Kim Robinson - Błękitny Mars

Здесь есть возможность читать онлайн «Kim Robinson - Błękitny Mars» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1998, ISBN: 1998, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Błękitny Mars: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Błękitny Mars»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Błękitny Mars

Błękitny Mars — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Błękitny Mars», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Tak — stwierdził Russell, patrząc w sufit — ale teraz powinniście z nimi współpracować.

— Współpracować z ONZ! — krzyknął Art, później jednak zaczął się zastanawiać. Współpraca z Organizacją Narodów Zjednoczonych miała w sobie pewien urok. Mówiąc dyplomatycznie, stanowiła swego rodzaju wyzwanie.

Tuż przed odlotem „ambasadorów” na Ziemię Nirgal przyszedł do biura Praxis, aby się pożegnać. Gdy Art otoczył ramionami swego młodego przyjaciela, zawładnął nim nagły, irracjonalny strach. Ziemia!

Nirgal, jak zawsze, był pogodny, a jego ciemnobrązowe oczy płonęły z podniecenia. Gdy pożegnał się z innymi osobami w biurze, usiadł z Artem w pustym narożnym pokoju magazynu.

— Jesteś pewien, że chcesz tam lecieć? — spytał Art.

— Absolutnie. Chcę zobaczyć Ziemię.

Art zamachał ręką, niepewny, co pragnie powiedzieć.

— Poza tym — dodał Nirgal — ktoś musi tam polecieć i pokazać im, jacy naprawdę jesteśmy.

— Nikt nie zrobi tego lepiej od ciebie, mój przyjacielu. Musisz jednak uważać na metanarodowców. Kto wie, jak cię potraktują. I najedzenie… W rejonach dotkniętych powodzią na pewno mają problemy z higieną. Zapewne sporo ludzi stało się nosicielami różnych chorób. Nie wystawiaj się też za bardzo na działanie słońca, jesteś bardzo podatny na porażenie…

Do pokoju weszła Jackie Boone. Art umilkł. Nirgal i tak już nie słuchał jego rad; obserwował Jackie z nagle zobojętniała miną, jak gdyby nałożył maskę. Chociaż nie, żadna maska nie potrafiłaby oddać wiecznej ruchliwości oblicza Nirgala. Wyglądał teraz jak ktoś zupełnie obcy.

Jackie dostrzegła to od razu. Uciekać od swej starej przyjaciółki… Obrzuciła Nirgala spojrzeniem pełnym wściekłości. Art wyczuł, że coś jest nie w porządku. Oboje młodzi zapomnieli o nim. Gdyby mógł, wyślizgnąłby się z pokoju. Miał wrażenie, że stoi pod drzewem w czasie burzy. W progu jednak nadal stała Jackie, a Art nie miał w tym momencie ochoty mijać się z nią przy wyjściu.

— Więc nas opuszczasz — rzuciła do Nirgala.

— To tylko wizyta.

— Ale dlaczego? Dlaczego teraz? Przecież Ziemia nic dla ciebie nie znaczy.

— Z niej pochodzimy.

— Nie. Pochodzimy z Zygoty.

Nirgal pokręcił głową.

— Ziemia jest naszą rodzimą planetą. Mars stanowi jej przedłużenie. Musimy się z tym uporać.

Jackie zamachała ręką. Była oburzona lub zmieszana.

— Wyjeżdżasz właśnie teraz, gdy najbardziej jesteś potrzebny tutaj!

— Pomyśl, jaka to dla ciebie dogodna okazja.

— Pomyślę — warknęła. Nirgal chyba ją rozgniewał. — I nie spodobają ci się moje wnioski.

— Ale będziesz miała to, czego pragniesz.

— Nie wiesz, czego pragnę! — krzyknęła dziko.

Artowi zjeżyły się włosy na karku. Zdawało mu się, że za chwilę uderzy piorun. Właściwie uważał się za człowieka z natury wścibskiego, prawie wojerystę, jednak stać w pokoju tuż obok tych dwojga było ponad jego siły. Nie miał ochoty być świadkiem ich starcia. Odchrząknął, strasząc tym dźwiękiem młodych, potem machnąwszy ręką, przesunął się obok Jackie i wyszedł. Słyszał za sobą, że rozmowa ciągnie się dalej — przykra, oskarżycielska, przepełniona bólem i wściekłością.

Odwożąc ambasadorów na południe, do windy, Kojot wypatrywał z powagą przez przednią szybę. Art siedział obok niego. Jechali powoli przez sponiewierany, graniczący z „gniazdem” teren w południowo-zachodniej części Sheffield. Tutejsze ulice zaprojektowano dla ogromnych dźwigów towarowych, toteż okolica wyglądała złowieszczo, technicznie, nieludzko i gigantycznie. Sax wyjaśniał Kojotowi po raz kolejny, że podczas lotu na Ziemię podróżnicy będą brali udział w kongresie konstytucyjnym, kontaktując się za pomocą wideo. Z pewnością nie opuszczą całego zdarzenia niczym Thomas Jefferson w Paryżu.

— Będziemy na Pavonis — podsumował Sax — we wszystkich znaczeniach słowa „być”.

— W takim razie, wszyscy tam będą — mruknął Kojot złośliwie. Nie podobało mu się, że na Ziemię lecą akurat Sax, Maja, Michel i Nirgal. Najwyraźniej nie odpowiadał mu też kongres. Chyba nic ostatnio nie sprawiało mu przyjemności, bowiem był rozdrażniony, kapryśny i niespokojny. — Jeszcze nie zeszliśmy z drzew — wymamrotał — zapamiętajcie sobie moje słowa.

Nagle pojawiło się przed nimi „gniazdo”, a potem czarny, połyskujący kabel, sterczący z wielkiej masy betonu, niczym harpun, który zagłębiły w powierzchnię Marsa ziemskie siły i teraz mocno trzymały. Po okazaniu dokumentów podróżnicy pojechali prosto do kompleksu windy. Dużym, prostym przejściem dotarli do ogromnej komory w środku, gdzie kabel opadał przez kołnierz „gniazda” i unosił się ponad siecią przecinających podłogę torów magnetycznych. Kabel był tak wspaniale zrównoważony na swojej orbicie, że nigdy nie dotykał powierzchni planety, lecz po prostu wisiał — jego koniuszek o średnicy dziesięciu metrów trwał w samym środku pomieszczenia. Kołnierz w dachu gwarantował mu stabilność, a odpowiednią pozycję zapewniały zainstalowane u góry i na dole rakiety oraz — co ważniejsze — równowaga między siłą odśrodkową i utrzymującą go na jego orbicie areosynchronicznej grawitacją.

W powietrzu unosił się szereg wagoników windy zawieszonych elektromagnetycznie. Jeden z nich nadjechał właśnie po torze magnetycznym, dotarł do kabla, na tor zamontowany na zachodnim boku, po czym ruszył bezgłośnie w górę, znikając w luku kołnierza.

Podróżnicy wraz z towarzyszącymi osobami wysiedli z pojazdu. Nirgal był zamknięty w sobie, już skupiony na podróży, Maja i Michel wydawali się podnieceni, Sax taki jak zwykle. Jedno po drugim uściskali Arta i Kojota, sięgając w górę podczas pożegnania z tym pierwszym, pochylając się przy tym drugim. Przez jakiś czas mówili wszyscy naraz, patrząc na siebie i próbując pojąć znaczenie tego szczególnego momentu; z pozoru udawali się na zwykłą wycieczkę, równocześnie jednak czuli, że chodzi o coś więcej. Po chwili zniknęli w korytarzu lotniczym, prowadzącym w górę do następnego wagonika windy.

Kojot i Art stali w miejscu i obserwowali, jak wagonik przesuwa się w stronę kabla, a potem wznosi przez luk i znika. Na asymetrycznej twarzy Kojota pojawił się nietypowy dla niego wyraz zmartwienia lub nawet strachu. Nic dziwnego, jego syn i troje najbliższych przyjaciół leciało w niebezpieczne miejsce. Hm, pomyślał Art, to przecież tylko Ziemia. W głębi duszy musiał jednak przyznać, że także uważał ich wyprawę za niebezpieczną.

— Wszystko będzie dobrze — powiedział, ściskając ramię Kojota. — Będą tam gwiazdami. Uda się.

Wiedział, że mówi prawdę. Zresztą, pocieszał w ten sposób także samego siebie. W końcu chodziło o ich rodzinną planetę. Ludzie byli do niej stworzeni. Nic im się nie może stać. To była planeta-dom. A jednak…

Gdy Art wrócił na wschodnie Pavonis, kongres już się rozpoczął.

Dokładnie mówiąc, rozpoczęła go Nadia. Po prostu zaczęła pracować w głównym magazynie nad projektami i ludzie grupkami przyłączali się do niej. Problemy pojawiały się lawinowo. Każdy musiał uczestniczyć w spotkaniu, w przeciwnym razie ryzykował utratę głosu. Gdy ktoś narzekał, że nie są przygotowani do omawiania tak poważnych kwestii, że wszystko trzeba jeszcze uporządkować, że muszą więcej wiedzieć i tak dalej… Nadia po prostu wzruszała ramionami.

— Dajcie spokój — odpowiadała niecierpliwie. — Skoro już tu jesteśmy, równie dobrze możemy się zabrać do pracy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Błękitny Mars»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Błękitny Mars» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Kim Robinson - Blauer Mars
Kim Robinson
Kim Robinson - Grüner Mars
Kim Robinson
Kim Robinson - Roter Mars
Kim Robinson
Kim Robinson - Zielony Mars
Kim Robinson
Kim Robinson - Mars la bleue
Kim Robinson
Kim Robinson - Mars la verte
Kim Robinson
Kim Robinson - Mars la rouge
Kim Robinson
Kim Robinson - Red Mars
Kim Robinson
libcat.ru: книга без обложки
Kim Robinson
Kim Robinson - Blue Mars
Kim Robinson
Kim Stanley Robinson - The Complete Mars Trilogy
Kim Stanley Robinson
Отзывы о книге «Błękitny Mars»

Обсуждение, отзывы о книге «Błękitny Mars» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x