Ledwo zaryglowałem drzwi, wyprostował się, przestał wykrzywiać twarz, złożył ramiona na mostku, obejrzał sobie Wyoh od stóp do głów, wciągnął powietrze jak karateka i gwizdnął.
— Piękniejsza, niż pamiętam! — powiedział.
Była nadal wściekła, ale uśmiechnęła się.
— Dziękuję, Profesorze. Ale to niepotrzebne. Jesteśmy tu jako towarzysze.
— Señorita, w dniu, gdy polityka nie pozwoli mi na zachwycanie się pięknem, rzucę politykę. Lecz jest pani cudowna. — Zaczął uważnie rozglądać się po pokoju.
— Profesorze, stary świntuchu — powiedziałem — niech pan nie szuka dowodów. W nocy zajmowaliśmy się polityką, tylko polityką.
— To kłamstwo! — rozogniła się Wyoh. — Opierałam mu się przez pół nocy! Ale jest dla mnie za silny. Profesorze — jakie sankcje stosuje partia w takich przypadkach? Tu, w Luna City?
Profesor zacmokał i łypnął okiem z bielmem.
— Manuelu, jestem wstrząśnięty. To nie żarty, moja droga — zazwyczaj eliminacja. Ale musimy zbadać okoliczności. Czy przyszłaś tu z własnej woli?
— On mnie przyciągnął.
— „Zaciągnął”, młoda damo. Nie zachwaszczajmy języka. Czy masz siniaki na dowód?
— Jajka stygną — powiedziałem. — Czy nie można wyeliminować mnie po śniadaniu?
— Znakomity pomysł — zgodził się Profesor. — Manuelu, czy odstąpiłbyś litr wody swemu staremu nauczycielowi, by mógł się ochędożyć?
— Proszę, ile pan sobie życzy. Ale niech pan tego nie przeciąga, bo dostanie pan tyle, co najmniejsza sroczka.
— Dziękuję, sir.
Zniknął; rozległy się dźwięki mycia zębów i szorowania. Razem z Wyoh skończyliśmy zastawiać stół.
— „Siniaki” — powiedziałem. — „Opierałam się przez pół nocy.”
— Zasłużyłeś na to, znieważyłeś mnie.
— J a k?
— Nie znieważając mnie, ot, jak. Po tym, jak mnie przyciągnąłeś.
— Mmm. Poproszę Mike’a, żeby to zanalizował.
— Michelle by to zrozumiała. Mannie, czy mogę zmienić zdanie i poprosić o odrobinę szynki?
— Połowa dla ciebie. Profesor jest półwegetarianinem. — Profesor wyszedł z łazienki; może nie wyglądał tak żwawo, jak zwykle, ale był czysty, schludny i uczesany, znów porobiły mu się dołki w policzkach, a oczy lśniły wesoło — zdjął sztuczne bielmo. — Jak pan to robi, Profesorze?
— Mam wielką wprawę, Manuelu; zajmuję się tym fachem znacznie dłużej niż wy, młodzieniaszki. Pewnego razu, wiele lat temu, w Limie — przepiękne miasto — zaryzykowałem w śliczny letni dzień przechadzkę bez kamuflażu… i wylądowałem na zesłaniu. Cóż za wspaniały stół!
— Niech pan usiądzie przy mnie, Profesorze — zaprosiła go Wyoh. — Nie chcę siedzieć obok niego. Gwałciciel!
— Przypominam — powiedziałem — najpierw jemy, potem mnie eliminujemy. Profesorze, niech pan sobie nałoży i opowie, co się stało wczoraj wieczorem.
— Czy mogę zaproponować zmianę porządku posiedzenia? Manuelu, życie spiskowca nie jest łatwe, i nie było cię jeszcze na świecie, gdy ja nauczyłem się nie mącić rozkoszy podniebienia polityką. To tylko zakłóca wydzielanie soków żołądkowych i wywołuje wrzody, zawodową chorobę działaczy podziemia. Mmm! Ładnie pachnie ta ryba.
— Ryba?
— Ten różowy łosoś — odparł Profesor, wskazując na szynkę.
W jakiś czas potem, bez pośpiechu, dotarliśmy do kawy wzgl. herbaty. Profesor oparł się wygodnie o stół, westchnął i powiedział:
— Bolszoje spasibo, gospoża i gospodin. Takk for mat [8] Takk for mat (norw.) — dziękuję (za posiłek).
, wyborny posiłek. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio tak chciało mi się żyć. Ach, prawda! Wczorajszy wieczór — nie przyglądałem się obradom zbyt dokładnie, bo kiedy wy przeprowadzaliście cudowny taktyczny odwrót, ja akurat ratowałem swój umysł, by mógł jeszcze posłużyć Sprawie — zmywałem się. Jednym płaskotorowym skokiem dotarłem za kulisy. Kiedy wreszcie odważyłem się zza nich wyjrzeć, było już po zabawie, większość gości wyszła, natomiast wszystkie żółtki leżały martwe.
(Uwaga: Poprawka; później dowiedziałem się o czymś. Kiedy zaczęła się rozróba, a ja próbowałem doprowadzić Wyoh do drzwi, Profesor wyciągnął pistolet i strzelając ponad głowami, sprzątnął trzech goryli przy głównym wejściu, włącznie z tym z laryngomegafonem. Jak przemycił broń do Skały — albo jak wypruł ją z siebie potem — nie wiem. Ale strzały Profesora wraz z akcją Krasnala przechyliły szalę; ani jeden żółtek nie uszedł z życiem. Kilkoro ludzi poparzyło, a czworo zginęło — ale reszta poradziła sobie w parę sekund, nożami, rękami i buciorami.)
— Może powinienem powiedzieć „wszystkie poza jednym” — mówił dalej Profesor. — Dwóch kozaków przy drzwiach, którymi wyszliście, uciszył nasz dzielny towarzysz Krasnal Mkrum… który, niestety, leżał na ich truchłach i sam umierał.
— Wiemy.
— Właśnie. Dulce et decorum. Jeszcze jeden, też w tych drzwiach, miał posiekaną twarz, ale jeszcze się ruszał; poddałem jego kark procesowi zwanemu w zawodowych kręgach na Ziemi tureckim nelsonem. Jego dusza powędrowała za resztą komanda. Tymczasem większość żywych wyszła. Zostałem tylko ja, Firm Nielsen, który przewodniczył zebraniu, i towarzyszka zwana przez swych mężów „Mamcią”. Naradziłem się z towarzyszem Finnem i zaryglowaliśmy wszystkie drzwi. Trzeba było jeszcze posprzątać. Czy wiecie, co jest za sceną?
— Ja nie — powiedziałem. Wyoh pokręciła głową.
— Kuchnia i spiżarnia, które przydają się do bankietów. Podejrzewam, że rodzina Mamci prowadzi rzeźnię, gdyż usuwali zwłoki szybciej, niż Finn i ja nadążaliśmy z ich znoszeniem, w tempie ograniczonym jedynie przez przepustowość maszynki do mielenia mięsa i miski klozetowej. Mdło mi się zrobiło od tego widoku, więc zająłem się zbieraniem resztek z podłogi w sali klubu. Najtrudniej poszło nam z odzieżą, zwłaszcza z tymi quasi-wojskowymi mundurami.
— A co pan zrobił z laserami?
Profesor spojrzał na mnie łagodnie.
— Lasery? Oj, chyba się zdematerializowały. Zatrzymaliśmy wszelkie przedmioty znalezione przy ciałach naszych poległych towarzyszy — dla rodzin, do identyfikacji, na pamiątkę. Wreszcie wszystko wysprzątaliśmy — może Interpol nie dałby się na to nabrać, ale nie widać, żeby w klubie wydarzyło się coś niedobrego. Naradziliśmy się, uznaliśmy, że na razie najlepiej zniknąć, i wyszliśmy pojedynczo, ja przez hermetyczne drzwi za sceną, wiodące na poziom 6. Następnie próbowałem porozumieć się z tobą, Manuelu, zaniepokojony o bezpieczeństwo twoje i tej uroczej damy. — Profesor skłonił się Wyoh. — To już koniec opowieści. Noc spędziłem w różnych kryjówkach.
— Profesorze — powiedziałem — ci gwardziści to byli żółtodzioby, nic jeszcze się nie nauczyli. Inaczej przegralibyśmy.
— Być może — zgodził się. — Ale nie przegralibyśmy z nikim.
— Jak to? Byli uzbrojeni.
— Mój chłopcze, czy widziałeś kiedyś psa boksera? Nie sądzę — w Lunie nie ma tak dużych psów. Bokser to rezultat specjalnej selekcji. Łagodny i inteligentny, w razie potrzeby zmienia się w groźnego mordercę.
My jesteśmy jeszcze dziwniejszą rasą. Nie znam na Terra żadnego miasta, w którym maniery i szacunek dla bliźniego stałyby tak wysoko, jak tu, w Lunie. W porównaniu z nami, terrańskie miasta — a znam wszystkie najważniejsze — to ostoje barbarzyństwa. A jednak Lunatyk jest równie niebezpieczny jak bokser. Manuelu, dziewięciu gwardzistów, nawet uzbrojonych po zęby, nie miałoby żadnych szans z taką watahą. Nasz pan i władca nie grzeszy rozsądkiem.
Читать дальше