy do mojego domu.
Wężyca wyjęła zza pasa nóż i rzuciła go na ziemię.
— Wężyco… — wyszeptała Melissa. Patrzyła zdumiona i zastanawiała się pewnie, dlaczego jej matka to zrobiła. Dziewczynka zacisnęła palce na rękojeści swojego noża.
— Jeśli chcemy, żeby on nam zaufał, mu również musimy zaufać jemu — rzekła Wężyca. Mimo to nie wierzyła temu mężczyźnie i nie chciała mu wierzyć. Tak czy inaczej, noże nie przydadzą im się jako broń przeciwko kilku ludziom, nie sądziła bowiem, że Północny przyszedł tu sam.
„Moja kochana córeczko — pomyślała Wężyca. — Nie mówiłam ci, że to będzie łatwe”.
Melissa wzdrygnęła się, kiedy Północny zrobił krok w jej stronę. Jej kłykcie zrobiły się białe.
— Nie bój się mnie, maleństwo. I nie próbuj mnie przechytrzyć.
Znam sposoby, o jakich ci się nawet nie śniło.
Melissa wlepiła wzrok w ziemię, wyciągnęła powoli nóż i upuściła go u swoich stóp.
Szybkim ruchem głowy Północny wskazał dziewczynkę szaleńcowi.
— Przeszukaj ją.
Wężyca położyła dłoń na ramieniu Melissy, która trzęsła się w ogromnym napięciu.
— On nie musi jej przeszukiwać. Daję ci słowo, że Melissa nie ma innej broni.
Uzdrowicielka poczuła, że dziewczynka jest u kresu wytrzymałości. Nienawiść do szaleńca mogłaby doprowadzić ją do wybuchu.
— Tym bardziej należy ją przeszukać — rzekł Północny. — Nie będziemy przesadzać z dokładnością. Chcesz być pierwsza?
— Tak będzie lepiej — odparła Wężyca.
Uniosła ręce, ale pchnął ją dłonią, odwrócił i kazał jej oprzeć się o powykręcane gałęzie drzewa. Gdyby Wężyca nie martwiła się o Melissę, rozbawiłaby ją teatralność tej sytuacji.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Wężyca chciała już się odwrócić, lecz w tym momencie Północny dotknął koniuszkiem swojego bladego palca świeżych blizn po ukąszeniach na dłoni uzdrowicielki.
— Ach… — powiedział łagodnym głosem. Stał tak blisko, że czuła jego ciepły i nieprzyjemny oddech. — Jesteś uzdrowicielką.
Wężyca usłyszała szczęknięcie kuszy, dopiero gdy strzała wbiła się w jej ramię, wywołując falę bólu. Zachwiały się pod nią kolana, ale nie upadła. Siła uderzenia przeniosła się z jej ciała na pień drzewa. Melissa zawyła histerycznie. Wężyca usłyszała za sobą jakichś ludzi. Po łopatce i po piersi spływała jej krew. Lewą ręką sięgnęła po grot cienkiej strzały — tam, gdzie rozdarł jej ciało |i wbił się w drzewo. Jej palce ześliznęły się jednak, ponieważ żywe drewno mocno trzymało grot. Stała przy niej Melissa, z całej siły ją podtrzymując. Głosy ludzi zlały się w niezrozumiałą kakofonię dźwięków.
Ktoś chwycił za strzałę, wyrwał ją z drzewa i przeciągał przez mięśnie Wężycy. Gdy jakaś drzazga otarła się o kość, uzdrowicielka jęknęła z bólu. Chłodny i gładki grot z metalu wyśliznął się z rany.
— Teraz ją zabij — powiedział szaleniec. Był bardzo podekscytowany. — Zabij ją i zostaw tutaj jako ostrzeżenie.
Po ramieniu uzdrowicielki dalej spływała gorąca krew. Wężyca zachwiała się i upadła na kolana. Poczuła silny ból w krzyżu i zaczęła skręcać się na ziemi niczym Trawa z przetrąconym kręgosłupem.
Melissa stała przed nią z odsłoniętą twarzą i rozwianymi włosami. Zalewając się łzami, próbowała wyszeptać jakieś słowa pociechy i zawinąć ranę swoją chustą.
„Tak dużo krwi od takiej małej strzały” — pomyślała Wężyca i straciła przytomność.
Obudził ją chłód. Była zdziwiona, że w ogóle coś jeszcze czuje. Nienawistny głos Północnego, kiedy odkrył jej profesję, nie pozostawiał jej żadnej nadziei. Ramię bolało ją bardzo mocno, ale ten ból nie odbierał już zdolności myślenia. Zgięła prawą rękę. Była osłabiona, ale można było nią poruszać.
Gdy spróbowała usiąść, ogarnęły ją dreszcze, zamrugała i zamglił się jej wzrok.
— Melissa? — wyszeptała.
W pobliżu rozległ się śmiech Północnego.
— Ponieważ nie jest jeszcze uzdrowicielką, nic jej się nie stało.
Owionęło ją chłodne powietrze. Potrząsnęła głową i otarła oczy rękawem. Natychmiast odzyskała ostrość widzenia. Kiedy spróbowała usiąść, wysiłek sprawił, że cała zlała się potem, powietrze zaś stało się lodowate. Północny siedział przed nią uśmiechnięty — między swoimi ludźmi, którzy otaczali go półokręgiem. Krew na jej koszuli, wyjąwszy miejsce przylegające do samej rany, zdążyła już zbrązowieć. Wynikało z tego, że Wężyca przez dłuższy czas pozostawała nieprzytomna.
— Gdzie ona jest?
— Jest bezpieczna — powiedział Północny. — Może zostać z nami. Nie musisz się martwić. Będzie u nas szczęśliwa.
— Ona wcale nie chciała tu przychodzić. Ona nie pragnie takiego szczęścia. Pozwól jej wrócić do domu.
Читать дальше