Kim Robinson - Błękitny Mars

Здесь есть возможность читать онлайн «Kim Robinson - Błękitny Mars» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1998, ISBN: 1998, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Błękitny Mars: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Błękitny Mars»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Błękitny Mars

Błękitny Mars — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Błękitny Mars», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zaniepokojony Art roześmiał się ponuro. — Jestem jedynie posłańcem.

Zeyk potrząsnął głową.

— Powiedz to Antarowi. Tam powinieneś się udać, jeśli chcesz wiedzieć, co myślą Qahirczycy. Antar jest teraz naszym królem.

Zeyk popatrzył z dziwnie kwaśną miną, a Art powiedział:

— Jak sądzisz, czego chce Antar?

— Jest tworem Jackie — mruknął Zeyk — niczym więcej.

— To się może obrócić przeciw niemu.

Zeyk wzruszył ramionami.

— Zależy, z kim porozmawiasz — wyjaśniła Nazik. — Starsi imigranci muzułmańscy są przeciwni tej koalicji, ponieważ chociaż Jackie jest bardzo potężna, ma więcej niż jednego małżonka i tym samym Antar wygląda na…

— Ugodowego — podsunął Art, uprzedzając inne słowo ze strony groźnie spoglądającego Zeyka.

— Tak — przyznała Nazik. — Z drugiej jednak strony, Jackie jest osobą wpływową. A wszyscy, którzy przewodzą obecnie partii „Uwolnić Marsa”, pragną się stać w nowym państwie jeszcze potężniejsi. Młodym Arabom podobają się takie ambicje, ponieważ są bardziej Marsjanami niż Arabami. Planeta więcej się dla nich liczy niż islam. Z tego punktu widzenia bliski związek z zygotańskimi ektogenami jest mile widziany, ektogenów uważa się bowiem za naturalnych przywódców nowego Marsa — zwłaszcza Nirgal, a oczywiście, skoro jednak odleciał na Ziemię, sporą część jego wpływu przejęła Jackie i reszta jej paczki. A więc także Antar.

— On mi się nie podoba — mruknął Zeyk.

Nazik uśmiechnęła się do męża.

— Tobie się nie podoba fakt, że tak wielu tubylczych muzułmanów podąża za nim zamiast za tobą. Ale ty jesteś stary, Zeyku. Może czas przejść na emeryturę.

— Nie rozumiem, dlaczego — sprzeciwił się Zeyk. — Jeśli zamierzamy żyć tysiąc lat, jaką różnicę robi jedna setka więcej?

Art i Nazik zaśmiali się, Zeyk także. Art po raz pierwszy w życiu zobaczył jego uśmiech.

Na kongresie wiek rzeczywiście nie miał znaczenia. Podczas różnych spotkań i dyskusji nie liczyło się, czy ktoś jest młody, stary czy w średnim wieku. Rozmawiali i spierali się.

Dla ugrupowań tubylczych ważne było coś innego. Ci, którzy urodzili się na Marsie, inaczej traktowali wiele spraw, patrzyli na świat w sposób areocentryczny (żaden Ziemianin nie potrafił go sobie wyobrazić) — i powodem był nie tylko zestaw realiów tutejszego życia, które znali od urodzenia, ale także nieświadomość pewnych innych spraw. Ludzie urodzeni na Ziemi wiedzieli, jak ogromna jest ich rodzima planeta, podczas gdy Marsjanie po prostu nie byli w stanie pojąć tej kulturowej i biologicznej wielkości. Oglądali na ekranach dokumentalne filmy, lecz nie wystarczały im one dla pełnego zrozumienia. Z tej przyczyny (między innymi) Art ucieszył się, że Nirgal leci na Ziemię; zobaczy przynajmniej wszystko na własne oczy.

Większość tubylców natomiast nigdy nie zrozumie różnicy. W dodatku rewolucja naprawdę uderzyła im do głów. Przy stole dyskusyjnym pozornie wydawali się bystrzy, przecież starali się o jak najlepszą formę konstytucji, niestety, często okazywali się po prostu naiwni — nie mieli pojęcia, jak nieprawdopodobna jest ich niezależność i jak łatwo jest im ją odebrać. Nalegali na dokładne określenie każdego punktu. Dyrygowała nimi Jackie, dumnie przechadzając się po magazynie; jak zawsze wyglądała pięknie i była pełna entuzjazmu, a pod przykrywką w postaci miłości do Marsa, przywiązania do ideałów dziadka oraz ogromu dobrej woli, a nawet niewinności drzemało w niej zwyczajne pragnienie władzy. Tylko z pozoru przypominała uczennicę college’u, która szczerze pragnie, by na świecie panowała sprawiedliwość.

Pozory… W gruncie rzeczy, Jackie i jej towarzysze z „Uwolnić Marsa” chcieli kontrolować jak najwięcej spraw. Populacja liczyła obecnie dwanaście milionów ludzi, z tego siedem milionów osób urodziło się na Marsie i prawie każda z nich popierała którąś z tubylczych partii politycznych, zwykle właśnie „Uwolnić Marsa”.

— To jest niebezpieczne — powiedziała Charlotte, kiedy Art poruszył ów temat na nocnym spotkaniu z Nadią. — Kiedy państwo składa się z wielu nieufnych wobec siebie grup, z których jedna ma zdecydowaną przewagę liczebną, wtedy mamy do czynienia z czymś, co się nazywa „głosowaniem ilościowym” — politycy reprezentują wówczas własne grupy i dostają od nich głosy, a rezultaty wyborcze są jedynie odbiciem przewagi ilościowej. Za każdym razem wszystko przebiega tak samo, toteż grupa większościowa monopolizuje władzę, a mniejszości czują się bezradne, aż w końcu reagują buntem. Kilka najbardziej zaciętych wojen domowych w historii wybuchło w takich właśnie okolicznościach.

— Co więc możemy zrobić? — spytała Nadia.

— No cóż, mniej więcej to, co robimy, czyli projektować struktury, które rozproszą władzę na mniejsze jednostki. Decentralizacja jest ważna, ponieważ tworzy wiele małych lokalnych większości. Inny pomysł polega na zorganizowaniu wielu Madisonowskich federacji, dzięki czemu rząd znajdzie się pośrodku rywalizujących ze sobą sił. Nazywa się to poliarchią, czyli wielowładzą, która obejmuje maksymalnie wiele grup.

— Czy nie jesteśmy obecnie nieco zbyt poliarchiczni? — spytał Art.

— Cóż… Można też zdeprofesjonalizować władzę. Część osób trafia do rządu w ramach obowiązku publicznego, podobnego funkcji ławnika, pozostałe — na krótki czas — w wyniku ogólnospołecznego losowania. Doradza im profesjonalny sztab, lecz decyzje podejmują sami.

— Nigdy nie słyszałam o takiej sytuacji — oświadczyła Nadia.

— Często proponowano to rozwiązanie, rzadko je jednak wybierano. Moim zdaniem warto się nad nim zastanowić. Niektórym osobom tak uzyskana władza może się wydawać ciężarem, lecz wielu z pewnością się ucieszy. Otrzymujesz list: wybrano cię na dwa lata do kongresu. Nieco sztuczne, lecz z drugiej strony, dlaczego nie? To coś w rodzaju wyróżnienia, a także szansa, by mieszkańcy mogli przemówić własnym głosem. Rząd obywatelski.

— Podoba mi się — powiedziała Nadia.

— Inna metoda, by zredukować władzę największej partii, to wersja australijskiego balotowania, w którym wyborcy głosują na dwóch lub trzech kandydatów w kolejności: najlepszy, mniej dobry, jeszcze mniej pożądany. Kandydaci otrzymują punkty również za drugą i trzecią pozycję. Aby wygrać wybory, nie wystarczy się odwołać do własnej partii; trzeba przyciągnąć osoby z zewnątrz, a więc danego polityka powinny charakteryzować dość umiarkowane poglądy. Takie wyjście daje szansę na porozumienie między rozmaitymi grupami politycznymi.

— Interesujące! — krzyknęła Nadia. — Jak wsporniki w ścianie.

— Tak. — Charlotte wymieniła kraje, w których istniał tego rodzaju balotaż: Azania, Kambodża, Armenia… Dzięki zręcznej strukturze rządowej nastąpiło tam wielkie zbliżenie między ugrupowaniami politycznymi. Podczas gdy Charlotte mówiła, Art myślał z niepokojem: Te cholerne grunta.

— Najwyraźniej konstrukty polityczne mogą wiele zmienić — zauważył.

— To prawda — odparła Nadia — ale u nas problemem nie są żadne zadawnione animozje, z którymi trzeba się uporać. Najgorsze, co mamy na Marsie, to „czerwoni”, sprzeciwiający się czemuś, co się już dokonało — terraformowaniu. Założę się, że można by ich wciągnąć w eksperyment.

Rosjankę wyraźnie zachęciły wymienione przez Charlotte opcje. W końcu były to swego rodzaju konstrukcje, a Nadia uwielbiała budować. Dość dziwaczna mechanika, która mogła przypominać prawdziwą inżynierię… Nadia siedziała więc przy ekranie i stukała w klawiaturę, szkicując projekty, jak gdyby pracowała nad nowym budynkiem; nieznaczny uśmieszek drgał jej w kącikach ust.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Błękitny Mars»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Błękitny Mars» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Kim Robinson - Blauer Mars
Kim Robinson
Kim Robinson - Grüner Mars
Kim Robinson
Kim Robinson - Roter Mars
Kim Robinson
Kim Robinson - Zielony Mars
Kim Robinson
Kim Robinson - Mars la bleue
Kim Robinson
Kim Robinson - Mars la verte
Kim Robinson
Kim Robinson - Mars la rouge
Kim Robinson
Kim Robinson - Red Mars
Kim Robinson
libcat.ru: книга без обложки
Kim Robinson
Kim Robinson - Blue Mars
Kim Robinson
Kim Stanley Robinson - The Complete Mars Trilogy
Kim Stanley Robinson
Отзывы о книге «Błękitny Mars»

Обсуждение, отзывы о книге «Błękitny Mars» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x