Kim Robinson - Błękitny Mars
Здесь есть возможность читать онлайн «Kim Robinson - Błękitny Mars» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1998, ISBN: 1998, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Błękitny Mars
- Автор:
- Издательство:Prószyński i S-ka
- Жанр:
- Год:1998
- Город:Warszawa
- ISBN:83-7180-258-7
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Błękitny Mars: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Błękitny Mars»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Błękitny Mars — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Błękitny Mars», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Żadnego dalszego terraformowania.
— Kabel znika i należy powstrzymać dalszy napływ imigrantów.
— W gruncie rzeczy byłoby wręcz miłe, gdyby niektórzy ludzie wrócili na Ziemię.
Wszystkie trzy umilkły i patrzyły na niego. Art próbował nie okazać odczuwanej konsternacji.
— Czy biosfera nie powinna od tej chwili rozrastać się sama? — spytał wreszcie.
— To nie jest wcale oczywiste — odparła Tiu. — Chociaż gdybyście przerwali swoje przemysłowe pompowanie, dalszy rozwój, rzecz jasna, bardzo by się spowolnił. Może w ogóle przestaną się rozwijać, zwłaszcza jeśli rzeczywiście zacznie się epoka lodowcowa.
— Czy nie to właśnie niektórzy nazywają ecopoesis!
— Nie. Ekopoeci używają tylko biologicznych metod, aby wywołać zmiany w atmosferze i na powierzchni, są one jednakże bardzo intensywne. Myślimy, że wszyscy powinni przestać: ekopoeci, terraformerzy przemysłowi i inni.
— Ale zwłaszcza ci od metod ciężkoprzemysłowych — podkreśliła Marion. — l trzeba natychmiast przerwać zalewanie północy. Po prostu dokonują zbrodni. Jeśli nie przestaną tego robić, niezależnie od tutejszych postanowień, wysadzimy ich stacje w powietrze.
Art wskazał gestem na ogromną, skalistą kalderę.
— Wyższe poziomy wyglądają mniej więcej tak samo, prawda?
Żadna z przedstawicielek „czerwonych” nie potwierdziła.
— Nawet na sporej wysokości można dostrzec osad lodowy i życie roślinne — zauważyła w końcu Iriszka. — Atmosfera sięga tu wysoko, nie zapominaj. Gdy wiatr jest silny, żadne miejsce nie jest bezpieczne.
— A jeśli pokryjemy namiotem cztery duże kaldery? — spytał Art. — Będziemy je utrzymywać w stanie jałowości, zostawimy początkowe ciśnienie atmosferyczne i mieszaninę gazów. Stałyby się ogromnymi dzikimi parkami, zachowanymi w prawdziwie pierwotnym stanie.
— Parki to właściwe słowo.
— Wiem. Musimy jednak zacząć od naszego otoczenia, prawda? Nie sposób cofnąć się do pierwszego roku marsjańskiego i wystartować od nowa. A biorąc pod uwagę aktualną sytuację, może dobrze byłoby ochronić trzy czy cztery miejsca, pozostawić je w pierwotnym — lub bliskim mu — stanie.
— Dobrze byłoby objąć tym programem także kilka kanionów — ostrożnie wyraziła swą opinię Tiu. Najwyraźniej „czerwoni” nie brali wcześniej pod uwagę możliwości takiej propozycji. Art widział, że jego pomysł ich zadowala. Nie można było odsunąć aktualnej sytuacji, należało patrzeć realnie.
— Albo też basen Argyre.
— A w każdym razie, nie zalewać go.
Art pokiwał głową, zachęcając swoje rozmówczynie.
— Połączmy ideę „zachowania w stanie pierwotnym” z limitami atmosferycznymi ustalonymi w dokumencie z Dorsa Brevia. Chodzi o pięciokilometrowy pułap, do którego człowiek mógłby oddychać. Powyżej tej granicy jest u diabła terenu. Tam niech pozostanie stosunkowo pierwotny krajobraz. Nie uwzględnia to północnego oceanu, ale na razie nic się nie da z nim zrobić. Kilka metod powolnego „ekopoetyzowania” stanowi chyba maksimum tego, co możecie uzyskać w tej chwili. Zgadza się?
Może wyłożył to zbyt szczerze. Nieszczęśliwe przedstawicielki ugrupowania patrzyły w dół, w kalderę Pavonis, i każda z nich zagłębiła się we własnych myślach.
— Powiedzmy, że załatwiłem kwestię „czerwonych” — powiedział Art do Nadii. — Jaki jest twoim zdaniem następny najgorszy problem?
— Co takiego? — Nadia prawie już spała, słuchając na AI starej jazzowej płyty. — Ach, Art. — Mówiła głosem niskim i cichym, z lekkim, lecz wyczuwalnym rosyjskim akcentem. Na wpół leżała na tapczanie. U jej stóp widniał stos papierowych kulek niczym kawałki jakiejś właśnie tworzonej budowli. Marsjański styl życia. Twarz Rosjanki stanowiła owal otoczony prostymi białymi włosami, zmarszczki na skórze dziwnie się zatarły, jak gdyby Nadia była kamykiem w strumieniu lat. Nagle otworzyła osobliwe, nakrapiane oczy, połyskliwe i przyciągające pod kozackimi powiekami. Piękna twarz spoglądała teraz na Arta całkowicie zrelaksowana.
— Następny najgorszy problem…
— Tak.
Uśmiechnęła się. Art zastanowił się, skąd wziął się ów spokój i miły uśmiech. Najwyraźniej Nadię w tej chwili nic nie trapiło. Był zaskoczony, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę ich męczącą polityczną działalność. Zatem znowu polityka, a nie wojna… Dlatego też Nadia, którą straszliwie przerażała rewolucja (była cały czas spięta i w każdej sekundzie spodziewała się klęski), teraz odzyskiwała spokój. Jak gdyby chciała powiedzieć, że nic, co się dzieje tutaj, nie ma prawdziwego znaczenia, że bawią się tylko szczegółami, że wszyscy jej przyjaciele są bezpieczni, wojna — skończona, że teraz czeka ich jedynie coś w rodzaju gry albo pracy przypominającej działalność budowlaną (którą Nadia tak bardzo lubiła).
Art stanął przy oparciu tapczanu i zaczął masować przyjaciółce ramiona.
— Och — odezwała się Nadia. — Problemy… Cóż, jest wiele problemów niemal tak samo paskudnych.
— Na przykład?
— Hm, zastanawiam się, czy Mahjaryci będą w stanie się dostosować do demokracji. Czy wszyscy zaakceptują eko-ekonomię Włada i Mariny? Czy zdołamy stworzyć przyzwoitą politykę? Czy Jackie będzie próbowała stworzyć system z silnym prezydentem i czy użyje liczebnej przewagi tubylców, aby zostać, hm, królową. — Spojrzała przez ramię i, widząc minę Arta, zaśmiała się. — Zastanawiam się nad wieloma rzeczami. Kontynuować?
— Może lepiej nie.
Znowu się zaśmiała.
— Ty kontynuuj. Dobrze się czuję. Te problemy… nie są aż takie trudne. Po prostu usiądziemy przy stole i omówimy je. Może mógłbyś porozmawiać z Zeykiem.
— Okay.
— Najpierw jednak pomasuj mi szyję.
Art udał się do Zeyka i Nazik jeszcze tej samej nocy, gdy Nadia zasnęła.
— Więc… Jak Mahjaryci zapatrują się na całą sprawę? — spytał.
— Proszę, nie zadawaj głupich pytań — burknął Zeyk. — Sunnici walczą z szyitami… Liban zdewastowany… Państwa ubogie w ropę nienawidzą krajów bogatych w nią… Państwa północnoafrykańskie to jeden wielki metanarodowiec… Syria i Irak nie znoszą się… Podobnie Irak z Egiptem… Wszyscy nienawidzimy Irańczyków, może poza szyitami… I oczywiście nie znosimy Izraela, a także Palestyńczyków… Mimo że pochodzę z Egiptu, jestem też przede wszystkim Beduinem, a my pogardzamy Egipcjanami znad Nilu i nie lubimy się chyba zbytnio z Beduinami z Jordanii. Wszyscy też nie cierpią Saudyjczyków, którzy są tak strasznie skorumpowani, że aż trudno to sobie wyobrazić. A ty mnie pytasz o arabski punkt widzenia… Co ci mogę odpowiedzieć?
Potrząsnął głową zamyślony.
— Domyślam się, że uważasz to pytanie za głupie — powiedział Art. — Przykro mi. Myślenie w kategoriach okręgów wyborczych to złe przyzwyczajenie. A jakie jest twoje prywatne zdanie?
Nazik roześmiała się.
— Możesz go pytać, co myśli reszta qahirskich Mahjarytów. On jedyny zna ich naprawdę dobrze.
— Zbyt dobrze — dodał Zeyk.
— Sądzisz, że sekcja praw człowieka da sobie z nimi radę?
Zeyk zmarszczył brwi.
— Bez wątpienia podpiszemy konstytucję.
— Ale te prawa… Zdaje mi się, że arabska demokracja ciągle nie istnieje.
— Co chcesz przez to powiedzieć? Jest Palestyna, Egipt… Zresztą, nas interesuje Mars. A tutaj każda karawana to państwo.
— Silni przywódcy dziedziczni?
— Dziedziczni — nie. Silni — tak. Nie sądzimy, żeby nowa konstytucja coś zmieniła, w każdym razie nie wszędzie. Dlaczego miałoby się tak stać? Sam jesteś silnym przywódcą, prawda?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Błękitny Mars»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Błękitny Mars» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Błękitny Mars» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.