— Krasnal!
Usłyszał mnie i błysnął zębami jak klawiaturą pianina.
— Cześć, Mannie! — Podszedł do nas. — Dobrze, że tu przyszedłeś, Man!
— Nie wiem, czy przyszedłem — powiedziałem. — Coś się zablokowało na linii.
— Facet nie ma biletu — powiedział wykidajło.
Krasnal sięgnął do sakwy i podał mi bilet.
— Teraz już ma. Wchodź, Mannie.
— Chcę zobaczyć podpis — upierał się wykidajło.
— To mój podpis — rzekł cicho Krasnal. — Okay, towariszcz?
Z Krasnalem nikt nie dyskutuje — sam nie wiem, jak zdołał wplątać się w morderstwo. Przeszliśmy do pierwszego rzędu, zarezerwowanego dla VIP-ów.
— Chciałbym ci przedstawić pewną miłą małą dziewczyneczkę — powiedział Krasnal.
Tylko dla Krasnala była „mała”. Nie jestem kurduplem, mierzę 175 cm, ale ona była wyższa — 180, jak się później dowiedziałem, i 70 kilo masy, pięknie zaokrąglonej, jasnoskórej — istny negatyw Krasnala. Uznałem, że musiała zostać zesłana do Luny, bo w następnych pokoleniach kolory rzadko bywają tak czyste. Miała miłą twarz, całkiem ładną, a jej strzelistą, jasnoskórą, solidną i piękną konstrukcję wieńczyły kędzierzawe złote włosy.
Cofnąłem się o trzy kroki, obejrzałem ją sobie od stóp do głów i gwizdnąłem. Ani drgnęła, dopiero po chwili podziękowała mi skinieniem głowy — dość nagłym, widocznie nudziły ją komplementy. Krasnal przeczekał te formalności i powiedział cicho:
— Wyoh, przedstawiam ci towarzysza Mannie’ego, najlepszego rębacza z naszych kopalni. Mannie, ta dziewczyneczka to Wyoming Knott, przyjechała tu aż z Platona, żeby opowiedzieć, jak nasza organizacja radzi sobie w Hongkongu. To bardzo miło z jej strony, nie uważasz?
Wyciągnęła do mnie dłoń.
— Mów mi Wye, Mannie — ale nie mów „Why not” [5] Why not (ang.) — Czemu nie.
. Właśnie to chciałem powiedzieć, ale opanowałem się i odparłem:
— Okay, Wye.
— A więc jesteś górnikiem — mówiła dalej, zerkając na moją gołą głowę. — Krasnal, gdzie jest jego czapka? Myślałam, że tutejsi górnicy są zrzeszeni. — I ona, i Krasnal mieli na głowach małe czerwone czapeczki, jak ta, którą nosił wykidajło — miała je zresztą chyba jedna trzecia zgromadzonych.
— Już nie fedruję — wyjaśniłem. — Rzuciłem to, kiedy straciłem skrzydło. — Uniosłem lewą rękę i pokazałem jej szew w miejscu, gdzie proteza łączy się z ciałem (nie wzdragam się przed zwracaniem uwagi dam na moją rękę; niektóre czują obrzydzenie, ale w innych wzbudza to instynkty macierzyńskie — w sumie wychodzi na zero). — Teraz jestem programistą.
— Kolaborujesz z Zarządem? — zapytała ostro.
Nawet teraz, kiedy mamy w Lunie niemal tyle samo kobiet co mężczyzn, nadal jestem na tyle staroświecki, że nigdy nie bywam niegrzeczny wobec kobiety — one mają tak wiele tego, czego my nie mamy wcale. Ale ta dziewczyna trafiła mnie w niezaleczoną bliznę, i odpowiedziałem jej niemal z arogancją:
— Gubernator nie zatrudnia mnie. Świadczę usługi dla Zarządu jako prywatny przedsiębiorca.
— A więc okay — odpowiedziała cieplejszym tonem. — Wszyscy mamy do czynienia z Zarządem, tego nie sposób uniknąć — w tym cały kłopot. Właśnie to chcemy zmienić.
„Zmienić — hę? Ciekawe jak — pomyślałem. — Wszyscy mamy do czynienia z Zarządem, tak jak wszyscy mamy do czynienia z prawem ciążenia. To też chcecie zmienić?” — Ale zachowałem te myśli dla siebie, bo nie chciałem kłócić się z kobietą.
— Mannie jest okay — powiedział spokojnie Krasnal. — To twardy chłopak — ręczę za niego. Mam dla niego czapkę — dodał sięgając do sakwy. Zaczął zakładać mi ją na głowę.
Wyoming Knott odebrała mu ją.
— Ręczysz za niego?
— Już powiedziałem.
— Okay, a więc zróbmy to po hongkongijsku. — Wyoming stanęła przede mną, ułożyła czapkę na mojej głowie i mocno pocałowała mnie w usta.
Zrobiła to bez pośpiechu. Pocałunek Wyoming Knott dostarcza więcej wrażeń niż małżeństwo z większością kobiet. Gdybym był Mikiem, wszystkie moje światełka rozbłysłyby naraz. Poczułem się jak cyborg, któremu włączono ośrodek przyjemności.
Po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że jest już po pocałunku, a ludzie wokół nas gwiżdżą. Zamrugałem i powiedziałem:
— Cieszę się, że wstąpiłem do waszej organizacji. A co to za organizacja?
— Nie wiesz? — zapytała Wyoming. Krasnal przerwał jej:
— Zaraz zacznie się posiedzenie — sam się dowie. Siadaj, Man. Proszę, Wyoh, usiądź. — Usiedliśmy, a jakiś facet zaczął walić młotkiem w stół prezydialny.
Dzięki młotkowi i podkręconemu wzmacniaczowi udało mu się przekrzyczeć wrzawę.
— Zamknąć drzwi! — ryknął. — Rozpoczynamy zamknięte posiedzenie. Niech każdy sprawdzi, kto siedzi przed nim, za nim, obok niego — jeśli zobaczycie kogoś, kogo nie znacie i za kogo nie ręczy nikt, kogo znacie, wyrzućcie tego człowieka!
— Co za „wyrzućcie”?! — odpyskował ktoś. — Wyeliminować go przez najbliższą śluzę!
— Proszę o spokój! Na to przyjdzie jeszcze czas. — Przez chwilę panowało zamieszanie, jakiemuś facetowi zerwano z głowy czerwoną czapeczkę i wyrzucono go — pięknie szybował, w drzwiach nabierał jeszcze wysokości. Wątpię, żeby to czuł; chyba był nieprzytomny. Znacznie uprzejmiej usunięto jakąś kobietę, która nie zareagowała na to zbyt uprzejmie; wygłosiła parę niemiłych uwag na temat usuwających. Zarumieniłem się.
Wreszcie zamknięto drzwi. Zagrała muzyka, nad podium zawisł transparent z napisem: „WOLNOŚĆ! RÓWNOŚĆ! BRATERSTWO!” Wszyscy zaczęli gwizdać; niektórzy głośno i fałszywie śpiewali: „Wyklęty powstań ludu ziemi, powstańcie, których dręczy głód…” Jakoś nikt nie wyglądał na udręczonego przez głód. Ale przypomniałem sobie, że od 14.00 nic nie jadłem; miałem nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo — a to przypomniało mi, że taśmy w magnetofonie starczy tylko na dwie godziny — i zacząłem się zastanawiać, co by zrobili, gdyby go znaleźli. Wystrzelili mnie za drzwi po kursie na twarde lądowanie? A może wyeliminowali? Ale nie przejmowałem się tym; sam zrobiłem ten magnetofon, przy użyciu ręki nr 3, i tylko technik-miniaturyzator domyśliłby się, że to magnetofon.
Potem zaczęły się przemówienia.
Wartość semantyczna była bliska zera. Jeden koleś zaproponował, żebyśmy „ramię w ramię” ruszyli na rezydencję gubernatora i upomnieli się o nasze prawa. Tylko pomyślcie. Wyobraźcie sobie, jak jedziemy tam kapsułami kolejki podziemnej i gęsiego wysiadamy na jego prywatnej stacji. A co robią w tym czasie jego goryle? Albo zakładamy skafandry i wędrujemy po powierzchni do jego górnej śluzy. Z laserowymi wiertłami i odpowiednią ilością energii można otworzyć każdą śluzę — ale co potem? Winda nie działa? A więc improwizujemy jakiś wyciąg i spuszczamy się na dół, a tam co — kolejna śluza?
Nie lubię pracować przy zerowym ciśnieniu, zbyt często zdarzają się awarie skafandrów — zwłaszcza awarie zaaranżowane. Pierwsza rzecz, jakiej nauczono się o Lunie, kiedy przybyły do niej pierwsze statki ze skazańcami, brzmiała: przy zerowym ciśnieniu trzeba się grzecznie zachowywać. Nadzorcy, którzy mają niewyparzone buzie, znikają już po kilku szychtach; zdarzają im się „wypadki” — a szefowie nadzorców wkrótce przestali interesować się wypadkami, bo tylko w ten sposób sami mogli się przed nimi ustrzec. Na początku ofiary śmiertelnych wypadków przy pracy sięgały 70% stanu osobowego, ale przeżyli sami mili faceci. Nie mięczaki, nie łajzy, Luna nie jest dla takich. Ale faceci z dobrymi manierami.
Читать дальше