Dwoje pasterzy pomachało w jego stronę, pokłusowało ku niemu i zatrzymało konie zamaszystym gestem. Oboje byli młodzi, opaleni, o krótko przyciętych jasnoblond włosach. Wyglądali na bliskich krewnych. W Podgórzu Arevin czuł się nieswojo w pustynnym stroju, dlatego że brano go za szaleńca. Nie uważał za konieczne zmieniać ubrania, kiedy już rozpoznano jego prawdziwe intencje. Teraz jednak każde z tych dwojga nastolatków przyglądało mu się przez chwilę, po czym oboje wymienili porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęli się szeroko. Arevin zaczął się zastanawiać, czy nie powinien zaopatrzyć się w nowy strój. Miał jednak mało pieniędzy i wolał je wydać tylko na rzeczy absolutnie niezbędne.
— Daleko zboczyłeś z handlowych szlaków — powiedział starszy z pasterzy. Jego ton nie był agresywny, tylko bardzo rzeczowy. — Potrzebna ci pomoc?
— Nie — odparł Arevin. — Ale dziękuję za troskę.
Wokół niego stłoczyło się stadko jeleni, które porozumiewały się cichymi dźwiękami, kojarzącymi się raczej z ptactwem niż ze zwierzętami kopytnymi. Młodsza pasterka nagle krzyknęła i zamachała ramionami. Jelenie rozpierzchły się we wszystkie strony. Are-vin zauważył kolejną różnicę między tym stadem a swoim — na widok machającego rękami człowieka na koniu wół piżmowy przebierałby nogami i czekał na dalszy ciąg zabawy.
— Bogowie, Jean, wypłoszysz wszystkie zwierzęta stąd aż do Podgórza — powiedział chłopiec.
Nie wyglądał jednak na zatroskanego o los jeleni, które rzeczywiście zbiły się w małą grupkę na dalszym odcinku szlaku. Arevin znowu zdziwił się, jak łatwo tutejsi ludzie wyjawiają obcym swoje imiona, lecz postanowił się do tego przyzwyczaić.
— Nie mogę rozmawiać, kiedy te zwierzaki kręcą się nam pod nogami — powiedziała Jean, uśmiechając się do Arevina. — Przyjemnie jest ujrzeć kolejną ludzką twarz po okresie spędzonym w towarzystwie drzew i jeleni. Nie licząc mojego brata.
— Nie widzieliście więc na szlaku nikogo innego — Było to raczej stwierdzenie aniżeli pytanie. Gdyby Wężyca wracała z Centrum, a pasterze by ją wyprzedzili, powinni przecież jechać wszyscy razem.
— Dlaczego pytasz? Szukasz kogoś? — Głos chłopca był podejrzliwy, a może tylko ostrożny. Możliwe jednak, że spotkał po drodze uzdrowicielkę. Arevin był gotów zadawać obcesowe pytania, jeśli od tego zależało bezpieczeństwo jego przyjaciółki. Zrobiłby dla niej znacznie więcej.
— Tak — powiedział. — Uzdrowicielki. Przyjaciółki. Jedzie na siwym koniu i ma również prążkowanego kucyka. Towarzyszy jej dziecko. Powinna jechać na północ, prosto z pustyni.
— Ale nie jedzie.
— Jean!
Dziewczyna spojrzała chmurnie na brata.
— Kev, on nie wygląda na kogoś, kto by ją skrzywdził. Może szuka jej, ponieważ ktoś zachorował.
— A może jest kumplem tego wariata — powiedział Kev. — Dlaczego jej szukasz?
— Jestem jej przyjacielem — odparł zaniepokojony Arevin. — Widzieliście tego wariata? Czy Wężyca jest bezpieczna?
— On jest w porządku — zwróciła się Jean do Keva.
— Nie odpowiedział na moje pytanie.
— Powiedział, że jest jej przyjacielem. Może reszta to nie twój interes.
— Nie, twój brat ma prawo mnie wypytywać — powiedział Arevin. — A może nawet powinien. Szukam Wężycy, ponieważ wyjawiłem jej moje imię.
— A jak masz na imię?
— Kev! — krzyknęła oburzona Jean.
Arevin uśmiechnął się po raz pierwszy od chwili, gdy spotkał tych dwoje. Coraz bardziej przyzwyczajał się do tutejszych bezceremonialnych zachowań.
— Tego żadnemu z was nie powiem — oświadczył łagodnie.
Kev ściągnął brwi, wyraźnie zakłopotany.
— Wiemy o tym — rzekła Jean. — Tylko tak długo byliśmy z dala od ludzi…
— Wężyca wraca — stwierdził Arevin. W jego głosie pobrzmiewało napięcie i radość. — Widzieliście ją. Kiedy to było?
— Wczoraj — odparł Kev. — Ale ona nie jedzie w tę stronę.
— Jedzie na południe — dodała Jean.
— Na południe?
Dziewczyna skinęła głową.
— Gromadzimy tu stado przed zimą. Spotkaliśmy ją, gdy schodziliśmy z wysokich pastwisk. Kupiła od nas jednego konia, na którym miał jechać ten wariat.
— Ale dlaczego on z nią jest? Przecież wcześniej na nią napadł!
Jesteście pewni, że nie zmusił jej, żeby z nim jechała?
Jean roześmiała się.
— Nie. Wężyca kontroluje sytuację. Nie mam co do tego wątpliwości.
Arevin uwierzył w jej słowa, mógł zatem odepchnąć od siebie najgorsze z dręczących go obaw. Ciągle jednak był niespokojny.
— Na południe — powtórzył. — A co znajduje się na południe od tego miejsca? Myślałem, że nie ma tam żadnych miast.
— Bo nie ma. Zapuszczamy się dalej niż inni i zdziwiliśmy się, widząc ją w tych okolicach. Prawie nikt nie trafia do tej przełęczy, nawet jadąc od strony Miasta. Ale Wężyca nie powiedziała nam, dokąd zmierza.
— Nikt nie jeździ dalej na południe niż my — rzekł Kev. — To niebezpieczne.
— Dlaczego?
Kev wzruszył ramionami.
— Chcesz jechać za nią? — zapytała Jean.
— Tak.
— Dobrze, ale czas już rozbić obóz. Chcesz na razie zostać z nami?
Arevin popatrzył na południe. Cienie gór rzeczywiście przesuwały się nad polaną i zmierzch był coraz bliżej.
— To prawda. Dzisiaj daleko już nie zajedziesz — stwierdził Kev.
— A lepsze miejsce na obóz znajdziesz dopiero pół dnia drogi stąd.
Arevin westchnął.
— Zgoda — powiedział. — Dziękuję. Zostanę na noc z wami.
Arevin z radością powitał ciepłe ognisko, które rozpalono na środku obozu. Z aromatycznego drewna strzelały iskierki. Górskie jelenie poruszały się bezszelestnie niczym widma na środku polany, konie zaś od czasu do czasu przebierały głośniej kopytami, po-skubując miękkie źdźbła trawy. Kev zawinął się już w swoje koce i chrapał lekko w świetle ogniska. Jean siedziała naprzeciwko Are-vina z kolanami przyciągniętymi do piersi, a jej twarz rozjaśniały czerwonawe błyski płomieni. Ziewnęła.
— Chyba pójdę spać — powiedziała. — A ty?
— Ja też. Za chwilę.
— Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić? — zapytała.
Arevin uniósł wzrok.
— Już bardzo dużo dla mnie zrobiłaś — odrzekł.
Popatrzyła na niego ciekawie.
— Niezupełnie o to mi chodziło.
W jej głosie zabrzmiała ledwie dostrzegalna irytacja. Arevin uznał, że coś się stało.
— Chyba cię nie zrozumiałem.
— Jak u was się o tym mówi? Podobasz mi się. Pytam cię właśnie, czy chciałbyś spędzić ze mną tę noc.
Arevin spojrzał na nią beznamiętnie; był jednak zakłopotany. Miał nadzieję, że się nie zaczerwienił. Zarówno Thad, jak i Larril zadali mu to samo pytanie i on go nie zrozumiał. Po prostu im odmówił, a oni musieli uznać to za bardzo nieuprzejme. Arevin liczył na to, że mieli świadomość jego niezrozumienia i wiedzieli o odmienności jego zwyczajów.
— Jestem zdrowa, jeśli o to się martwisz — rzekła nieco szorstko Jean. — A moja kontrola jest bez zarzutu.
— Bardzo przepraszam — powiedział Arevin. — Zupełnie cię nie zrozumiałem. Jestem zaszczycony twoją propozycją i nie wątpię w twoje zdrowie i kontrolę. Ze mną też jest wszystko w porządku, ale nie poczuj się urażona, jeśli będę musiał odmówić.
— Nieważne — odparła Jean. — Tylko tak sobie pomyślałam…
Arevin widział, że poczuła się dotknięta. Po obcesowym odrzuceniu sugestii Thada i Larril, uważał, że powinien się teraz wytłumaczyć. Nie miał pewności, jak powinien opisać swoje uczucia, sam bowiem ich nie rozumiał.
Читать дальше