Od dziesięciu lat nie widzieliśmy ruchomych obrazów, więc przez długą chwilę staliśmy przy oknie jak zahipnotyzowani. W końcu jednak się otrząsnąłem, szturchnąłem Jesry’ego pod żebro i poprowadziłem go ulicami, po których wałęsałem się jako dzieciak. Tutejsi mieszkańcy równie chętnie jak pojazdy upiększali swoje domy, kiedy więc udawało mi się rozpoznać jakiś budynek, zwykle miał dobudowaną wiatę na dachu albo nowe moduły doklejone do starych, które widywałem w swoich snach. Pomagał mi fakt, że dzielnica wydawała mi się dwa razy mniejsza, niż ją zapamiętałem.
Znaleźliśmy miejsce, gdzie mieszkałem, zanim zostałem kolektantem: dwa moduły mieszkalne połączone pod kątem na kształt litery L. Drugie L, wykonane z drucianej siatki, dopełniało zamknięcia zachwaszczonej prostokątnej klauzury, w której stały dwa zdechłe aporty i martwy mob; starszy z aportów osobiście pomagałem stawiać na klockach. Bramę zdobiły cztery tabliczki (w różnym wieku) grożące intruzom śmiercią; na mój gust jedna dawałaby lepszy efekt. Długa jak moja ręka samosiejka rosła w zatkanej rynnie; nasionko musiał tam zanieść jakiś ptak albo podmuch wiatru. Zastanawiałem się, ile czasu minie, zanim drzewko urośnie tak bardzo, że zerwie rynnę.
W domu głośno nastawiony szpilomat odtwarzał jakieś ruchome obrazy, musieliśmy więc długo krzyczeć i szarpać bramą, zanim ktoś do nas wyszedł: kobieta, mniej więcej dwudziestoletnia. Kiedy miałem osiem lat, musiała być którąś z moich starszych koligatek. Spróbowałem sobie przypomnieć ich imiona.
— Leeya?
— Wyprowadziła się razem z tamtymi — odparła kobieta.
Zachowywała się całkiem zwyczajnie, jakby codziennie widywała przed drzwiami zakapturzonych ludzi, którzy wypytują ją o dawno zapomnianych krewnych. Obejrzała się przez ramię: na szpilu doszło właśnie do jakiejś ognistej eksplozji. Kiedy dźwięki wybuchu przycichły, usłyszeliśmy pytający męski głos. Kobieta wyjaśniła, co ją zatrzymało. Mężczyzna chyba nie do końca ją zrozumiał, więc powtórzyła to samo, tylko głośniej.
— Domniemywam, że pod twoją nieobecność w rodzinie doszło do rozłamu na jakieś frakcje — zauważył Jesry.
Miałem ochotę dać mu po gębie, ale kiedy na niego spojrzałem, stwierdziłem, że wcale ze mnie nie drwi.
Kobieta znów odwróciła się w naszą stronę. Patrzyłem na nią przez szczelinę między dwiema tabliczkami grożącymi mi śmiercią i nie byłem pewien, czy widzi moją twarz.
— Dawniej miałem na imię Vit — powiedziałem.
— Chłopak, który poszedł do zegara. Pamiętam cię. Co słychać?
— W porządku. A u ciebie?
— Obleci. Twojej mamy nie ma. Wyprowadziła się.
— Daleko?
Przewróciła oczami, poirytowana, że każę jej dokonywać takich szacunków.
— Dalej niżbyś doszedł na piechotę.
Z domu znowu dobiegł męski podniesiony głos. Kobieta posłusznie odwróciła się do nas plecami i streściła swoje poczynania.
— Nie jest zwolenniczką ikonografii dravikularnej — mruknął Jesry.
— Jak na to wpadłeś?
— Powiedziała, że poszedłeś do zegara. Poszedłeś dobrowolnie. A nie że deklaranci cię porwali.
Znowu na nas spojrzała.
— Miałem tu starszą koligatkę, Cord — powiedziałem. Skinieniem głowy wskazałem starszy z zepsutych aportów. — To jej. Pomogłem jej go tu wprowadzić.
Opinia kobiety na temat Cord była niejednoznaczna, co poznaliśmy po falach sprzecznych uczuć, jakie prześliznęły się po jej twarzy jak zmarszczki wodzie. Na koniec westchnęła ciężko, zgarbiła się, zadarła podbródek i uśmiechnęła się w taki sposób, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że uśmiech jest wymuszony.
— Cord jest zajęta swoimi sprawami.
— Jakimi sprawami?
To pytanie rozdrażniło ją jeszcze bardziej niż moje poprzednie „Daleko?”. Spojrzała znacząco na ruchome obrazy.
— Gdzie ją znajdę?
Wzruszyła ramionami.
— Pewnie przechodziliście obok — odparła i opisała miejsce, które rzeczywiście minęliśmy, niedaleko bramy, po czym cofnęła się o krok w głąb domu, ponieważ znajdujący się w nim mężczyzna znów dopominał się o aktualizację raportu. — Trzymaj się — rzuciła na odchodnym.
Pomachała mi i zniknęła nam z oczu.
— Teraz naprawdę chcę poznać Cord — stwierdził Jesry.
— Ja też. Spadajmy stąd.
Odwróciłem się plecami do swojego domu — zapewne po raz ostatni, wątpiłem bowiem, żebym chciał tu wracać podczas następnych apertów. No, może kiedy będę miał siedemdziesiąt osiem lat. Zalesianie potrafi postępować zdumiewająco szybko.
— Kto to jest koligatka? Dlaczego użyłeś akurat tego słowa?
— W niektórych rodzinach więzi pokrewieństwa nie są wcale oczywiste.
Szybciej szliśmy, mniej rozmawialiśmy i wkrótce znaleźliśmy się znów po naszej stronie mostu. Ponieważ miejsce pracy Cord znajdowało się blisko koncentu, najpierw poszliśmy do dzielnicy miastowych i odszukaliśmy dom Jesry’ego.
* * *
Z początku, zaraz po tym, jak wyszliśmy przez Bramę Dekady, Jesry niewiele mówił i nie dało się z nim porozmawiać. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, o co chodziło: spodziewał się, że przy bramie zobaczy czekającą na niego rodzinę. Kiedy więc zbliżaliśmy się do jego dawnego domu, odczuwałem większe podenerwowanie niż w swojej rodzinnej okolicy. Odźwierny wpuścił nas główną bramą. Zaraz za nią zzuliśmy sandały, żeby wilgotna trawa obmyła nasze obolałe stopy i przyniosła im ulgę. W cieniu drzew okalających rezydencję z przyjemnością odrzuciliśmy kaptury, żeby nacieszyć się chłodnym powietrzem.
W domu zastaliśmy tylko służącą, mówiącą po fluksyjsku z takim akcentem, że ledwie ją rozumieliśmy. Wyglądało jednak na to, że się nas spodziewała. Wręczyła nam arkusz; nie pochodził z drzewa arkuszowego, takiego jakie rosną w koncencie, tylko został zrobiony przez maszynę. W nagłówku miał wczorajszą datę i wyglądał mi na oficjalny dokument odbity pod prasą albo wygenerowany przez urządzenie syntaktyczne. Okazał się listem adresowanym do Jesry’ego i napisanym przez jego matkę za pomocą maszyny, która wyprodukowała równiutkie rządki liter. Matka napisała go po orthyjsku, robiąc nawet niedużo błędów (nie umiała używać trybu przypuszczającego). Nie rozumieliśmy niektórych użytych przez nią słów, ale sens listu był z grubsza taki, że ojciec Jesry’ego haruje daleko od domu, na rzecz jakiegoś bytu, którego naturę trudno było objaśnić; sądząc po tym, w jakiej części świata się znajdował, musiał być jednym z organów państwa sekularnego. Dzień wcześniej matka — z wielką niechęcią i płaczem — pojechała go odwiedzić, ponieważ przyszłość jego kariery zależała od tego, czy małżonka będzie mu towarzyszyć podczas jakiejś uroczystości (której charakter również trudno było wytłumaczyć). Oboje mieli szczery zamiar wrócić na bankiet wydawany w Dziesiątą Noc, a także dołożyć wszelkich starań, aby sprowadzić na tę okazję trzech starszych braci i dwie starsze siostry Jesry’ego. Tymczasem zaś matka na pociechę upiekła mu ciasteczka (o czym dowiedzieliśmy się już wcześniej, ponieważ służąca od razu nam je podała).
Jesry oprowadził mnie po domu przypominającym matem, tyle że zamieszkany przez mniejszą liczbę ludzi. Był w nim nawet ozdobny zegar, który z wielkim zaciekawieniem obejrzeliśmy. Wybraliśmy kilka książek z regałów i zagłębiliśmy się w lekturze, gdy nagle zaczęły bić dzwony w bazyjskiej katedrze po drugiej stronie ulicy, po czym dołączył do nich kurant ozdobnego zegara. Zdaliśmy sobie sprawę, że książki możemy czytać przecież codziennie, i zawstydzeni odstawiliśmy je na miejsce. Usiedliśmy na werandzie, dojadając ciasteczka, i patrzyliśmy na katedrę. Architektura bazyjska była daleką kuzynką matemowej — szeroką i zaokrągloną wszędzie tam, gdzie nasza była wąska i szpiczasta. To miasto miało jednak niewielkie znaczenie w Saeculum w porównaniu z rolą odgrywaną przez Koncent Saunta Edhara w świece matemowym, toteż przy naszym tumie katedra wydawała się maleńka.
Читать дальше