Kim Robinson - Błękitny Mars
Здесь есть возможность читать онлайн «Kim Robinson - Błękitny Mars» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1998, ISBN: 1998, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Błękitny Mars
- Автор:
- Издательство:Prószyński i S-ka
- Жанр:
- Год:1998
- Город:Warszawa
- ISBN:83-7180-258-7
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Błękitny Mars: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Błękitny Mars»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Błękitny Mars — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Błękitny Mars», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Powodzenia — mruknęły małe czerwone ludziki. — Odkąd umarł John, nie znaleźliśmy nikogo, z kim warto by porozmawiać. Duzi ludzie są strasznie skomplikowani.
Dalajlama wyglądał na zniechęconego tym stwierdzeniem. Był coraz bardziej zmęczony i wiedział, że nie przetrwa zbyt długo na Bardo. Zapytał więc:
— A któryś z was?
— No cóż, chętnie — odparły małe czerwone ludziki. — Bylibyśmy zaszczyceni. Tylko musiałbyś skorzystać z nas wszystkich. Tego typu rzeczy robimy wspólnie.
— Dlaczego nie? — ucieszył się dalajlama i jego dusza wniknęła w jedną z małych czerwonych drobinek. W tym samym momencie znalazł się we wszystkich ludzikach na całym Marsie. Ludziki podniosły oczy na łudzi kręcących się ponad nimi. Dotąd ten widok wydawał im się kiepskim szerokoekranowym filmem, teraz natomiast stwierdzili, że przepełnia ich współczucie i mądrość osiemnastu poprzednich żywotów dalajlamy. Powiedzieli do siebie:
— Hej, Ka, ci ludzie są naprawdę pogmatwani. Nigdy nas to nie zachwycało, jest jednak jeszcze gorzej, niż myśleliśmy. Mają szczęście, że nie potrafią sobie nawzajem czytać w umysłach, ponieważ wtedy by się pozabijali. Właśnie dlatego się zabijają… Wiedza, co myślą sami, i o podobne nastawienie podejrzewają wszystkich innych. Ależ to paskudne. I jakie smutne.
— Oni potrzebują waszej pomocy — oświadczył dalajlama przebywający wewnątrz wszystkich ludzików. — Może potraficie im pomóc.
— Może — odparły ludziki, choć szczerze mówiąc, miały wątpliwości. Od chwili śmierci Johna Boone ‘a wielokrotnie próbowały pomóc ludziom. Zbudowały całe miasta w małżowinach uszu wszystkich mieszkańców planety i stale do nich mówiły (czasem ich głos bardzo przypominał głos Johna), usiłując skłonić ludzi, by się obudzili i zaczęli zachowywać przyzwoicie. Bez skutku… Jedynie… niektóre osoby udały się do lekarzy — specjalistów od nosów i gardeł — z prośbą, by ich osłuchali. Wiele osób na Marsie sądziło, że dzwoni im w uszach i nikt nigdy nie zrozumiał, o co chodzi małym czerwonym ludzikom. Coś takiego zniechęciłoby każdego.
Teraz jednak małe czerwone ludziki natchnął litościwy duch dalajlamy, toteż postanowiły spróbować jeszcze raz.
— Chyba potrzeba czegoś więcej niż szepty w uszach — zasugerował dalajlama i wszystkie się z nim zgodziły. — Trzeba w jakiś inny sposób przyciągnąć ich uwagę.
— Próbowaliście telepatii? — spytał dalajlama.
— Och, nie — odrzekły ludziki. — W żadnym razie. To zbyt straszne. Ich moralna szpetota może nas zabić na miejscu albo poważnie się pochorujemy.
— Może nie — zastanowił się dalajlama. — Zablokujcie w sobie możliwość recepcji ich myśli, wysyłajcie im jedynie wasze… Nie powinno wam to zaszkodzić. Przekażcie po prostu wiele dobrych myśli w postaci jednej wiązki. Współczucie, miłość, zgoda, mądrość, może też trochę zdrowego rozsądku.
— Spróbujemy — zgodziły się małe czerwone ludziki. — Będziemy jednak musieli krzyczeć z całych naszych telepatycznych sił, chóralnie… ponieważ ludzie po prostu nie słuchają.
— Zmagałem się z tym problemem przez dziewięć stuleci — oznajmił dalajlama. — Przyzwyczaicie się. W dodatku macie przewagę ilościową. Spróbujcie więc.
Wszystkie małe czerwone ludziki na całym Marsie spojrzały w górę i wykonały głęboki wdech.
Art Randolph przeżywał najwspanialszy okres swego życia, który rozpoczął się oczywiście dopiero po bitwie o Sheffield, stanowiącej militarną klęskę oraz niepowodzenie dyplomacji, fiasko wszystkich poczynań Arta i przykre kilka dni, kiedy — prawie nie sypiając — krążył wśród ludzi, usiłował się spotykać z przedstawicielami rozmaitych grup, które jego zdaniem mogły pomóc przezwyciężyć kryzys. W trudnych momentach nie opuszczało go wrażenie, że z jakiegoś powodu osobiście ponosi winę za brak pozytywnych rezultatów. Sądził, że gdyby okazał się lepszym mediatorem, nie doszłoby do tego, co się zdarzyło. Sytuacja była niemal równie niebezpieczna, jak w roku 2061; podczas ataku „czerwonych” przez kilka popołudniowych godzin tragedia wisiała na włosku.
Na szczęście, nie zdarzyło się najgorsze. Coś trudnego do uchwycenia — dyplomacja, realia bitwy („defensywne” zwycięstwo przebywających na kablu), zdrowy rozsądek lub też zwyczajny przypadek — zapobiegło ostatecznej katastrofie.
Kiedy minął koszmarny okres, ludzie w zamyśleniu wrócili na wschodnie Pavonis. Klęska miała wymierne konsekwencje. Należało uzgodnić jakiś plan działania. Wielu radykalnych „czerwonych” zginęło lub uciekło na otwartą przestrzeń, natomiast umiarkowani przedstawiciele ugrupowania, choć rozgniewani, pozostali na wschodnim Pavonis. To był bardzo nerwowy i niepewny okres. A jednak trwali na swoich miejscach.
W tej sytuacji Art jeszcze raz zaczął nalegać na zwołanie kongresu konstytucyjnego. Kręcił się po terenie przykrytym dużym namiotem, przemierzał zbiorowiska magazynów przemysłowych i składów, betonowe budowle, które służyły jako sypialnie, przebiegał szerokie ulice zatłoczone staroświeckimi ciężkimi pojazdami i gdziekolwiek się znalazł, usilnie nakłaniał napotkanych ludzi do tego samego — do spisania konstytucji. Rozmawiał z Nadią, Nirgalem, Jackie, Zeykiem, Mają, Peterem, Ariadnę, Rashidem, Tarikim, Nanao, Sungiem i H. X. Borazjanim. Dyskutował z Władem, Ursula, Mariną i Kojotem. Debatował z młodymi tubylcami, których nigdy wcześniej nie spotkał, oraz ze wszystkimi głównymi graczami ostatnich zamieszek. Marsjański ruch społeczny był bardzo rozczłonkowany. Każdej głowie tej nowej hydry Art mówił to samo:
— Dzięki konstytucji uznają nas na Ziemi za pełnoprawnych obywateli, a i my sami zyskamy prawne podstawy, które ułatwią nam prowadzenie wszelkich sporów i dyskusji. Wszyscy najważniejsi są na miejscu, moglibyśmy zacząć od razu. Niektórzy mają nawet gotowe projekty; wystarczy je przejrzeć.
Wszyscy rozmówcy, wciąż pamiętając o wydarzeniach ubiegłego tygodnia, kiwali głowami i odpowiadali bez przekonania:
— Może i tak.
Potem odchodzili w zadumie.
Art zadzwonił do Williama Forta i powiedział mu o swoich próbach; odpowiedź dotarła po dwudziestu minutach. Starzec przebywał aktualnie w nowym mieście uchodźców w Kostaryce. Jak zwykle, sprawiał wrażenie roztargnionego.
— Brzmi nieźle — zauważył.
Od tej chwili przedstawiciele Praxis codziennie kontaktowali się z Artem, pytając, w jaki sposób mogą mu pomóc w organizacji kongresu. Randolph był teraz bardziej zajęty niż kiedykolwiek w swoim życiu; zajmował się tym, co Japończycy nazywają nemawashi, czyli przygotowaniami do wydarzenia. Usiłował zainicjować sesję strategiczną dla grup organizacyjnych, odwiedzał również ludzi, z którymi rozmawiał wcześniej… Próbował się spotkać z każdą osobą na Pavonis Mons.
— Metoda Johna Boone’a — skomentował Kojot ze swoim zwykłym krzywym uśmiechem. — Powodzenia!
— Powinieneś zaprosić przedstawicieli Organizacji Narodów Zjednoczonych — rzucił Sax, pakując swój skromny dobytek przed udaniem się z dyplomatyczną misją na Ziemię.
Niebezpieczna przygoda w burzy najwyraźniej nim wstrząsnęła, ponieważ czasami rozglądał się wokół siebie tak nieprzytomnym wzrokiem, jak gdyby przed sekundą zadano mu cios w głowę.
— Sax — odparł łagodnie Art — przecież od dłuższego czasu staramy się wykopać ich z naszej planety.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Błękitny Mars»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Błękitny Mars» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Błękitny Mars» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.