Ale przecież kiedy ją o to zapytała, odniosła wrażenie, że Vielle zupełnie zapomniała o Gregu. Może wynosi się z nagłych wypadków, doszła do wniosku Joanna. No nie, teraz to już zdecydowanie popuściła wodze fantazji.
Spisała wspomnienia Amelii, uzupełniając je własnymi komentarzami. Kiedy dotarła do „o nie”, przerwała, cofnęła taśmę i przesłuchała ją jeszcze dwukrotnie. Lęk i rozpacz, i coś jeszcze. Joanna ponownie przewinęła kasetę i uruchomiła magnetofon. „O nie, o nie, o nie”. Świadomość, uznała Joanna. Zupełnie jakby ktoś powiedział jej coś, czego nie mogła znieść.
Wróciła do laboratorium, pożyczyła od Richarda dokumentację pana Wojakowskiego i sprawdziła nazwisko pielęgniarki, która asystowała podczas jego sesji. Ann Collins. Joanna jej nie znała. Zadzwoniła do szpitalnej centrali telefonicznej, aby spytać, na którym piętrze pracuje pielęgniarka. Okazało się, że Ann Collins zakończyła dyżur o trzeciej.
— Ma pani kilka wiadomości — oświadczyła surowo telefonistka.
— Naprawdę? Od kogo? Zdaje się, że mój pager się popsuł.
Telefonistka wyliczyła dzwoniących: pan Mandrake, jakżeby inaczej, a także pani Davenport i Maisie.
— Prosiła, żeby przekazać, że znalazła coś ważnego o… — zawahała się — …o Hildebrandzie?
— Hindenburgu — poprawiła Joanna. Spojrzała na zegarek. Minęła piąta. Jeśli teraz pójdzie do Maisie, na pewno u niej utknie, a jeszcze nie zdążyła spisać swoich wniosków. Postanowiła najpierw zakończyć sprawozdanie, a do Maisie wpaść przed wyjściem.
Zanim opuściła gabinet, jeszcze raz zatelefonowała do pani Haighton i ku swojemu zdumieniu usłyszała głos w słuchawce.
— Mówi jej gospodyni. Pani Haighton pojechała na zebranie Klubu Symfonicznego. Czy to Victoria? Kazała pani przekazać, że spóźni się na jutrzejsze spotkanie z powodu zebrania Opery Kolorado.
— Nie, to nie Victoria — wyjaśniła Joanna i poprosiła o przekazanie pani Haighton, aby do niej jutro zadzwoniła. Następnie wzięła płaszcz i torbę i poszła do Maisie. Kiedy wyszła z windy na czwartym piętrze, spostrzegła idącego korytarzem pana Mandrake’a, który objaśniał pacjentowi na wózku problemy życia po życiu. Joanna w panice cofnęła się do windy, nacisnęła przycisk drugiego piętra i przeszła do sąsiedniego skrzydła. Po drodze minęła internę i oddział poparzeń, a następnie weszła po schodach technicznych na czwarte.
Maisie leżała na poduszkach i czytała Piotrusia Pana . Scena wyglądała bardzo niewinnie, lecz wyczuwało się w niej posmak tajemnicy, pośpiesznego ruchu, jakby Joanna przyłapała dziewczynkę na robieniu fikołków lub zwisaniu na drążku nad łóżkiem.
— Dzwoniłaś, dzieciaku? — spytała Joanna, a Maisie momentalnie zamknęła książkę i usiadła.
— Dzień dobry! — wykrzyknęła radośnie. — Wiedziałam, że pani przyjdzie. Siostra Barbara nie chciała wysyłać pani wiadomości na pager, ale powiedziałam jej, że chciałaby pani o tym wiedzieć natychmiast. Pamięta pani tego faceta z Hindenburga, który miał doświadczenia graniczne?
— Tak. Dowiedziałaś się, jak się nazywał?
— Jeszcze nie — zaprzeczyła Maisie — ale znalazłam na to sposób. Bibliotekarka z mojej szkoły, pani Sutterly, zawsze przynosi mi książki do czytania, więc następnym razem, kiedy przyjdzie, poproszę ją, żeby to sprawdziła. Ona świetnie wyszukuje rozmaite informacje.
A ty świetnie wymyślasz powody, żeby mnie tutaj ściągnąć, dopowiedziała w myślach Joanna.
— Dobry pomysł, prawda? — dopytywała się Maisie.
— Świetny. Kiedy się czegoś od niej dowiesz, koniecznie prześlij mi wiadomość na pager. — Tylko nie wcześniej, pomyślała i podeszła do drzwi.
— Niech pani zaczeka, nie może pani jeszcze iść — sprzeciwiła się Maisie. — Dopiero pani przyszła. Mam pani mnóstwo do powiedzenia.
— Dwie minuty — przykazała Joanna. — Potem muszę iść.
— Umówiła się pani na randkę?
— Nie, na wieczór smakołyków.
— Wieczór smakołyków? Co to takiego?
Joanna wyjaśniła, jak spotyka się z Vielle przy popcornie i filmach na wideo.
— Dlatego naprawdę muszę iść. — Poklepała stopy Maisie przez koc. — Trzymaj się, mała. Przyjdę do ciebie jutro, żebyś opowiedziała mi o Hindenburgu.
— Nie o Hindenburgu — zaprzeczyła Maisie. — To mnie już nie interesuje.
— Jak to? — Joanna posłała jej zdumione spojrzenie. Czy to możliwe, aby katastrofy stały się zbyt okropne nawet dla Maisie?
— Znudziłam się.
— Więc co teraz czytasz? — Joanna sięgnęła po porzuconą na łóżku książkę. — Piotruś Pan . Dobra lektura, prawda?
Maisie wzruszyła ramionami.
— Wydaje mi się, że fragment, w którym Dzwoneczek o mało co nie umiera, a udaje się jej przeżyć tylko dlatego, że wszyscy zaczynają wierzyć w duchy, jest głupi.
Można się było spodziewać, pomyślała Joanna.
— Podoba mi się fragment o tym, jak Piotruś Pan twierdzi, że śmierć jest także wielką przygodą. Wiedziała pani, że na pokładzie Lusitanii podróżowało bardzo dużo niemowląt?
— Lusitanii? Chodzi ci o ten statek storpedowany przez Niemców podczas pierwszej wojny światowej?
— Tak — zaświergotała radośnie dziewczynka. Sięgnęła pod koc i wydobyła stamtąd ogromną książkę ze zdjęciem trąby powietrznej na okładce. Joanna zrozumiała, dlaczego wchodząc miała poczucie, że chwilę wcześniej coś się tu działo.
— Te wszystkie dzieci płynęły na statku — oznajmiła Maisie i otworzyła książkę. — Do ich łóżeczek przywiązano kamizelki ratunkowe, ale to nic nie dało. I tak wszystkie utonęły.
Tyle tytułem teorii zbyt okropnych katastrof.
— To są Dean i Willie. — Maisie pokazała Joannie zdjęcie dwóch chłopców w białych ubrankach marynarskich. — Oni też utonęli. A tutaj jest pogrzeb. — Joanna pilnie spojrzała na fotografię rzędu księży w komżach stojących nad licznymi trumnami.
— Jeden ze stewardów na Lusitanii przez cały czas powtarzał, że wszystko jest w porządku, że nie toną i nie ma się czym przejmować — powiedziała Maisie. — Nie powinien był tego robić, prawda?
— Nie, jeśli statek tonął.
— Nie cierpię ludzi, którzy kłamią. Pamięta pani psa Ulla z Hindenburga?
— Tego owczarka niemieckiego?
Maisie skinęła głową.
— Wcale się nie uratował. Mama i tata tylko powiedzieli dzieciom, że przeżył. Tak naprawdę się spalił, a mama i tata kupili innego owczarka niemieckiego i wmówili dzieciom, że to Ulla. Żeby im nie było smutno. — Spojrzała wyzywająco na Joannę. — Uważam, że rodzice nie powinni mówić dzieciom kłamstw o umieraniu, prawda?
— Zgadzam się — potwierdziła Joanna, zaniepokojona przebiegiem rozmowy i następnym pytaniem Maisie.
— Na Lusitanii podróżował pudel — oświadczyła dziewczynka i pokazała Joannie zdjęcie psa oraz ciał wyrzuconych przez fale na brzeg, a także spowitej dymem i ogarniętej płomieniami Lusitanii, która pogrążała się w wodzie.
— Muszę już iść, Maisie. Powiedziałam przyjaciółce, że kupię serek homogenizowany, i po drodze muszę wpaść do sklepu.
— Serek homogenizowany? Zdawało mi się, że mówiła pani o popcornie.
— Zwykle jemy popocorn — potwierdziła Joanna i znowu zaczęła się zastanawiać, o co chodzi Vielle i o czym chce porozmawiać, skoro umówiła się z nią tak wcześnie. — Ale tym razem jemy serek i muszę go gdzieś kupić. — Joanna pomaszerowała do drzwi.
— Niech pani zaczeka! — krzyknęła Maisie. — Muszę pani opowiedzieć o Helen.
Читать дальше