— Barb, fraa chciał ci życzyć miłego apertu — zauważył Quin, wskazując na mnie.
Barb złapał go za wyciągniętą rękę i pociągnął w dół — zasłaniała mu most.
— Rozkład sił nadaje mu kształt krzywej łańcuchowej — powiedział.
— Krzywej łańcuchowej… — powtórzyłem.
— Właśnie. Taką linię tworzy zwisający swobodnie łańcuch, tylko że tutaj została odwrócona do góry nogami. Ale wał otwierający bramę musi biec prosto. Nie musiałby, gdyby był zrobiony z nowomaterii. — Przeniósł wzrok na moją sferę i przez chwilę bacznie się jej przyglądał. — Ale to nie wchodzi w grę, ponieważ Koncent Saunta Edhara powstał po Pierwszej Łupieży, więc most musi być zbudowany ze starej, zwykłej materii. — Teraz spojrzał na wał, który zakrzywiał się podobnie jak most, przechodząc po drodze przez otwory w rzeźbionych kamiennych blokach. — W tych klocach muszą być ukryte przeguby.
— Zgadza się. Wał…
— Wał składa się z ośmiu prostych odcinków, połączonych uniwersalnymi przegubami schowanymi w postumentach posągów. Taki postument nazywa się cokołem.
Barb ruszył z kopyta. Był pierwszym statystą, który przeszedł przez most i znalazł się w naszym matemie. Quin posłał mi spojrzenie — nie potrafiłem go zinterpretować — i pospieszył za synem.
Między samotną kobietą i naszymi suur wywiązała się kłótnia. Wyglądało na to, że jakiś niedoinformowany osobnik obiecał, że zapłacimy jej za oddanie dziecka. Suur najdelikatniej jak umiały wyprowadziły ją z błędu.
Przybywali nowi statyści. Sześcioosobowa grupa, złożona w większości z mężczyzn w eleganckich, ale nie przesadnie drogich szatach, zagadnęła grupkę starszych deklarantów. Przewodzący sekularom mężczyzna był obwieszony grubym powrozem w krzykliwych barwach, na końcu którego zwieszała się kula. Domyśliłem się, że jest kapłanem jednej z nowomodnych ark antybazyjskich. Wdał się w rozmowę z fraa Haligastreme: wysokim, bezwłosym, barczystym i brodatym, sprawiającym wrażenie, jakby przed chwilą zszedł z peryklinu, gdzie dyskutował sobie z Thelenesem na temat ontologii. Był teorykiem-geologiem i pewuerem edharskiej kapituły. Słuchał uprzejmie, ale cały czas spoglądał znacząco na stojących obok niego odzianych w fiolety hierarchów: Delrakhonesa (Protektora) oraz Statha (Prymasa).
Kiedy ich wymijałem, doleciał mnie fragment innej rozmowy: jedna z przybyłych kobiet zagadnęła o coś fraa Jesry’ego. Na oko oceniałem ją na jakieś trzydzieści lat, ale ponieważ w przypadku kobiet z extramuros, które miały zwyczaj robić dziwne rzeczy z włosami i twarzą, trudniej było określić wiek… po namyśle dałem jej dwadzieścia pięć. Ze skupioną miną wypytywała Jesry’ego o życie w matemie.
Długo trwało, zanim udało mi się zwrócić na siebie jego uwagę, ale w końcu wyjaśnił uprzejmie swojej rozmówczyni, że umówił się ze mną na wspólne wyjście extramuros. Kobieta spojrzała na mnie, co sprawiło mi przyjemność, a potem jej piszczek eksplodował ciągiem nutek i musiała wymówić się od dalszej rozmowy, żeby odebrać.
Slog:(1) We fluksyjskim u schyłku Epoki Praksis i w początkach Rekonstrukcji: określenie slangowe utworzone przez skrócenie słowa slogan, będącego elementem praksycznego pyerdu handlowego. Z czasem rzeczownik wykształcił się także w przymiotnik slogowy o znaczeniu „pospolity” lub „powszechny”. (2) Określenie mieszkańca extramuros pozbawionego wykształcenia, umiejętności, aspiracji i nadziei na zdobycie tychże. (3) Pejoratywne określenie człowieka głupiego lub nieokrzesanego, zwłaszcza takiego, który z dumą obnosi się z tymi cechami. Uwaga: To znaczenie nie jest powszechnie aprobowane, ponieważ sugeruje, że slog jest slogiem z powodu wrodzonej niedoskonałości lub niewłaściwych decyzji życiowych. Preferuje się zatem używanie tego słowa w znaczeniu (2), pozbawionym takich konotacji.
— Słownik, wydanie czwarte, 3000 p.r.
Wyszliśmy z Jesrym z koncentu pierwszy raz od dziesięciu lat.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to mnóstwo wszelakiego śmiecia pod murami. Część musiała być zgromadzona także przy bramie, ale przed apertem ktoś je stamtąd uprzątnął.
W tamtych czasach w okolicy Bramy Dekady znajdowały się warsztaty rzemieślnicze, toteż przy murze piętrzyły się głównie drewno, rury, zwoje drutu i narzędzia z długimi uchwytami. Jakiś czas szliśmy w milczeniu, ale szybciej niżby się można spodziewać oswoiliśmy się z tym widokiem i zapomnieliśmy, że jesteśmy fraa.
— Myślisz, że ta kobieta chciała mieć z tobą romans? — zapytałem.
— Taki… Jak to się nazywa?
— Atlański — odparłem.
Romans atlański nazwano tak na cześć pewnego decenarysty z siedemnastego wieku p.r., który widywał swoją ukochaną raz na dziesięć lat przez dziesięć dni, a resztę czasu spędzał na pisaniu dla niej wierszy miłosnych i przemycaniu ich za mury matemu. To były naprawdę piękne wiersze. Niektóre wykuł w kamieniu.
— Jak myślisz, dlaczego miałaby tego chcieć?
— No wiesz, kiedy masz fraa za partnera, nie musisz się bać, że zajdziesz w ciążę.
— Zgoda, dla niektórych może to być zaleta, ale podejrzewam, że w dzisiejszych czasach nie mają problemów z antykoncepcją.
— Wiesz, ja… żartowałem.
— Aha… Przepraszam. Może w takim razie interesuje ją mój umysł?
— Albo walory duchowe.
— Że co? Myślisz, że należy do deolatrów?
— Nie widziałeś, z kim przyszła?
— Z jakimiś mężczyznami… Oni to chyba nazywają „kontyngentem”.
— Założę się, że przysłał ich Niebiański Strażnik. Ich przywódca miał na sobie imitację sznura.
Oddaliliśmy się już od Bramy Dekady i za zakrętem straciliśmy ją z oczu. Spojrzałem na praesidium. Megality na obwodzie gwiezdnego kręgu służyły mi za punkty orientacyjne. Doszliśmy do innej, szerszej drogi, biegnącej równolegle do rzeki. Gdybyśmy się przez nią przeprawili i wspięli wyżej, dotarlibyśmy do dzielnicy wysokich domów mieszkalnych. Idąc wzdłuż niej w prawo, znaleźlibyśmy się w dzielnicy handlowej, zatoczyli pętlę i wrócili do koncentu przez Bramę Dzienną. W lewo droga wyprowadzała na pseudmieścia, gdzie spędziłem pierwsze osiem lat życia.
— Załatwmy to — powiedziałem i skręciłem w lewo.
— Jeszcze raz — odezwał się po paru krokach Jesry. Miał irytujący zwyczaj domagania się wyjaśnień w taki właśnie sposób. — Niebiański Strażnik?
— Ikonografia moshyjska — odparłem i streściłem mu pokrótce rozmowy fraa Orola z Flekiem i Quinem.
Okolica się zmieniała: ubywało warsztatów, przybywało magazynów. Na tym odcinku rzeka była żeglowna dla barek, toteż ludzie chętnie składowali tu towary. Widzieliśmy zresztą coraz więcej pojazdów — przede wszystkim mnóstwo drumonów, które mogły mieć nawet po dwanaście kół i służyły do przewozu dużych i ciężkich ładunków. Wyglądały tak samo, jak je zapamiętałem. Nieliczne aporty śmigały po trakcie z mniejszymi ładunkami; były bardziej kolorowe niż za moich czasów. Większość z nich należała do rzemieślników, którzy musieli poświęcać sporo czasu i energii na modyfikowanie ich kształtów i kolorów — przy czym robili to chyba tylko dla rozrywki. A może był to rodzaj rywalizacji, jak wśród kolorowo upierzonych ptaków. Tak czy inaczej, wygląd aportów znacznie się zmienił i co chwila przerywaliśmy z Jesrym rozmowę, żeby przystanąć i pogapić się na jakiś wyjątkowo dziwaczny lub jarmarcznie kolorowy egzemplarz. Kierowcy również się na nas gapili.
— Nie miałem pojęcia o tym całym Niebiańskim Strażniku — przyznał Jesry. — Ostatnio pochłaniały mnie obliczenia, które wykonywałem na zlecenie grupy Orola.
Читать дальше