Kilka tygodni później do osady znowu przyjechał Kojot. Nirgal był z tego powodu jednocześnie szczęśliwy i zdenerwowany. Rankami Kojot przychodził uczyć dzieci, ale na szczęście traktował Nirgala tak samo jak całą resztę.
— Ziemia jest w bardzo złym stanie — mówił, gdy zajmowali się pompami próżniowymi przy zbiornikach z płynnym sodem w rickoverze — a będzie jeszcze gorzej. Z tej przyczyny ich kontrola nad Marsem jest dla nas jeszcze bardziej niebezpieczna. Będziemy musieli się ukrywać tak długo, aż uda nam się całkowicie od nich uwolnić, a i potem trzeba się będzie trzymać bezpiecznie na uboczu, podczas gdy tamci będą popadać w coraz większe szaleństwo i chaos. Zapamiętajcie moje słowa, bowiem ta przepowiednia jest absolutnie prawdziwa.
— John Boone mówił coś zupełnie innego — odezwała się Jackie. Wieczorami spędzała całe godziny przesłuchując AI swego dziadka. Teraz z kieszeni na udzie wyjęła maleńkie pudełko i po bardzo krótkim poszukiwaniu odpowiedniego ustępu, z komputerka zabrzmiał miły głos: „Mars nigdy nie stanie się naprawdę bezpieczny, póki Ziemia również nie będzie bezpieczna”.
Kojot roześmiał się ochryple.
— Tak, rzeczywiście John Boone mówił właśnie takie rzeczy. Jednakże zauważ, że on nie żyje, a ja wciąż jestem cały i zdrowy.
— Każdy potrafi się ukrywać — oznajmiła ostrym tonem Jackie. — A John Boone wszedł między ludzi i poprowadził ich. I dlatego jestem booneistką.
— Nazywasz się Boone i na dodatek jeszcze jesteś booneistką! No, no! — krzyknął szyderczo Kojot. — Tylko że uproszczenia Boone’a nigdy nikomu nic dobrego nie przyniosły. Widzisz, dziewczyno, jeśli chcesz nazywać siebie booneistką, musisz lepiej poznać i zrozumieć poglądy swojego dziadka. Traktując je wybiórczo i powierzchownie, zafałszowujesz obraz jego życia. Na zewnątrz widuję tych tak zwanych booneistów i ich zachowanie zawsze mnie śmieszy, chyba że doprowadza mnie do pasji. Wyobraź sobie, że gdyby John Boone spotkał się z tobą i porozmawiał choć przez godzinę, to z pewnością stałby się w efekcie jackieistą. A gdyby posiedział i pomówił z Harmakhisem, zostałby harmakhistą, a może nawet maoistą… Taki już był twój dziadek. I musisz wiedzieć, że była to dobra praktyka, ponieważ zrzucała odpowiedzialność za myślenie z powrotem na nas. Zmuszał nas w ten sposób, byśmy go wsparli, ponieważ bez naszej pomocy nie potrafiłby działać. Taki był jego punkt widzenia: nie tylko twierdził, że każdy może coś zrobić, ale że każdy powinien robić to, co do niego należy.
— Włącznie ze wszystkimi ludźmi na Ziemi — dorzuciła Jackie.
— Zaraz, zaraz, znowu za bardzo się rozpędzasz! — krzyknął Kojot. — Och, moja panno, dlaczego nie zostawisz tych wszystkich swoich chłopców i nie wyjdziesz za mnie, potrafię całować jak ta pompa próżniowa… No, chodź — zafalował w jej kierunku pompą, ale Jackie kopnęła ją, odepchnęła Kojota i pobiegła w dal, ot tak, dla samej przyjemności biegania. Biegała teraz najszybciej ze wszystkich w Zygocie, bez wyjątku; nawet Nirgal, choć bardzo wytrzymały, nie potrafił pędzić w takim tempie jak ona. Dzieci śmiały się więc z Kojota, który ruszył za dziewczyną; był dość szybki, jak na tak starego człowieka, co jakiś czas się odwracał, robił uniki i gonił kolejno każde z nich, aż w końcu zaryczał dziko i upadł na pośladki, po czym zaczął zawodzić: — Och, moja noga, ojej, jeszcze mi za to zapłacicie. Chłopaki, jesteście po prostu zazdrośni o mnie, ponieważ chcę wam ukraść waszą dziewczynę. Och! Stop! Och! Wystarczy!
Jego ironiczna wypowiedź sprawiła, że Nirgal poczuł się nieswojo. Hiroko najwyraźniej także nie podobało się to, co mówił, gdyż kazała Kojotowi przestać, on jednak w odpowiedzi tylko parsknął śmiechem.
— Powołałaś do życia ten kazirodczy tłumek — powiedział. — A teraz chcesz te wszystkie dzieci wykastrować? — Roześmiał się na widok ponurej miny Hiroko. — Wkrótce będziesz je musiała wypuścić spod swoich skrzydeł i skierować w różne strony, to właśnie będziesz musiała zrobić… Może więc mógłbym otrzymać kilkoro z nich.
Hiroko z pozorną obojętnością pominęła milczeniem jego słowa, a wkrótce potem Kojot ponownie wyjechał na kolejną wyprawę. Jednak gdy następnym razem ich nauczała, zabrała wszystkie dzieci do łaźni. Weszli za nią do wanny i usiedli na śliskich kafelkach płycizny. Moczyli się w gorącej, parującej wodzie, a Hiroko w tym czasie mówiła. Nirgal siedział obok nagiej Jackie, czując bliskość jej ciała, które znał tak dobrze, włącznie z tymi wszystkimi frapującymi zmianami z ostatniego roku i teraz stwierdził, że nie jest w stanie podnieść na nią oczu.
Jego stara, naga matka mówiła:
— Wiecie, jak funkcjonuje genetyka, sama was tego nauczyłam. I wiecie, że wielu spośród was jest dla siebie półbraćmi i półsiostrami, wujami, bratanicami, kuzynami i tak dalej. Ja jestem matką lub babką większości z was… Nie powinniście się więc ze sobą wiązać węzłem małżeńskim ani mieć ze sobą dzieci. To właśnie chciałam wam powiedzieć, jest to bowiem najbardziej podstawowe prawo genetyki.
Podniosła dłoń, jak gdyby chciała jeszcze dodać: „Oto jest nasze wspólne ciało”.
— Prawda jest taka, że wszystkie żyjące istoty przepełnia viriditas — kontynuowała po chwili — ta zielona siła, tworząca zewnętrzny świat. Jest więc normalne, że wielu z was się zakocha, zwłaszcza teraz kiedy wasze ciała zaczęły się rozwijać. Nie ma w tym nic zdrożnego, niezależnie od tego, co mówi Kojot… On zresztą jedynie żartuje. Ale co do jednej rzeczy ma rację: wkrótce spotkacie wiele nowych osób w waszym wieku i to oni w końcu zostaną waszymi małżonkami, partnerami. To z nimi będziecie płodzić wasze dzieci. Staną się oni dla was bliscy, bliżsi nawet niż przedstawiciele własnego rodu, których znacie zbyt dobrze, aby kiedykolwiek ich pokochać tak, jak pokochacie obcych. Tutaj wszyscy jesteśmy fragmentami jednej jaźni, a prawdziwą miłość zawsze odczuwa się do innych.
Nirgal z pozoru nie przestawał obojętnie wpatrywać się w matkę, ale bardzo dobrze wiedział, kiedy siedząca obok niego Jackie złączyła nogi, gdyż poczuł w tym momencie przez sekundę zmianę w temperaturze wody wirującej między nim i nią. Pomyślał, że jego matka myli się co do pewnych kwestii, o których teraz opowiadała. Chociaż bowiem znał ciało Jackie bardzo dobrze, dziewczynka ciągle w wielu sprawach pozostawała dlań odległa niczym daleka, ognista gwiazda, jaskrawo i władczo połyskująca na ciemnym niebie. Jackie była królową ich małej grupki i potrafiła go uciszyć lub speszyć jednym zaledwie spojrzeniem, gdy tylko miała na to ochotę. Zdarzało się to zresztą dość często, mimo że Nirgala, przez całe życie studiującego jej rozmaite nastroje, nic nie powinno zaskakiwać. Wydawała mu się inna niż pozostałe dzieci i ciągle pragnął poznać ją lepiej. No i kochał ją, wiedział, że tak. Tyle że Jackie nie odwzajemniała jego uczucia, a w każdym razie nie kochała go w taki sposób, w jaki on kochał ją. Nie kocha też w ten sposób Harmakhisa, pomyślał, przynajmniej już nie; musiał przyznać, że to go trochę pocieszyło. Ale istniał ktoś, kogo obserwowała z taką uwagą, z jaką Nirgal wpatrywał się w nią: Peter. Peter, który przebywał daleko od osady przez większość czasu. W samej Zygocie natomiast nie kochała nikogo, nie tak jak Nirgal kochał ją. Może poczuła już to, o czym mówiła Hiroko, może dla niej Harmakhis, Nirgal i reszta grupy byli już po prostu istotami zbyt dobrze znanymi. Najwyraźniej uważała ich wszystkich za braci i siostry, bez względu na to, czy naprawdę łączyły ich geny.
Читать дальше