Oszołomiona królestwem zmysłów, uwolniona spod tyranii informacji na świat prostych rzeczy, Aj pozwala miastu nieść się ku rzece.
* * *
O deszczowym świcie na zachodniej obwodnicy Allahabadu dwieście ciężkich awadhskich czołgów odpala silniki, zawraca na gąsienicach, schodząc ze stanowisk, i tworzy zgrabną kolumnę. Szybsze, lotniejsze pojazdy mijają czterokilometrowy konwój; co do jego kierunku nie ma żadnych wątpliwości — jedzie na południe-południowy zachód, ku drodze na Jabalpur. Kiedy sklepy zaczynają podnosić rolety, a etatowcy jadą do pracy w fatfatach i służbowych samochodach, gazeciarze krzyczą już ze swoich podwyższeń na betonie między jezdniami: CZOŁGI ZAWRACAJĄ! ALLAHABAD URATOWANY! AWADH WYCOFUJE SIĘ NA KUNDA KHADAR!
Na Bharatiya Vayu Sena Airbus Industries A510, zatrzymującego się na miejscu postoju z dala od tłocznej płyty lotniska w Varanasi czeka jeszcze jeden mercedes z niezmierzonej floty bharackiej Kancelarii Premiera. Parasole osłaniają premiera Ashoka Ranę, od schodków do samochodu; odjeżdża z sykiem szerokich opon na mokrym asfalcie. Na łączu czeka rozmowa. N.K. Jivanjee. Znowu. W ogóle nie wygląda jak ktoś, kto ma zostać ministrem spraw wewnętrznych w Rządzie Ocalenia Narodowego. Ma niespodziewane informacje.
* * *
Niech tylko omsknie jej się ręka, a zgubi się w tym tłumie. Uzbrojona policja usiłuje oczyścić nabrzeże. Z megafonów, przenośnych i na ciężarówkach płyną polecenia rozejścia się, powrotu do domu i do pracy; porządek został przywrócony, nie ma zagrożenia, nie ma żadnego zagrożenia. Niektórzy, poniesieni ogólną paniką, ale w zasadzie nie chcąc opuszczać swych domostw, wracają. Inni nie ufają ani policji, ani sąsiadom, ani sprzecznym oświadczeniom władz. Jeszcze inni nie wiedzą co robić: łażą tam i z powrotem, donikąd. Te trzy grupy do spółki z wojskowymi hummerami, przeciskającymi się przez wąskie zaułki wokół Vishwanath Gali, korkują wszystkie ulice i ghaty na sztywno.
Lisa Durnau mocno zaciska palce na lewej dłoni Thomasa Lulla. On w prawej trzyma Tabliczkę, jak lampę w ciemną noc. Jakiś najgłębszy fragment jej jaźni, odpowiedzialny wobec rządów i ich strategii, niepokoi się o funkcję samozniszczenia, która ma się uruchomić, jeśli Tabliczka zmarznie i poczuje się samotna. Nie wydaje się jednak, żeby Lull potrzebował jej przez dłuższy czas. To, co się ma tu rozegrać, niebawem się zakończy.
Nandha. Pies Kryszny. Licencjonowany zabójca nieautoryzowanych aeai. Ma wypaloną w mózgu ziarnistą podobiznę z Tabernakulum. Nie ma już sensu zastanawiać się, skąd w środku machiny starszej niż Układ Słoneczny wziął się Pies Kryszny, nie bardziej niż nad którymkolwiek z nich; to miejsce i czas, gdzie rodzą się wszelkie obrazy.
Thomas Lull staje jak wryty. Skanując tłum Tabliczką, otwiera usta we frustracji, czeka, aż na ciekłokrystalicznym ekranie pojawi się rozpoznany wzorzec.
— Wieża ciśnień! — wykrzykuje i ciągnie Lisę za sobą.
Wielkie, różowe, betonowe walce wznoszą się nad ghatami co paręset metrów, połączone z ich najwyższymi stopniami pomalowanymi na różowo pomostami. Wtem znad ghatów nadlatuje tilt-jet, tak nisko, że wszyscy instynktownie się kulą. Wszyscy, zauważa Lisa, poza samotną, ubraną na szaro sylwetką na galeryjce u szczytu wieży ciśnień.
* * *
Ma ją. Maszynka Gjana Ćakśu jest podłączona do jego hoeka i dzięki ekstrapolacjom, modelowaniom, wektoryzacjom i predykcjom widzi aeai jak ruchome światło, przeświecające przez ludzi, samochody, budynki. Obserwuje ją z odległości i wysokości wielu kilometrów, jak porusza się przez plątaninę ulic i gali nad rzeką. Pan Nandha pilotuje panią pilot z pomocą swojego nadludzkiego wzroku. Zakreśla tilt-jetem zamaszysty łuk i pan Nandha już patrzy na falę ludzi zalewającą ulicę. Aeai lśni wśród niej jak gwiazda. On i aeai to jedyne namacalne istoty w mieście zjaw. A może, myśli pan Nandha, jest dokładnie odwrotnie?
Każe pani pilot zabrać się nad rzekę. Przywołuje awatary. Kłębią mu się w polu widzenia jak chmury burzowe, okrążając uciekającą aeai ze wszystkich stron, boskie oblężenie, broń i atrybuty w pogotowiu, drapią chmury, woda Gangesu gotuje się pod ich wahanami. Niewidzialny świat, dostępny tylko wiernym, prawdziwym… Uciekający świetlny punkcik przystaje. Pan Nandha poleca Ganeśi-Otwierającemu przepatrzeć miejscowe kamery bezpieczeństwa: w końcu system rozpoznawania twarzy namierza ekskomunikowaną na wieży ciśnień na ghacie Dasashvamedha. Stoi, ściska rękoma poręcz, spogląda ponad dzikim tłumem wpychającym się na wodolot do Patny. Czy stoi tak, bo widzi to samo, co ja? — zastanawia się pan Nandha. Czy zamarła ze strachu i podziwu na widok wstających z wody bogów? Czy tylko my dwoje jesteśmy prawdziwymi widzącymi w tym mieście złudzeń?
Aeai w ludzkim ciele. Zaiste, złe nastały czasy. Pan Nandha nie jest w stanie wyobrazić sobie, cóż za nieludzka, ohydna intryga stoi za tą zbrodnią przeciw duszy. I nie chce sobie wyobrażać. Ta wiedza mogłaby otworzyć drzwi zrozumieniu, a zrozumienie tolerancji. Niektóre rzeczy muszą pozostać oburzające. Wymaże ze świata tę potworność i wszystko będzie dobrze. Znowu zapanuje porządek.
Samotna gwiazdka na szczycie wieży ciśnień lśni w jego polu widzenia, gdy pilot skręca między Hanumanem i Ganeśią. Dźga palcem w dół, w pełen kałuż brzeg. Pani pilot unosi dziób samolotu i obraca silniki. Sadhu i swami uciekają od swoich ognisk, wygrażając chudymi pięściami spadającej z nieba machinie. Gdybyście tylko widzieli, jak ja widzę, myśli pan Nandha, odpinając pas.
— Szefie! — woła Vik, gdy przeciska się przez kabinę. — Widać jakiś potworny transfer do sieci wewnętrznej Ray Power. Myślę, że to nasza Trójka.
— W swoim czasie — mówi pan Nandha z delikatną kpiną. — Wszystko we właściwej kolejności. Tak się załatwia sprawy. Wykonamy zadanie tutaj i zajmiemy się Ray Power.
Gdy zeskakuje na piasek u stóp rampy, w garści trzyma już w pogotowiu pistolet, a niebo wariuje od bogów.
* * *
Tylu ludzi. Aj ściska pordzewiałą balustradę, oszołomiona masami na ghatach i nabrzeżach. To ciśnienie ich ciał wypędziło ją tutaj, na galeryjkę, gdy próbując trafić z powrotem do haweli, stwierdziła, że oddech więźnie jej w gardle. Aj opróżnia płuca, nie oddycha, po czym powoli nabiera powietrza przez nozdrza. Usta do gadania, nos do oddychania. Lecz ten kobierzec z dusz napawa ją obrzydzeniem. Ludzie nie mają końca, wyłażą jeden z drugiego szybciej niż lądują na ghatach i w rzece. Przypomina sobie jeszcze parę innych miejsc, gdzie była wśród ludzi: na wielkim dworcu, w pociągu, który się palił, i później w wiosce, skąd żołnierze zabrali ich w bezpieczne miejsce, po tym jak zatrzymała roboty.
Teraz już rozumie, jak to zrobiła. Wie, skąd znała nazwisko kierowcy autobusu na szosie w Thekkady i chłopca, który ukradł motocykl w Ahmedabadzie. Ta przeszłość jest równie zamknięta i obca jak dzieciństwo, niewymazywalna z pamięci, ale oddzielna, niewinna, obca. Nie jest już tą Aj. I tą drugą też nie, dzieckiem inżynierii, awatarem bogów. Zrozumiała i właśnie w tej chwili oświecenia porzucili ją bogowie. Nie mogli znieść takiej dawki człowieczeństwa. I teraz jest trzecią Aj. Niesłyszącą głosów, pozbawioną mądrości wygłaszanych przez latarnie i postoje taksówek — to, zdaje sobie sprawę, były aeai, szepczące jej prosto w duszę przez okienko tilaki. Teraz jest więźniem w tej klatce z kości, jak wszystkie inne istoty tu nad rzeką. Upadła. Stała się człowiekiem.
Читать дальше