— Od półtora miesiąca — wyjaśnił.
— Półtora miesiąca? — powtórzyła Tish. — Jak to się stało, że się dotąd nie spotkaliśmy? Jak to możliwe, że nie widziałam pana na lunchu w „Dużej Przerwie”?
— Nie udało mi się jej zlokalizować — przyznał lekarz. — Z trudem znajduję własne laboratorium.
Tish roześmiała się dźwięcznie.
— W tym szpitalu wszyscy się gubią. Ludzie przeważnie zapamiętują drogę z parkingu na piętro, na którym pracują, i z powrotem — powiedziała, idąc przed nim po schodach. Żebym widział jej nogi, pomyślał.
— W czym się pan specjalizuje? — zainteresowała się.
— W neurologii. Prowadzę tutaj prace badawcze.
— Naprawdę? — wykrzyknęła ochoczo. — Może potrzebuje pan asystentki?
Pomyślał, że raczej przydałby mu się współpracownik. Tish otworzyła drzwi oznaczone numerem cztery i wprowadziła go na korytarz.
— Czego dotyczą pańskie prace? Naprawdę mam ochotę przenieść się z interny.
Zastanawiał się, czy będzie równie skłonna do zmiany pracy, jeśli wyjaśni jej, czym się zajmuje.
— Badam doświadczenia graniczne ludzi, którzy przeszli śmierć kliniczną.
— Chce pan udowodnić, że istnieje życie po śmierci? — dopytywała się Tish.
— Nie — stwierdził ponuro. — To naukowe badania. Interesują mnie fizyczne przyczyny śmierci klinicznej i doświadczeń z nią związanych.
— Ciekawe. Jak pan myśli, jakie są te przyczyny?
— Właśnie tego usiłuję się dowiedzieć. Zaczynam od stymulacji płata skroniowego i niedotlenienia tkanek.
— Aha! — znowu wykrzyknęła Tish. — Kiedy mówił pan o doświadczeniach granicznych, pomyślałam, że zajmuje się pan tym samym, co pan Mandrake. No wie pan, wiara w życie po śmierci i takie tam.
Przyszło mu do głowy, że wszyscy tak uważają i właśnie dlatego tak trudno mu znaleźć fundusze na prowadzenie badań. Każdy myśli, że jego dziedzina jest pełna wydrwigroszy i dziwaków. Zresztą to prawda. Najlepszy przykład to pan Mandrake i jego książka Światło na końcu tunelu . Ciekawe, jak przy tym wygląda praca Joanny Lander?
Miała dobrze udokumentowane osiągnięcia, zdobyła niższy stopień naukowy w Emory i zrobiła doktorat z psychologii kognitywnej w Stanford, ale stopień naukowy, nawet w medycynie, nie dowodził rozsądku. Wystarczy wspomnieć doktora Seagala. Albo Arthura Conan Doyle’a. Doyle był lekarzem. I, na litość boską, wymyślił Sherlocka Holmesa, który co prawda wierzył w naukę i osiągnięcia naukowe, ale nie przeszkadzało mu to podejmować prób nawiązania kontaktu ze zmarłymi i duchami.
Z drugiej strony doktor Lander publikowała artykuły w „The Psychology Quarterly Review” i „Nature”, a także miała interesującą go praktykę w przeprowadzaniu rozmów z pacjentami po doświadczeniach granicznych.
— Co pani wie o doktor Lander? — spytał Tish.
— Niewiele. Pracuję na internie dopiero od miesiąca. Ona i pan Mandrake pojawiają się czasem, żeby porozmawiać z pacjentami.
— Razem? — spytał ostro.
— Nie, zazwyczaj nie. Z reguły najpierw przychodzi on, a potem zjawia się ona.
W drugiej kolejności? A może pracowali niezależnie?
— Czy doktor Lander wierzy w „życie po śmierci”, jak to pani ujęła?
— Nie wiem. Rozmawiałam z nią tylko o tym, czy jakiś pacjent może przyjmować gości. To taka szara myszka. Nosi okulary. Tematyka pańskich badań wydaje mi się bardzo ciekawa, więc jeśli jednak potrzebowałby pan asystentki…
— Będę pamiętał — przytaknął Richard. Dotarli do końca korytarza.
— Zdaje się, że muszę już wracać — oznajmiła z żalem pielęgniarka. — Proszę iść tym korytarzem — wyciągnęła lewą rękę — i skręcić w prawo, a potem w lewo. Dotrze pan do rzędu wind. Niech pan pojedzie na trzecie piętro, skręci w prawo i będzie pan na miejscu. Na pewno pan trafi.
— Dzięki — powiedział, mając nadzieję, że to prawda.
— Cała przyjemność po mojej stronie. — Uśmiechnęła się do niego spod rzęs. — Miło mi było pana poznać, panie doktorze. Jeśli miałby pan ochotę wybrać się do „Dużej Przerwy”, proszę do mnie zadzwonić i chętnie pana zaprowadzę.
Korytarzem na prawo, potem w prawo i w lewo, myślał, idąc przed siebie. Liczył na to, że dotrze na pediatrię, zanim doktor Lander znowu gdzieś zniknie. Gdyby tak się stało, nie miał szans jej znaleźć, nie w tym labiryncie. Było tu tak wiele skrzydeł i korytarzy, że mogliby się kręcić po tym samym piętrze i wciąż się mijać. Wiedział, że ona też mogłaby szukać go przez cały dzień lub błąkać się po klatkach schodowych i łącznikach.
Pojechał windą, a potem skręcił w prawo i faktycznie, znalazł się na pediatrii. Poznał to po fartuchu dyżurnej pielęgniarki, ozdobionym klaunami i balonami.
— Szukam doktor Lander — odezwał się.
— Dzwoniliśmy do niej wcześniej, ale się nie pojawiła. — Pielęgniarka pokręciła głową.
Cholera.
— Może już tu idzie?
— Aha! — Na drugim końcu rozległ się okrzyk i w drzwiach jednego z pokoi stanęło dziecko w czerwonym kraciastym szlafroku. Chłopiec? Dziewczynka? Nie potrafił określić płci dziecka. Wyglądało na dziewięciolatka. Miało krótkie włosy koloru ciemny blond, a spod szlafroka wystawały fragmenty szpitalnej piżamy. Chłopiec. Przecież dziewczynki nosiły różowe koszule nocne z lalkami Barbie.
Postanowił nie ryzykować.
— Cześć — odezwał się pierwszy, podchodząc do dziecka. — Jak masz na imię?
— Maisie — odparła dziewczynka. — A pan?
— Jestem doktor Wright. Znasz panią doktor Lander?
— Dzisiaj przyjdzie zobaczyć się ze mną. — Maisie skinęła głową.
Nie jest źle, pomyślał Richard. Zaczekam tu, aż przyjdzie.
— Zawsze przychodzi do mnie, kiedy tu jestem — wyjaśniła Maisie. — Ona też się interesuje katastrofami.
— Katastrofami?
— Takimi jak katastrofa Hindenburga. Wiedział pan, że na pokładzie był pies? Przeżył. Udało mu się wyskoczyć.
— Naprawdę? — zainteresował się Richard.
— Tak napisali w mojej książce. Miał na imię Ulla.
— Maisie — odezwała się pielęgniarka, nie ta, która rozmawiała z Richardem. Podeszła do drzwi. — Nie powinnaś wychodzić z łóżka.
— Spytał mnie, gdzie jest pani Joanna — wyjawiła Maisie, wskazując na Richarda.
— Joanna Lander? — spytała pielęgniarka. — Nie przyszła tu dzisiaj. A gdzie twoje kapcie? — zwróciła się do Maisie. — Szybko. Do łóżka — łagodnie ponagliła dziewczynkę. — Już.
— Ale mogę porozmawiać z panem doktorem, prawda? Siostro Barbaro?
— Tylko przez chwilę — zgodziła się Barbara, zaganiając Maisie do pokoju i pomagając jej położyć się na łóżku. Podniosła barierkę z boku łóżka.
— Masz odpoczywać — przykazała.
— Może powinienem… — zaczął Richard.
— Co to znaczy alzacki? — spytała Maisie.
— Alzacki? — powtórzyła zaskoczona Barbara.
— Chodzi mi o Ullę. — Maisie zwróciła się do Richarda. — Tego psa z Hindenburga.
Pielęgniarka uśmiechnęła się do lekarza i poklepała Maisie po stopie ukrytej pod kocem.
— Nie wychodź z łóżka — nakazała.
— Zdaje się, że chodzi o owczarka niemieckiego — objaśnił Richard.
— No jasne — zgodziła się dziewczynka. — Przecież Hindenburg był niemiecki. Wybuchł podczas lądowania w Lakehurst. Lakehurst leży w New Jersey. Mam zdjęcie.
Maisie opuściła barierkę z boku łóżka, wygramoliła się na ziemię i schyliła przy szafce.
Читать дальше