Potem pewnego dnia naprawdę spadło niebo. Cała najwyższa warstwa wodnego lodu na kopule odłupała się od suchego lodu, przedarła zabezpieczającą siatkę i zapadła się na jezioro, plażę i otaczające je wydmy. Szczęśliwym trafem zdarzyło się to wczesnym rankiem, kiedy nikogo tam jeszcze nie było, ale pierwsze huki i odgłosy pękania dało się słyszeć w całej osadzie bardzo głośno, toteż wszyscy pospieszyli do okien, skąd obejrzeli większą część widowiska: gigantyczne białe kawały lodu spadały jak bomby albo wirowały ku powierzchni niczym wypuszczone z ręki talerze, a następnie cała powierzchnia jeziora wybuchła i woda rozlała się na wydmy. Ludzie pędem wybiegali ze swych pokojów, a Hiroko wraz z Mają w hałasie i panice zgromadziły dzieci i zabrały je do szkoły, która miała oddzielny system powietrzny. Po kilku minutach, gdy się okazało, że sama kopuła z pewnością wytrzyma, Peter, Michel i Nadia — posuwając się w dziwacznych podskokach, aby się nie potknąć o nierówne, potrzaskane białe płyty — pobiegli po gruzowisku wokół jeziora do rickovera, chcąc się upewnić, że reaktor nadal równomiernie działa. Gdyby stało się inaczej, ich misja z pewnością zmieniłaby się dla nich w wyprawę po śmierć, a wszyscy inni znaleźliby się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Z okna szkoły Nirgal widział przeciwległy brzeg jeziora, zasypany lodowymi górami. Powietrze aż wirowało od wrzasków mew. Trzy małe ludzkie figurki przez moment jeszcze chwiejnie biegły przed siebie po wąskiej, wysoko położonej ścieżce tuż pod krawędzią kopuły, aż w końcu zniknęły we wnętrzu rickovera. Jackie ze strachu gryzła kłykcie dłoni. Wkrótce troje śmiałków oddzwoniło do szkoły z raportem, że wszystko jest w porządku. Lód nad reaktorem wspierała rama ze szczególnie gęstą siatką i struktura ta przetrzymała oberwanie lodowych płatów z części kopuły nad jeziorem.
Mieszkańcy Zygoty poczuli się bezpieczni. Jednak w ciągu paru następnych dni, które wszyscy spędzili nie ruszając się na krok z osady i trwając w nieprzyjemnym stanie napięcia, badanie przyczyny upadku ujawniło, że cała masa suchego lodu nad osadą od jakiegoś już czasu nie trzymała się zbyt mocno i co rusz odłupywała się warstewka wodnego lodu, a jej fragmenty spadały przez oczka siatki. Najwyraźniej, odkąd atmosfera nieco zgęstniała i planeta ogrzała się, sublimacja na powierzchni czapy znacznie się przyspieszyła.
Podczas następnego tygodnia góry lodowe na jeziorze powoli się stopiły, ale tafle rozproszone na wydmach nadal tam leżały, topniejąc w bardzo powolnym tempie. W związku z tym dzieciom nie pozwalano już wychodzić na plażę, gdyż nie było wiadomo, jak mocna i stabilna jest pozostała część lodowej warstwy.
Dziesiątej nocy po tamtym zdarzeniu odbyli całą dwusetką wioskowe zebranie w jadalni. Nirgal rozejrzał się wokół siebie, patrząc na swoje małe plemię; najmłodsi sansei wyglądali na przerażonych, nisei — na gotowych do walki, issei — na oszołomionych. Starzy żyli w Zygocie od czternastu marsjańskich lat i bez wątpienia trudno im było przypomnieć sobie inne życie. Dzieci natomiast nawet nie mogłyby tego zrobić, bowiem innego życia po prostu nigdy nie zaznały.
Nie było więc potrzeby, by wypowiadać na głos zapewnienia, że mieszkańcy Zygoty nie zamierzają się ugiąć przed światem powierzchniowym. Prawda była jednak taka, że powoli uświadamiali sobie fakt, iż kopuła na dłuższą metę jest niemożliwa do utrzymania, a oni stanowili zbyt wielką grupę, aby mogli się przeprowadzić do którejś z sąsiednich ukrytych kolonii. Rozdzielenie się mogłoby ten problem rozwiązać, ale pomysł ten jakoś nikomu nie przypadł do gustu.
Omówienie wszystkich tych kwestii zajęło im godzinę.
— Moglibyśmy spróbować pojechać do Vishniaca — zauważył Michel. — Osada jest duża, a jej mieszkańcy niejednokrotnie zapraszali nas do siebie.
Tak, ale to był dom bogdanowistów, a nie ich własny. Takie stwierdzenie w każdym razie można było wyczytać z twarzy starych ludzi. Nagle Nirgalowi wydało się, że to właśnie oni są najbardziej ze wszystkich przerażeni, zaproponował więc:
— Moglibyście cofnąć się dalej pod lód.
Wszyscy spojrzeli na niego pytająco.
— Chodzi ci pewnie o to, aby stopić nową kopułę — podpowiedziała Hiroko.
Nirgal wzruszył ramionami. Mimo że była to jego własna propozycja, czuł, że pomysł ten wcale mu się nie podoba.
Nadia jednak podjęła temat.
— Tam dalej w tyle czapa jest grubsza niż tutaj. Minie wiele czasu, zanim wyparuje tak bardzo, aby pojawił się problem, jaki mamy tutaj. A potem może wszystko się zmieni.
Zapadło milczenie, a po chwili Hiroko oceniła:
— To dobry pomysł. W trakcie topienia nowej kopuły wytrzymamy tu jakoś, a gdy pomieszczenia będą się nadawały do zamieszkania, przeprowadzimy się. To powinno zająć nie więcej niż kilka miesięcy.
— Shikata ga nai — oświadczyła z ironią Maja. „Nie ma innego wyjścia”. Oczywiście, istniały inne wyjścia. Ale Mai, tak samo jak Nadii, najwidoczniej podobała się perspektywa nowego, dużego projektu budowlanego. A pozostali mieszkańcy Zygoty poczuli prawdopodobnie ulgę, że istnieje taka opcja, dzięki której mogą nadal trzymać się razem, a jednocześnie pozostawać w ukryciu. Wszystkich issei bowiem, jak sobie nagle uświadomił Nirgal, perspektywa ujawnienia się straszliwie przerażała. Przez pozostałą część zebrania w milczącym skupieniu zastanawiał się nad całą tą sprawą i rozmyślał o otwartych miastach, które odwiedzał z Kojotem.
Aby stopić kolejny tunel do hangaru, a potem długi tunel pod czapę, używano parowych węży zasilanych przez rickovera. W końcu lód nad nimi osiągnął trzysta metrów szerokości, a wówczas rozpoczęto sublimację nowej zaokrąglonej jaskini pod kopułą i kopanie płytkiego koryta na nowe jezioro. Większość lotnego dwutlenku węgla wyłapywano, oziębiano do temperatury zewnętrznej i uwalniano; resztę rozbijano na tlen i węgiel, a następnie magazynowano do późniejszego wykorzystania.
Podczas gdy trwało pogłębianie, mieszkańcy osady wykopali leżące płytko rozłogowe korzenie dużych śnieżnych bambusów, dźwignęli je z ziemi, odarli na całej długości z liści i na największej ciężarówce przetransportowali tunelem w dół, do nowej groty. Zdemontowali także budynki starej osady i przemieścili je w podobny sposób. Automatyczny spychacz i ciężarówki jeździły w tę i z powrotem, dniem i nocą, zgarniając zbity piasek starych wydm i przewożąc go z na tyły do nowej groty; było w nim zbyt dużo biomasy (włączając w nią ciało Simona), aby go zostawić. W istocie osadnicy zabierali ze sobą wszystko, co znajdowało się pod szkieletem kopuły Zygoty. Kiedy skończyli, stara grota była już tylko pustą bańką na dnie czapy polarnej, ze sklepieniem z piaszczystego lodu i podłogą w postaci zmrożonego piasku. Powietrze, które koloniści pozostawili za sobą, nie miało już w sobie nic więcej, niż otaczająca kopułę marsjańska atmosfera: ciśnienie wielkości stu siedemdziesięciu milibarów, przeważający udział dwutlenku węgla w postaci gazowej, temperatura dwieście czterdzieści stopni Kelvina. Jednym słowem, rzadka trucizna.
Pewnego dnia Nirgal przyjechał z Peterem, aby po raz ostatni rzucić okiem na stare miejsce. Szokujący był widok jedynego domu, jaki kiedykolwiek posiadał, zredukowanego teraz do takiej skorupy — wszędzie w górze z trzaskiem pękał lód, cały piasek pod stopami ich dwóch był rozryty, w setkach miejsc wioski niczym straszliwe rany zionęły wielkie dziury po wyrwanych korzeniach, koryto jeziora było oskrobane do czysta, pozbawione nawet glonów… Osada wyglądała jak małe, zrujnowane legowisko jakiegoś zrozpaczonego zwierza. „Jesteśmy niczym krety w dziurze, niczym krety ukrywające się przed szakalami” — powiedział kiedyś Kojot.
Читать дальше