Kim Robinson - Błękitny Mars
Здесь есть возможность читать онлайн «Kim Robinson - Błękitny Mars» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1998, ISBN: 1998, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Błękitny Mars
- Автор:
- Издательство:Prószyński i S-ka
- Жанр:
- Год:1998
- Город:Warszawa
- ISBN:83-7180-258-7
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Błękitny Mars: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Błękitny Mars»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Błękitny Mars — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Błękitny Mars», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Odpowiedni charakter praw ciągle pozostawał sprawą kontrowersyjną. Generalnie zgadzano się, że tak zwane prawa polityczne są „oczywiste” — to, co wolno robić obywatelowi, i to, na co nie należy pozwalać rządom: habeus corpus, swoboda przemieszczania się, wolność wypowiedzi, stowarzyszania się, religii, zakaz posiadania broni; aprobowała je ogromna większość marsjańskich tubylców, krzywili się jedynie niektórzy issei pochodzący z krajów takich, jak Singapur, Kuba, Indonezja, Tajlandia, Chiny, twierdząc, że delegaci zbyt wysoko cenią swobodę jednostki. Inni delegaci mieli zastrzeżenia co do praw zwanych społecznymi bądź ekonomicznymi, takich jak prawo do mieszkania, opieki zdrowotnej, edukacji, zatrudnienia, podziału wartości wytworzonych dzięki wykorzystaniu bogactw naturalnych i tak dalej. Wielu issei, którzy pracowali kiedyś dla któregoś z ziemskich rządów, martwiło się, uważali bowiem, że niebezpiecznie jest umieszczać w konstytucji tego rodzaju kwestie. Wskazywali, że tak postępowano na Ziemi, a później, kiedy ktoś odkrywał, że niemożliwe jest dotrzymanie wszystkich obietnic, gwarantującą je konstytucję traktowano jako środek propagandowy; lekceważono również inne jej aspekty, aż stała się tylko kiepskim żartem.
— Cóż — zaczął ostro Michaił — jeśli cię nie stać na mieszkanie, wówczas możesz uznać prawo do głosowania za kiepski żart.
Młodzi tubylcy przyznali mu rację, podobnie wiele innych osób. Dyskutowano więc teraz także prawa ekonomiczne, czyli społeczne. Przez wiele sesji ciągnęła się debata nad tym, jak zagwarantować praktyczne ich przestrzeganie.
— Polityczne, społeczne, to wszystko jedna całość — stwierdziła Nadia. — Sprawmy, aby działała.
Prace trwały, zarówno przy dużym stole, jak i w biurach, gdzie spotykały się podgrupy. Nawet ONZ była reprezentowana, w osobie szefa ZT ONZ, samego Dereka Hastingsa, który zjechał windą na planetę, przybył do kompleksu i aktywnie uczestniczył w debatach; jego opinie zawsze wiele wnosiły do dyskusji. Art pomyślał, że Hastings zaczyna nawet wykazywać symptomy syndromu zakładnika i im dłużej przebywał w magazynie, spierając się z ludźmi, tym większym epatował współczuciem. Marsjanie mieli nadzieję, że zarazi tym uczuciem swoich przełożonych na Ziemi.
Komentarze i sugestie napływały z całej planety, a także z Ziemi, zapełniając rząd ekranów, które pokrywały całą ścianę dużego pomieszczenia. Wszyscy na obu światach bardzo interesowali się kongresem, poświęcało mu uwagę nawet więcej osób niż wielkiej ziemskiej powodzi.
— Dzisiejsza mydlana opera — mruknął Art do Nadii.
Co noc spotykali się we dwoje w swoim małym apartamencie biurowym, a potem odbywali rozmowę z Nirgalem i pozostałymi podróżnikami. Opóźnienia transmisyjne w odpowiedziach tamtych z każdym dniem wydłużały się coraz bardziej, ale nie przeszkadzały Artowi i Nadii, ponieważ podczas oczekiwania mieli wiele do przemyślenia.
— Trudno będzie rozwiązać problem „globalne kontra lokalne” — zauważył Art pewnej nocy. — Widzę w tym prawdziwą sprzeczność. Zresztą, kwestia ta nie stanowi żadnego pseudopomysłu, naprawdę bowiem pragniemy globalnego zarządu, a jednocześnie chcemy zapewnić namiotom sporą swobodę. Niestety, dwie z naszych najistotniejszych wartości okazują się ze sobą sprzeczne.
— Może system szwajcarski — zasugerował w kilka minut później Nirgal. — Zawsze proponował go John Boone.
Jednak przebywający na Pavonis Szwajcarzy nie popierali takiego rozwiązania.
— Raczej wybierzemy model zupełnie przeciwny do naszego — stwierdził Jürgen, krzywiąc się. — Uciekłem na Marsa właśnie z powodu szwajcarskiego rządu federacyjnego, który wszystko tłamsi. Potrzebujesz wręcz pozwolenia, by oddychać.
— A kantony nie mają już władzy — dorzuciła Priska. — Rząd federacyjny im ją odebrał.
— Niektóre kantony — mruknął Jürgen — chętnie by ją oddały.
— Bardziej interesująca niż Berno może być Graubunden — zastanowiła się Priska. — Czyli Szara Liga. Istniała przez setki lat, tworząc luźną konfederację miast w południowo-wschodniej Szwajcarii. Bardzo udana organizacja.
— Mogłabyś nam przesłać wszystkie dane na jej temat? — spytał Art.
Następnej nocy wraz z Nadią przejrzał otrzymane od Priski informacje. „No cóż…”, ocenił, „w renesansie dość naiwnie traktowano pewne sprawy”. Musiał też przyznać, że Graubunden — te luźne układy małych szwajcarskich miast górskich — niezbyt pasowały do ściśle związanych z gospodarką marsjańskich osad. Szara Liga nie musiała się na przykład martwić o wywoływanie niepożądanych zmian w ciśnieniu atmosferycznym. Trzeba było sobie jasno powiedzieć, że Marsjanie znajdowali się w zupełnie nowej sytuacji. Nie istniały historyczne analogie, które mogłyby im teraz pomóc.
— Mówiąc o „globalnym kontra lokalne” — zauważyła Iriszka — co z terenami znajdującymi się poza namiotami i zadaszonymi kanionami? — Iriszka powoli stawała się przywódczynią biorących udział w kongresie „czerwonych”. Była osobą o poglądach umiarkowanych. Przemawiała w imieniu prawie wszystkich skrzydeł ruchu „czerwonych” i w miarę upływu kolejnych tygodni władza jej najwyraźniej rosła. — Chodzi przecież o większość gruntów, a w Dorsa Brevia powiedzieliśmy jedynie, że żadna jednostka nie może ich posiadać, że wszyscy wspólnie nimi zarządzamy. Tyle że populacja planety rośnie, budujemy nowe miasta i coraz trudniej jest się domyślić, kto nad czym panuje.
Art westchnął. Zgadzał się, lecz równocześnie zagadnienie było zbyt skomplikowane, aby ktokolwiek mógł się ucieszyć z perspektywy zajmowania się nim. Ostatnio postanowił, że wraz z Nadią będą codziennie analizować problemy, które określał mianem najgorszych i najbardziej zaległych. Tyle że… czasami te kwestie były po prostu zbyt trudne.
Podobnie jak ten przypadek. Użytkowanie gruntu nieodmiennie łączyło się ze sprzeciwami „czerwonych”. A zatem — dodatkowy aspekt problemu „globalny-lokalny”, w dodatku aspekt typowo marsjański. Znowu nie można się było odwołać do historii. Chyba właśnie ta sprawa stanowiła najgorszy nie rozwiązany problem…
Art udał się na rozmowę do „czerwonych”. Spotkały się z nim trzy kobiety: Marion, Iriszka oraz Tiu (koleżanka Nirgala i Jackie z dziecińca w Zygocie), zabierając go do swojego obozu roverowego. Ucieszył się, ponieważ mimo jego związanej z Praxis przeszłości, najwyraźniej tak jak tego pragnął, uważano go obecnie za neutralnego czy też bezstronnego. Był tylko gońcem — wysłuchiwał informacji i przekazywał je dalej.
Obozowisko „czerwonych” znajdowało się na stożku kaldery, na zachód od magazynów. Gospodynie usiadły z Artem w jednym z dużych, oświetlonych blaskiem późnopopołudniowego słońca przedziałów. Podczas rozmowy można było spoglądać w dół, w gigantyczną krainę kaldery.
— Więc… Jakie zapisy chciałybyście widzieć w konstytucji? — spytał Art.
Sączył podaną herbatę. „Czerwone” spojrzały na siebie, nieco zdumione.
— Nasz ideał… — zaczęła po chwili Marion. — Chcielibyśmy żyć na pierwotnej planecie, w jaskiniach, wydrążonych urwiskach i takichż pierścieniach kraterów. Żadnych dużych miast, żadnego terraformowania.
— Musielibyście przez cały czas pozostawać w skafandrach.
— To dobrze. Nie mamy nic przeciwko temu.
— No cóż. — Art przemyślał sobie tę deklarację. — W porządku, zacznijmy jednak od miejsca, w którym znajdujemy się obecnie. Biorąc pod uwagę aktualną sytuację, jak waszym zdaniem powinniśmy dalej postępować?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Błękitny Mars»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Błękitny Mars» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Błękitny Mars» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.