Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom I

Здесь есть возможность читать онлайн «Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom I» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pan Lodowego Ogrodu. Tom I: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Jarosław Grzędowicz
Azyl dla starych pilotów  Oprócz tego pracuje jako dziennikarz „wolny strzelec”, prowadzi stałą rubrykę naukowo-cywilizacyjną w Gazecie Polskiej i tłumaczy komiksy, głównie z serii
i
.
 W Fabryce Słów ukazała się
, jego pierwszy autorski zbiór opowiadań grozy.
 
to pierwsza powieść Jarosława Grzędowicza, w mistrzowski sposób łącząca elementy science fiction i fantasy.

Pan Lodowego Ogrodu. Tom I — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ale tylko ślady.

Na zewnątrz rozległ się pusty odgłos, jakby coś potoczyło się po drewnianych belkach.

Ujął dłonią sterczącą znad ramienia rękojeść miecza i ostrożnie wyślizgnął się z chaty, sunąc plecami po belkowanej ścianie. W porównaniu w półmrokiem chaty noc na zewnątrz wydała mu się zupełnie jasna. Dzięki wzmocnieniu światła widział niemal jak o szarym, pochmurnym świcie, jednak tam, gdzie nie docierał blask gwiazd i rozproszona poświata atmosfery, kryły się plamy głębokiego cienia.

Drakkainen skoncentrował się, precyzyjnie stawiając nogi w miękkich butach i utrzymując niską postawę bojową. Jedna dłoń na rękojeści, druga wyciągnięta do przodu na wysokości punktu chudan . Tuż obok studni, na ścieżce wyłożonej drewnianymi podkładami kolebał się plastikowy, żółty kubełek. Ekipa nie musiała aż tak dbać o dostosowanie do miejscowych, jak on. Popijali ziemskie piwo z puszek, odgrzewali sobie rostbef z jarzynami, czerpali wodę polietylenowym wiadrem.

Coś mignęło mu na granicy cienia. Ruch zbyt szybki jak na istotę ludzką. Jak przelatujący nisko ptak.

Założył, że cokolwiek to było, wie już o jego obecności. Te wszystkie kości wokół wzgórza pozostawiano od niedawna. Niektóre truchła były całkiem świeże. A ostatni ślad uczonych pochodził sprzed dwóch lat.

Powoli, ostrożnie obszedł chałupę dookoła, ale nic się nie poruszało.

Z tyłu za domem, gdzie jeszcze nie był, natknął się na posąg. Tym razem normalny. Wygładzona rzeźba z kamienia, chyba bazaltu. Niewątpliwie miejscowa i dobrze wykonana. Przypominała z grubsza uproszczoną sylwetkę tańczącej ciężarnej kobiety o wyszczerzonych zębach trójkątnych jak zęby rekina. W jednej dłoni tkwiło coś, co przypominało sierp, umieszczony w wywierconym otworze tak, że można go było wyjąć. W drugiej dłoni kobieta dzierżyła kamienną misę. Posąg miał z półtora metra wysokości i zapewne przywleczono go tu w celach badawczych, mimo że był upiornie ciężki. Ale pod jego uniesioną w tańcu stopą piętrzyła się sterta czaszek. Ptasich, zwierzęcych, o różnej wielkości i najróżniejszych gatunków.

Oraz dwie ludzkie.

Przysiadł ostrożnie w pozycji, z której mógł natychmiast poderwać się do walki, i delikatnie rozgarnął kości. Pierwsza czaszka, którą wydobył, była drobna, kość żuchwowa gdzieś przepadła. Została dokładnie oczyszczona przez owady: ich ostre, octowe ślady czuł bardzo wyraźnie; spłowiała od słońca, spłukana przez deszcze. Jednak ślady aminokwasów były jeszcze wyczuwalne, zapadł się więc w sobie, usiłując wychwycić drzemiące gdzieś pod spodem, przypominające woń sparzonych piór, ślady nukleotydów.

Znalazł je, a potem czekał przez chwilę, aż jego zamienione w bazę danych części mózgu rozpoznają indywidualny wzór. Na razie wiedział tylko, że to DNA pachnie znajomo. Marzena Zavratilova... Specjalistka od ksenozoologii.

Dotknął dłonią posągu. Misę i uniesione udo wyraźnie znaczyły obfite, rdzawe ślady i zacieki.

Uderzyło w niego z boku.

Z nagłym, podobnym do świńskiego kwiku wizgiem, szare, rozmazane i zębate.

Drakkainen przeraził się i nagle cały świat zwolnił, wrzask zamienił się w dużo niższy dźwięk jakby rozstrojonej trąby. Padając, zobaczył, jak rozczapierzona, chuda kończyna z imponującymi, wygiętymi jak haki szponami przelatuje tuż koło jego twarzy. Powietrze zgęstniało jak woda, chwycił to coś gdzieś mniej więcej za kark, dopiero wtedy uderzając biodrem i udem o ziemię. Spróchniałe tramy ugięły się pod ciężarem jego ciała, uchylił głowę przed zatrzaskującymi się jak potrzask szczękami i, przetaczając się, trafił podeszwą w biodro przeciwnika, po czym wypchnął go nad swoim ciałem. Rzut po łuku. Wykonany z dziwnej pozycji, ale w końcu skutecznie.

Wyrzucił obie nogi, jak sprężyna wstając z ziemi od razu w postawie bojowej, i równocześnie wydobył miecz z niskim, ślizgającym się dźwiękiem, który przywodził na myśl hamujący tramwaj.

Stworzenie jeszcze płynęło w powietrzu, bokiem, nieporadnie wiosłując kończynami. W mdłym świetle nocy jego skóra połyskiwała lekko. Było krępe, miało może z półtora metra wysokości i w jakiś sposób przypominało upiornie człekokształtną żabę. Uderzyło bokiem o ziemię, odbiło się i pojechało na grzbiecie metr, ale już wstawało jednym, gwałtownym ruchem, który przy normalnym upływie czasu musiał być niezauważalnym mgnieniem. Szeroki pysk, jak szrama w płaskim łbie wyrastającym bezpośrednio z ramion, błysnął znowu rzędami trójkątnych, rekinich zębów.

Pulsujący ból napłynął z ramienia, Drakkainen kątem oka zobaczył kilkanaście wąskich, płytkich zadrapań, jak pozostawionych przez drucianą szczotkę. Chyba miało kolce w skórze niczym płaszczka.

Uniósł miecz z boku głowy w zwykłym hasso-no-kamae . To było tylko zwierzę.

Zobaczył, jak mięśnie nóg stworzenia kurczą się, po czym ono samo wystrzeliło w jego stronę dokładnie jak gigantyczna żaba. Widział, jak trójkątne, długie stopy kołyszą się w powietrzu, jak rozkłada łapy z nastawionymi szponami.

Wytrzymał do ostatniej chwili i umknął przed błyskawicznym ciosem łapy obrotowym unikiem zgodnym z „zasadą wirującej kuli”, po czym ciął skośnie, mierząc tak, by przeciąć kręgosłup. Ostrze popłynęło przez zgęstniałe powietrze. Drakkainen zobaczył ze zdumieniem, że stwór obraca się w powietrzu, unikając cięcia, i ustawia się przodem, niemal równocześnie z jego własnym ruchem. Fenomenalna szybkość reakcji.

Wylądowało bokiem, spod szponów uniosły się drzazgi i chmura próchna, która puchła powoli jak wzburzony muł. Istota natychmiast sprężyła mięśnie do kolejnego skoku.

Rozpoczął wdech, kiedy skoczyła. Zszedł z linii ataku jednym płynnym ruchem i ciął płasko, najszybciej jak umiał, wiedząc, że może zerwać sobie ścięgna. Po ostrzu popłynęła fala drgań wywołanych turbulencjami. Tym razem sam sztych na chwilę w czymś ugrzązł, nie zauważył w czym, bo przekręcił dłoń do odwróconego chwytu, ostrzem w dół, i chlasnął na krzyż, opisując w powietrzu leżącą ósemkę. Trafił raz, znowu samym końcem. Odszedł krok w tył i jeszcze raz zmienił chwyt miecza. Wdech dobiegł końca.

Teraz wydech. Obserwując świat w zwolnionym tempie, można zapomnieć o oddychaniu.

Jakiś podłużny kształt przesunął się powoli, koziołkując w powietrzu jak porzucony w stanie nieważkości. Przypominał ukwiał. Drakkainen spojrzał jeszcze raz i zobaczył, że to odcięta łapa. Dłoń z kawałkiem przedramienia, dryfująca w powietrzu i rozpryskująca krople krwi jak maleńkie, pulsujące baloniki.

Wystawił ostrze przed siebie, a potem uniósł nad głowę. Szpony zagłębiły się w ziemię, stwór wyszczerzył się w upiornym uśmiechu i nagle wzdłuż grzbietu i przez głowę zjeżył grzebień kolców podobnych do kolców jeżozwierza. Zapachniało ostro aldehydem mrówkowym i rycyną. Draństwo było też jadowite. Niedobrze.

Trzeba było zabrać tarczę i oba karwasze. Lenistwo się mści.

Wystrzeliło jak torpeda. Te tylne nogi musiały mieć siłę katapulty. Skoczyło jednak trochę w bok, zagarniając ocalałą łapą obszar, w którym Drakkainen musiał się znaleźć w swoim obrotowym uniku zgodnym z zasadą wirującej kuli. Wobec tego człowiek odchylił się do tyłu, z uniesionym mieczem, nadal stojąc stopami na ziemi. Ugiął kolana, szpony mignęły mu nad twarzą, a wtedy z uczuciem, że pękają mu naprężone jak liny mięśnie brzucha, wyprostował się i, wypuszczając powietrze w strasznym, wibrującym wrzasku, który brzmiał jak rozciągnięty grzmot, ciął ukośnie i wykręcając unik w drugą stronę, rozminął się ze stworem niczym torreador.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I»

Обсуждение, отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x