— Oglądałem filmy o rycerzach, a teraz już wiem, jak się jeździ na koniu, więc…
Chłopiec gwałtownie ściągnął wodze; wierzchowiec stanął jak wryty, prawie dotykając pyskiem oślego ogona. Znajdowali się na szczycie niewielkiego wzniesienia. Poniżej widać było kilka zamarzniętych kałuż oraz kępę wierzb.
— Spróbuj go kopnąć — poradził dziewczynie, ale ona już zsiadła z osła.
— Dalej nie pójdzie — powiedziała. — Był tu, kiedy dokonywałam przeskoku i zapamiętał to miejsce. Myślałam, że pierwszy znalazł mnie Gawyn, ale okazało się, że to ojciec Roche.
Ściągnęła zwierzęciu z łba konopną uprząż, a ono natychmiast zawróciło i potruchtało z powrotem po swoich śladach.
— Wsiadaj — zaproponował Colin, robiąc jej miejsce na grzbiecie konia, ale Kivrin pokręciła głową.
— Wolę iść. Mniej będzie bolało.
Spoglądała na wzgórze wznoszące się po drugiej stronie płytkiego zagłębienia terenu. Las kończył się mniej więcej w połowie zbocza, wyżej zaś rozciągała się biała, nieskalana przestrzeń. Śnieg znowu przestał padać, ale Dunworthy nawet tego nie zauważył — W warstwie ciężkich, nisko wiszących chmur pojawiło się trochę dziur i szczelin wypełnionych soczystym, głębokim granatem.
— Wziął mnie za świętą Katarzynę. Widział, jak zjawiam się nie wiadomo skąd, dokładnie tak, jak się pan obawiał. Przypuszczał, że zostałam przysłana przez Boga, by pomagać ludziom w nieszczęściu.
— Chyba robiłaś to, prawda? — zapytał Colin, po czym niezdarnie szarpnął wodzami i koń ruszył w dół po pochyłości. Kivrin szła obok niego. — Ciesz się, że nie widziałaś, co się działo w tamtej wsi! Wszędzie mnóstwo trupów. Założę się, że im nikt nie pomagał. — Nie zatrzymując wierzchowca zeskoczył na ziemię i rzucił dziewczynie wodze. — Pobiegnę sprawdzić, czy sieć jest otwarta. Badri obiecał, że będzie ją otwierał co dwie godziny.
Zniknął w gęstwinie. Kivrin zatrzymała konia i pomogła zsiąść Dunworthy’emu.
— Trzeba zdjąć siodło i uprząż — powiedział. — Gdybyśmy go nie znaleźli, zdechłby z głodu, bo wodze zaplątały się w gałęziach.
Wspólnymi siłami rozpięli popręg, ściągnęli siodło, zdjęli wierzchowcowi uzdę i wędzidło. Kiedy się z tym uporali, Kivrin czule poklepała konia po karku.
— Da sobie radę — zapewnił ją Dunworthy.
— Być może.
Spomiędzy wierzb wypadł Colin, obsypując ich śniegiem.
— Sieć jest zamknięta — zameldował.
— Badri wkrótce ją otworzy.
— Zabieramy konia? Ale wdechowo! — ucieszył się chłopiec. — Co prawda czytałem gdzieś, że historykom nie wolno zabierać niczego do przyszłości, ale gdyby wrócił z nami, może udałoby mi się z nim zaprzyjaźnić, a potem wyruszyłbym na nim na wyprawę krzyżową!
Odwrócił się i ponownie pognał przez gęstwinę, strząsając śnieg z gałęzi.
— Ruszajcie się! Musimy być gotowi do przeskoku.
Kivrin skinęła głową, cofnęła się o krok, a następnie klepnęła konia w zad. Zwierzę przeszło kilka kroków, ale natychmiast zatrzymało się, odwróciło łeb i spojrzało na nich pytająco.
— Chodźcie! — zawołał Colin z głębi lasu, lecz dziewczyna tylko skrzywiła się i przycisnęła rękę do boku.
Dunworthy zbliżył się, by jej pomóc, ale ona pokręciła głową, odwróciła się, rozgarnęła gałęzie i zagłębiła się w las.
Pod drzewami było znacznie ciemniej niż na drodze. Nagie konary dębu odznaczały się wyraźnie na tle granatowego nieba. Zasapany Colin właśnie taszczył ułamaną potężną gałąź na środek polany.
— To na wypadek, gdybyśmy musieli czekać całe dwie godziny — wyjaśnił.
Dunworthy z ulgą usiadł na szorstkim, suchym drewnie.
— Skąd będziemy wiedzieć, gdzie stanąć? — zapytał chłopiec.
— Zobaczymy parę, która zaraz potem zacznie się skraplać i zamarzać — wyjaśniła Kivrin, podchodząc do dębu i rozgarniając pod nim śnieg.
— A jeśli będzie ciemno?
Usiadła z wyraźnym trudem i oparła się plecami o pień. Colin zbliżył się niepewnie, przez chwilę stał, spoglądając na nią z góry, po czym przykucnął między potężnymi, poskręcanymi korzeniami.
— Szkoda że nie mamy zapałek, bo moglibyśmy rozpalić ognisko.
— Nic nie szkodzi — powiedział Dunworthy.
Chłopiec włączył latarkę, tylko po to jednak, by zaraz ją wyłączyć.
— Chyba powinienem oszczędzać baterie na wypadek, gdyby były jakieś problemy.
Coś poruszyło się w kępie wierzb. Colin poderwał się jak ukłuty sprężyną.
— Chyba już się zaczyna!
— To tylko koń zjada młode witki — wyprowadził go z błędu Dunworthy.
— Aha. — Chłopiec usiadł ponownie. — A może sieć już się otworzyła, tylko my nie zauważyliśmy tego po ciemku?
— Na pewno nie.
— Albo Badri miał nawrót, zabrali go do szpitala, i teraz nie ma nikogo, kto potrafiłby ściągnąć nas z powrotem?
Colin sprawiał wrażenie raczej podekscytowanego niż wystraszonego.
Czekali w milczeniu. Granatowe niebo poczerwieniało nad zachodnim horyzontem, potem czerwień zamieniła się w ciemną purpurę, granat nasycił się czernią, między konarami dębu zaś zaczęły mrugać pierwsze gwiazdy. Po jakimś czasie Colin przesiadł się na ułamaną gałąź i wdał się w długie dywagacje na temat wypraw krzyżowych.
— Wiesz wszystko o średniowieczu — zwrócił się do Kivrin — więc pomyślałem sobie, że mogłabyś mi pomóc. Wiesz, opowiedziałabyś mi, jak się wtedy żyło, i w ogóle…
— Jesteś za młody — odparła. — To bardzo niebezpieczne.
Skinął głową.
— Wiem, ale się nie boję. Bardzo mi na tym zależy. Pomożesz mi?
— Będzie zupełnie inaczej, niż oczekujesz.
— Chodzi ci o to paskudne jedzenie? W książce, którą dostałem od pana Dunworthy’ego, było napisane, że ludzie jedli wtedy zepsute mięso, łabędzie i różne inne świństwa.
Kivrin długo przyglądała się swoim zmasakrowanym rękom.
— Prawie wszystko było okropne — powiedziała wreszcie głosem niewiele donośniejszym od szeptu — ale było też wiele cudownych rzeczy.
Cudowne rzeczy. Przypomniał sobie Mary, opartą o bramę Balliol i opowiadającą o Dolinie Królów. „Nigdy tego nie zapomnę”.
Cudowne rzeczy.
— A co z brukselką? — zapytał Colin. — Czy w średniowieczu jedzono już brukselkę?
Przez twarz dziewczyny przemknęło coś w rodzaju uśmiechu.
— Chyba nie.
— Wdechowo! — Ponownie zerwał się na nogi. — Słyszeliście? Tym razem na pewno się zaczyna! Wyraźnie słyszę dzwonek.
Kivrin podniosła głowę.
— Zaraz po przeskoku też słyszałam dzwonki.
Colin chwycił Dunworthy’ego za ramię i gwałtownym szarpnięciem postawił na nogi.
— Słyszy pan?
Istotnie, mroźny wiatr niósł ze sobą przytłumiony, ale doskonale słyszalny dźwięk dzwonu.
Kivrin pochyliła się do przodu, oparła jedną ręką o ziemię, lecz zamiast wstać, zdołała tylko uklęknąć.
— Chodźcie! — poganiał ich Colin.
Dunworthy wyciągnął rękę do dziewczyny; nie skorzystała z pomocy.
— Dam sobie radę — powiedziała cicho.
— Wiem.
Podniosła się na nogi, oparła plecami o pień dębu, odetchnęła kilka razy, po czym odepchnęła się od drzewa i stanęła o własnych siłach.
— Wszystko jest w rejestratorze — szepnęła. — Wszystko, od początku do końca.
Kiedy Dunworthy patrzył na nią, stojącą nieruchomo w zakrwawionym, brudnym ubraniu, z krótko ostrzyżonymi włosami, wycieńczoną twarzą i zmaltretowanymi rękami, przyszedł mu na myśl brat John Clyn — nieustraszony kronikarz, wypełniający swą powinność w pustym kościele otoczonym grobami.
Читать дальше