Tak czy tak, na razie nie będziemy wysyłać ziarna na Terrę.
I o to właśnie szło Profesorowi! A jednak ani razu ani nie pisnął, że jego plan opiera się na zniszczeniu starej wyrzutni — jego plan długoterminowy, nie tylko Rewolucja. Teraz może nawet nie przyzna się do tego. Ale Mike mi powie — jeśli spytam go kategorycznie: Czy uwzględniałeś ten czynnik w szansach, czy nie? W projekcji zamieszek głodowych i tak dalej, Mike? On mi powie.
Ten układ, tona za tonę… U nich na Ziemi Profesor wciąż o tym opowiadał, to był argument na rzecz terrańskiej wyrzutni. Ale osobiście nie był nim zachwycony. Raz, w Północnej Ameryce, powiedział mi:
— Tak, Manuelu, nie wątpię, że to dobry plan. Ale jeśli ją zbudujemy, to tylko tymczasowo. Dawno temu, przed dwustu laty, wysyłano brudne ciuchy z Kalifornii na Hawaje — i to żaglowcami — i przywożono z powrotem czyste. Wyjątkowe okoliczności. Nawet jeśli doczekamy się wysyłki wody i nawozu do Luny i ziarna do nich, to będzie to układ równie tymczasowy. Przyszłość Luny opiera się na jej wyjątkowym położeniu na szczycie grawitacyjnej studni ponad bogatą planetą i na jej taniej energii i obfitości gruntów. Jeśli my, Lunatycy, będziemy mieli w nadchodzących stuleciach dość rozsądku, by pozostać wolnym portem i unikać krępujących sojuszy, to staniemy się odskocznią dla dwóch planet, trzech planet, całego Systemu Słonecznego. Nie zawsze będziemy farmerami.
Czekali na nas na Wschodniej Stacji i ledwo nam dali zdjąć skafandry — znów było jak po powrocie z Ziemi, wrzeszczące tłumy i noszenie na rękach. Nawet dziewczęta, bo Slim Lemke powiedział do Lenore: — Czy was też możemy ponieść? — a Wyoh na to: — Pewno, why not? — i stiliadzy bili się, któremu ma przypaść ten zaszczyt.
Większość mężczyzn była w skafandrach, i z zaskoczeniem zobaczyłem, jak wielu ma karabiny — po chwili zobaczyłem, że to nie nasze karabiny, tylko zdobyczne. Ale przede wszystkim, cóż to za cudowna ulga zobaczyć, że w Luna City nic złego się nie stało!
W sumie ten tryumfalny pochód niezbyt mi się spodobał; nie mogłem się doczekać, aż dorwę się do telefonu i wyciągnę z Mike’a, co się stało — jakie straty, ilu zabitych, ile kosztowało nas zwycięstwo. Ale nie dali nam. Zanieśli nas do Starej Kopuły.
Postawili nas na podium obok Profesora i reszty gabinetu wojennego i VIP-ów itd., i nasze dziewczęta obcmokały Profesora, a on objął mnie po laty nosku i ucałował w policzki, i ktoś nałożył mi frygijkę. Dostrzegłem w tłumie małą Hazel i posłałem jej całusa.
Wreszcie uspokoili się na tyle, że Profesor mógł przemówić.
— Przyjaciele — powiedział i czekał, aż się uciszą. — Przyjaciele — powtórzył cicho. — Ukochani towarzysze. Wreszcie spotykamy się jako ludzie wolni, witając bohaterów, którzy samotnie stoczyli ostatnią bitwę o Lunę. — Rozległy się wiwaty, a on znów czekał. Widziałem, że jest zmęczony; drżały mu dłonie, kiedy opierał się o mównicę. — Niech do nas przemówią, wszyscy chcemy usłyszeć ich opowieść.
Ale przedtem chcę wam przekazać dobrą wiadomość. Wielkie Chiny właśnie ogłosiły, że budują w Himalajach ogromną wyrzutnię, dzięki której transport do Luny stanie się równie łatwy i tani, jak dotychczas transport z Luny na Terrę.
Znów przeczekał wiwaty i mówił dalej:
— Ale to sprawa przyszłości. Dziś zaś… O, szczęśliwy dniu! Nareszcie świat uznał suwerenność Luny. Wolność! Wywalczyliśmy sobie wolność!
Profesor zamilkł — miał zaskoczoną minę. Nie wystraszoną, tylko zdziwioną. Zachwiał się lekko.
A potem umarł.
Zanieśliśmy go do sklepu za podium. Ale nawet tuzin lekarzy na nic by się tu nie przydał: jego stare serce za bardzo było zmęczone, zbyt wiele musiało znosić napięcia. Wynieśli go tylnymi drzwiami, a ja ruszyłem za nimi.
Stu położył mi dłoń na ramieniu.
— Panie Premierze…
— Że co? — powiedziałem. — Och, na Boha!
— Panie Premierze — powtórzył stanowczo — musi pan przemówić do tłumu, odesłać ich do domów. A potem trzeba będzie zająć się pewnymi sprawami. — Mówił spokojnie, ale po policzku spływały mu łzy.
Więc wróciłem na podium i potwierdziłem to, czego i tak się domyślali i powiedziałem im, żeby wrócili do domu. W końcu trafiłem do pokoju L u Rafflesa, gdzie zaczęła się cała ta historia — nadzwyczajne posiedzenie gabinetu. Ale najsampierw znalazłem telefon, opuściłem kaptur, wystukałem MYCROFTXXX.
Usłyszałem sygnał numeru pustego. Spróbowałem jeszcze raz — to samo. Uniosłem kaptur i spytałem najbliższego człowieka — Wolfganga.
— Co to, telefony nie działają?
— Zależy — odpowiedział. — Po tym wczorajszym bombardowaniu wszystko się pokręciło. Jeśli chcesz zadzwonić za miasto, lepiej zamów w centrali.
Wyobraziłem sobie, jak zamawiam rozmowę z numerem pustym.
— Po jakim bombardowaniu?
— Nie słyszałeś? Skupili się na Kompleksie. Ale chłopcy Brody’ego załatwili statek. Właściwie bez strat. Wszystko da się naprawić.
Na tym musiałem zakończyć; czekali na mnie. J a nie wiedziałem, co robić, ale Stu i Korsakow wiedzieli. Kazali Sheenie’emu napisać wiadomości dla Terry i reszty Luny; usłyszałem, jak ogłaszam miesiąc lunański żałoby, 24 godziny ciszy, powstrzymywanie się od zbędnej pracy, uroczyste wystawienie ciał — mówiłem, ale cały byłem odrętwiały, mózg nie chciał pracować. Okay, po tych 24 godzinach może się zebrać Kongres. W Nowymlenie? Okay.
Sheenie miał przekazy z Ziemi. Wolfgang napisał za mnie odpowiedź, że ze względu na śmierć naszego Premiera właściwych odpowiedzi udzielimy po 24 godzinach.
Wreszcie wyrwałem się, razem z Wyoh. Obstawa stiliagów eskortowała nas przez tłum do śluzy tranzytowej nr 13. W domu natychmiast zamknąłem się w warsztacie pod pozorem, że muszę zmienić rękę.
— Mike?
Cisza…
Więc spróbowałem wystukać jego numer na domowym telefonie — numer pusty. Postanowiłem, że jutro pojadę do Kompleksu — teraz, kiedy nie było już Profesora, potrzebowałem Mike’a bardziej niż kiedykolwiek.
Ale nie udało mi się; kolejka przez Crisium nie jeździła — skutek ostatniego bombardowania. Można było dojechać do Hongkongu okrężną trasą przez Torricelliego i Nowylen. Ale Kompleks, za miedzą, był osiągalny tylko gąsienicówką. Nie miałem na to czasu; byłem „rządem”.
Uwolniłem się od tego dopiero po dwóch dniach. Rezolucją Kongresu uchwalono, że urząd prezydencki obejmie jego Przewodniczący (Finn), a wcześniej Finn i ja uznaliśmy, że najlepszy kandydat na premiera to Wolfgang Korsakow. Przedłożyliśmy to pod głosowanie, a ja znów zostałem kongresmanem, który nie chodzi na posiedzenia.
Teraz działała już większość telefonów i można było dodzwonić się do Kompleksu. Wystukałem MYCROFTXXX. Bez odpowiedzi… Więc pojechałem gąsienicówką. Ostatni kilometr musiałem przejść pieszo tunelem kolejki, ale Sub-Kompleks nie wyglądał na uszkodzony.
Mike też nie.
Ale kiedy do niego mówiłem, nie odpowiadał.
Nie odpowiedział mi ani razu. Ani razu przez wszystkie te lata.
Możecie wpisywać w niego pytania — w Loglanie — i dostaniecie odpowiedzi w Loglanie. Działa świetnie… jako komputer. Ale nie chce mówić. Albo nie może.
Wyoh próbowała go namówić do odpowiedzi. Potem przestała. Wreszcie i ja przestałem.
Nie wiem, jak to się stało. W tym ostatnim bombardowaniu przerwali mu mnóstwo obwodów peryferyjnych — jestem pewien, że chcieli zniszczyć nasz komputer balistyczny. Czyżby opadł poniżej tej „wartości krytycznej”, niezbędnej do podtrzymania świadomości? (O ile coś takiego istnieje; to tylko hipoteza). A może „zabiła” go decentralizacja przed bombardowaniem?
Читать дальше