— Muszę się najpierw zastanowić.
— Dobrze, ale proszę się zastanawiać u nas. Na pewno stwierdzi pani, że nasze apartamenty są o wiele wygodniejsze…
O Boże, pomyślała. Miałabym dostęp do wszelkich informacji zgromadzonych w bankach danych i czekających tylko na mnie!
— Jaka jest pani odpowiedź?
— Pańska propozycja jest bardzo kusząca — odpowiedziała głośno. — Wygląda na to, że będę musiała przyjąć zaproszenie i postąpić zgodnie z pańską wolą. A co do pracy, muszę się jeszcze namyślić.
— Proszę się nie spieszyć — odparł z zadowoleniem w głosie kardynał. — Nie będziemy wywierać na panią żadnej presji. Porozmawiamy, gdy będzie pani gotowa. Chcę tylko jeszcze raz zaznaczyć, że naprawdę bardzo potrzebujemy pani doświadczenia i talentu. Kroniki muszą zostać spisane. Żeby jednak to zrobić, trzeba nam kogoś, kto posiada odpowiednie umiejętności — może nawet talent. Ludzki talent, którego my, roboty, nigdy nie byliśmy w stanie sobie przyswoić. Tutaj, na Końcu Wszechświata bardzo ciężko jest znaleźć kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami. Planeta jest zbyt odległa od większych ośrodków cywilizacyjnych, aby mogła przyciągać ludzi. Kiedy wyjdzie pani na dwór w nocy i spojrzy w niebo, zauważy pani zaledwie kilka gwiazd. Cała galaktyka to jedynie blada poświata na naszym niebie. Tym niemniej istnieją pewne korzyści wypływające z takiej sytuacji. Mamy przestrzeń, mamy spokój. Pewnego rodzaju świeżość, jakiej nie znajdzie pani na innych planetach. A poza tym mamy góry. Dla naszych ludzi, góry są ciągłym źródłem zachwytu.
— O, to z pewnością — uśmiechnęła się Jill.
I o są nasze archiwa — rzekł Ecuyer do Tennysona. — Tutaj opisujemy i indeksujemy informacje zbierane w czasie pracy Programu Poszukiwań.
Pomieszczenie było stosunkowo duże, ale nie posiadało okien. Blade światła lamp sufitowych tworzyły jedną linię biegnącą przez całą długość dachu. Rzędy wypełnionych informacjami szuflad zajmujących całą powierzchnię ścian, od podłogi do sufitu, ginęły w oddali.
Ecuyer szedł wolno wzdłuż jednego z rzędów szuflad przesuwając otwartą dłonią po metalowych rączkach. Tennyson podążał za nim, nie mogąc jeszcze przyjść do siebie po wrażeniu jakie wywierał ogrom archiwum. Czuł się w wielkiej hali jak mała mróweczka, przytłoczona wielkością budynku i obawiająca się śmierci pod natłokiem otaczającej ją przestrzeni.
Po chwili Ecuyer zatrzymał się i wyciągnął jedną z szuflad, szukając czegoś wśród wielu znajdujących się tam kryształowych sześcianów.
— A, tutaj jesteś — powiedział z wyraźnym zadowoleniem wyjmując jeden z nich. — Przypadkiem udało mi się znaleźć to, czego szukałem.
Podał Tennysonowi sześcian o boku około dziesięciu centymetrów.
Chyba nie chce, żebym się tym zachwycał? — pomyślał Tennyson.
Ecuyer zamknął szufladę.
— A teraz — powiedział — wyświetlę go panu.
— Wyświetli pan?
— Tak, zobaczy pan co zostało zapisane w tym sześcianie, doświadczy pan uczuć, jakie były udziałem Słuchacza. Zobaczy pan wszystko, co przeżył, widział i myślał. Wprowadzimy pana do jego wnętrza…
Spojrzał uważnie na Tennysona.
— To nie będzie bolało. To nawet nie będzie nieprzyjemne. Nie poczuje pan bólu ani strachu.
— Chce pan powiedzieć, że spróbuje pan… że połączy mnie pan w jakiś sposób z tym sześcianem?
Ecuyer kiwnął potakująco głową.
— To bardzo proste — uśmiechnął się.
— Ale po co? — zdziwił się Tennyson. — Po co chce pan to zrobić?
— Bo mógłbym opowiadać o naszej pracy przez kolejne trzy dni — rzekł Ecuyer — a i tak nie zrozumiałby pan tego nawet w przybliżeniu tak dobrze, jak po kilku minutach projekcji tej kostki.
— Rozumiem, ale dlaczego ja, przecież jestem zupełnie obcy — dziwił się nadal Tennyson.
— Nawet jeśli jest pan obcy, bardzo chciałbym, aby zdecydował się pan z nami zostać i przyłączyć do zespołu. Potrzebujemy ciebie, Jason. Nie rozumiesz?
— Prawdę mówiąc, zdecydowałem już, że zostaję. Posiedziałem sobie dzisiaj rano na ławeczce w pięknym ogrodzie i udało mi się podjąć decyzję, nie zastanawiając się nawet nad tym specjalnie.
— To wspaniale — odpowiedział wyraźnie zadowolony Ecuyer. — Tylko dlaczego tak długo pan zwlekał? Dlaczego nie powiedział mi pan tego od razu?
— Bo pan wciąż próbował mnie przekonywać. Muszę przyznać, że było to tak przyjemne, że nie chciałem sobie psuć zabawy.
— Należała mi się nauczka — zaśmiał się Ecuyer — Nie mam panu tego za złe. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jak bardzo jestem szczęśliwy z powodu pańskiej decyzji. Ale wracając do tematu, chce pan spróbować? — Tu Ecuyer wskazał na kostkę.
— Trochę się boję, ale jeśli pan uważa, że powinienem, to czemu nie.
— Tak, myślę, że powinien pan spróbować — odparł Ecuyer. — To ważne dla mnie i chyba dla pana również, żeby wiedzieć dokładnie, co tutaj robimy.
— Dzięki temu zrozumiem lepiej tę sprawę z Niebem?
— Pewnie tak, ale chodzi nie tylko o to. Widzę, że nadal jest pan sceptykiem?
— Tak. Pan nie jest?
— Nie wiem — odparł Ecuyer. — Nie jestem pewien. Każda cząstka mego jestestwa krzyczy, że to niemożliwe, a jednak…
— Dobrze — przerwał mu Tennyson. — Zaczynajmy.
— W porządku. Proszę za mną.
Wyszli z archiwum i znaleźli się w małym pokoiku wypełnionym po brzegi wszelkiego rodzaju urządzeniami elektronicznymi.
— Proszę tu usiąść — powiedział Ecuyer wskazując na jeden ze stojących foteli. — Niech się pan odpręży.
Nad fotelem wisiał zaopatrzony w plątaninę kabli hełm. Tennyson przyjrzał mu się podejrzliwie.
— Proszę, niech pan usiądzie — powtórzył Ecuyer. — Zaraz założę panu hełm, włożę kostkę do stacji i…
— Cóż — westchnął Tennyson. — Chyba będę musiał panu zaufać.
— Niech mi pan wierzy, wcale nie będzie bolało.
Tennyson powoli usiadł na fotelu i wygodnie oparł ręce na poręczach. Ecuyer opuścił hełm, starając się dopasować go do kształtu głowy Tennysona.
— W porządku? — spytał wreszcie.
— W porządku. Ciemno jak w czasie nocy polarnej.
— To dobrze. Nie ma pan problemów z oddychaniem?
— Nie, wszystko gra.
— W takim razie zaczynamy.
Jeszcze przez chwilę Tennyson wpatrywał się w egipskie ciemności, po czym nagle ujrzał przed oczyma światło. Zielonkawy blask, wraz z pojawieniem się którego poczuł, że znajduje się w wodzie. Uczucie było tak nieoczekiwane, że podświadomie zaczął nerwowo łapać powietrze, jak wyrzucona na brzeg ryba. Już po chwili jednak przyzwyczaił się do nowych warunków.
Woda była ciepła, a muł na dnie miękki i drobny. Musiał niedawno coś jeść, bo czuł się wyraźnie ociężały. Z żadnej strony nie odczuwał niebezpieczeństwa. Przez chwilę wypełniało go uczucie pełnego zadowolenia i Tennyson pogrążył się głębiej w uginające się pod jego ciężarem podłoże. Kiedy muł nie poddawał się już więcej naciskowi, poruszył nogami, starając się wkopać jeszcze głębiej w ciepły szlam. Wysiłek nie przyniósł większych rezultatów, chociaż kiedy zaprzestał, wyraźnie poczuł otulający go ciepły muł, zapewniający wygodę i bezpieczeństwo. Przysiadł tak głęboko i wygodnie jak tylko mógł, doznając zniewalającego uczucia zadowolenia i niemocy. Wiedział, że kiedy przykryje go szlam, niezależnie od tego, jaka by była jego grubość, osłonięty zostanie ze wszystkich stron i stanie się praktycznie niezauważalny. Było właściwie niemożliwe, żeby grasujący w tych okolicach drapieżnik dostrzegł go w takiej kryjówce. Wystarczyło jedynie nie ruszać się, nie prowokować ataku. Miał wszystko, czego mu było trzeba. Najadł się wcześniej, tak że jeszcze przez dłuższy czas nie będzie odczuwał głodu. Było mu ciepło i bezpiecznie. Pozostawał w bezruchu, starając się nie wzburzać wody.
Читать дальше