To. jak natychmiast zrozumiał Ryszard, był właśnie ten sposób zawieszenia wyroku, sposób który mu odpowiadał. Ponowny start w prymitywnym świecie, pełnym ludzi i pozbawionym praw. Nic ci nie grozi, chyba tylko od czasu do czasu spotkanie z jakimś prehistorycznym potworem. Żadnych zielonych Przeciekańców. żadnych karzełkowatych Polkijanek, żadnych plugawych Gi ani świecących Krondaków. wyglądających jak urzeczywistnione zmory nocne, a szczególnie żadnych Lylmików.
Gdy tylko się wydostał z dekontaminacji, zaczął pociągać za sznurki i udało mu się uzyskać telerozmowę. Większość kandydatów na Wygnanie składała podania całe miesiące wcześniej przez swych miejscowych doradców PS, a ponadto zanim wyjechali z domu, musieli przejść wszystkie badania testowe. Ale Voorhees, stary cwaniak, wiedział, że muszą istnieć sposoby przyśpieszania biegu spraw. Magicznego wytrycha dostarczyła mu wielka korporacja z Ziemi, dla której przed rokiem wykonał delikatne zadanie. Zarówno dla korporacji, jak i ekskosmonauty było korzystne, aby jak najszybciej, tu i teraz przedostał się do pliocenu. Dlatego też prawie bez żadnego nacisku wiceprezes przedsiębiorstwa do spraw eksploatacji zgodził się użyć swych wpływów i przekonał personel gospody, by Ryszard został poddany skróconym testom od razu w kosmoporcie, a następnie udał się wprost na stację odjazdową.
Niemniej tego wieczoru, gdy wylatywał z doliny Rodanu w kierunku Monts du Lyonnais, przyznał się sam przez sobą do pewnego niepokoju. Wylądował w Saint-Antoinedes-Vignes o parę kilometrów od gospody i zdecydował się na ostatni posiłek na swobodzie. Sierpniowe słońce zaszło już za Col de la Luere i oryginalna wioska drzemała w resztkach upału. Bistro było małe, ale też mroczne i chłodne, lecz, dzięki Bogu, nie wietrzone aż do przeciągów. Wszedłszy wolnym krokiem, Ryszard zauważył z aprobatą, że trójwymiarowy telewizor jest wyłączony, grająca szafa pobrzękuje tylko przyciszonymi melodiami, zapachy kuchenne zaś są niewiarygodnie pociągające.
Młoda para oraz dwóch starszych mężczyzn, sądząc po odzieży roboczej — miejscowi rolnicy, siedzieli przy oknach pożerając ogromne porcje kiełbasy z sałatą z wielkich mich. Na stołku przy barze siedział olbrzymi blondyn w błyszczącym ubraniu z ciemnogranatowej nebuliny. Zajadał całego kurczaka w jakimś różowawym sosie i popijał go piwem z dwulitrowego cynowego kufla. Po chwili wahania Ryszard usiadł na drugim stołku.
Olbrzym kiwnął głową, mruknął i dalej się obżerał. Z kuchni wyszedł właściciel, wesoły człek z brzuszkiem i bohaterskim orlim nosem. Powitał Voorheesa rozpromieniony i natychmiast zidentyfikował go jako przybysza spoza Ziemi.
— Słyszałem — zaczął Ryszard ostrożnie — że w tej części Ziemi nigdy nie podaje się dań z syntetyków.
Gospodarz odpowiedział:
— Raczej popełnilibyśmy harakiri, niż obrazili, nasze brzuchy algoproteinami czy biociastem lub innym paskudztwem z tego pseudożarcia. Spytaj pan któregokolwiek z tych klientów.
— Spokojna głowa, Louie! — zagdakał jeden ze starców siedzących przy oknie i podniósł na widelcu ociekający tłuszczem kawał kiełbasy.
Właściciel oparł się dłońmi na kontuarze.
— Ta oto nasza Francja doznała wielu przemian. Nasi ludzie rozlecieli się po całej Galaktyce. Nasz francuski jest martwym językiem. Nasz kraj jest przemysłowym ulem pod ziemią, a na jej powierzchni historycznym Disneylandem dla frajerów stukniętych na punkcie historii. Ale trzy rzeczy są niezmienne i nieśmiertelne: nasze sery, nasze wina i nasza kuchnia! Teraz widzę, że przybył pan z daleka. — Jego powieki opadły ciężko i zaraz się uniosły. — Być może ma pan jeszcze daleką drogę przed sobą, jak ten klient obok pana. Więc jeśli szuka pan naprawdę wystrzałowego posiłku… cóż, nasz zakład jest skromny, ale nasza kuchnia i piwnica czterogwiazdkowe, jeśli pana na to stać.
Ryszard westchnął.
— Ufam panu. Niech pan ufa mnie.
— A więc aperitif, który mamy już zamrożony i gotów! Dom Perignon rocznik 2100. Proszę się nim delektować, póki nie przyniosę panu wybranych cudeniek na zaostrzenie apetytu.
— Czy to szampan? — spytał pożeracz kurczaka. — W tej maciupeńkiej buteleczce?
Ryszard kiwnął głową.
— Tam, skąd przybywam, za połowę tego byłby pan trzy centidolce do tyłu.
— Bez kitu? Z jak daleka płyniesz chłopie?
— Assawompset. Stare Az zadupie wszechświata, jak je nazywamy. Ale ty tak nie próbuj.
Stein zarechotał nad kurczakiem.
— Nigdy nie biję się z facetem, zanim nie zostanę oficjalnie przedstawiony.
Gospodarz przyniósł na serwetce dwa malutkie paszteciki i mały srebrny półmisek pełen parujących kawałeczków czegoś białego.
— Brioche defoie gras, croustade de ris de veau a la financiere oraz quenelles de hrochet au heurre d’ecrevisses. Jedz! Smakuj! — Wypłynął z sali.
— Kapitalista, hę? — wymamrotał Ryszard. — Dobre epitafium.
Zjadł paszteciki. Jeden był podobny do ptysia nadziewanego wyśmienitą, przyprawioną korzeniami wątróbką. Drugi wyglądał jak stożkowate ciastko napełnione kawałeczkami mięsa, grzybów i nierozpoznawalnych smakołyków w sosie madera. Półmisek z białym sosem zawierał delikatne kluseczki rybne.
To jest znakomite, ale co ja jem? — spytał Ryszard gospodarza, który pojawił się po karty kredytowe miejscowych gości.
— Brioche jest nadziewana pasztetem z gęsich wątróbek. Rożek zawiera plasterek trufli, duszoną grasicę cielęcą i garnirunek z maleńkich kluseczek z drobiu, kogucich grzebieni oraz nereczek w sosie winnym. Kluski ze szczupaka podawane są w kremowym maśle rakowym.
— Wielki Boże — powiedział Ryszard.
— Do głównego dania mamy wino znakomitego rocznika. Ale przed tym filet z jagnięcia z rusztu z młodymi jarzynami, z doskonałym młodym Fume z Chateau du Nozet do spłukania.
Ryszard jadł i popijał, popijał i jadł. Wreszcie gospodarz wrócił; przyniósł małe kurczę, podobne do pożartego przed chwilą przez Steina.
— Specjalność domu: Poularde Diva! Najbardziej młodzieńcza z młodych kurek, nadziewana ryżem, truflami i foie gras, gotowana i podana w paprykowym sauce supreme. Towarzyszy jej wspaniałe Chateau Grillet!
— Pan żartuje!
— Nigdy nie opuszcza planety Ziemi — zapewnił uroczyście gospodarz. — Rzadko opuszcza Francję. Gdy spłynie z twego języczka, człowieku, twój żołądek będzie przekonany, że umarłeś i znalazłeś się w niebie. — Znowu wybiegł z sali.
Stein gapił się zdumiony.
— Mój kurczak był smaczny — zaryzykował — ale jadłem go z piwem Tuborg.
— Każdemu według potrzeb — odrzekł Ryszard. Po długiej przerwie poświęconej całkowicie kurcząkowi, otarł różowy sos z wąsów i powiedział: — Czy sądzi pan. że ktokolwiek po drugiej stronie bramy będzie wiedział, jak się warzy coś dobrego do picia? Stein zmrużył oczy.
— Skąd pan wie, że przechodzę?
— Ponieważ wygląda pan na typunia z kolonii odwiedzającego Stary Kraj. Nigdy pan nie myślał, skąd wziąć w pliocenie następne wiaderko mydlin?
— Chryste! — krzyknął Stein.
— Ja natomiast mam hopla na punkcie wina, o ile można o nim mówić, kiedy człowiek włóczy się po całej Drodze Mlecznej. Byłem kosmonautą. Popędzono mi kota. Nie chcę o tym gadać. Możesz mi mówić Ryszard. Nie Rysiek. Nie Dick. Ryszard.
— Jestem Steinie. — Ogromny wiertacz zastanawiał się przez chwilę. — Te tam gadki, co mi przysłali o tym Wygnaniu, mówią, że uczą cię przez sen każdej prostej technologii, o jakiej myślisz, że ci się przyda na tamtym świecie. Nie pamiętam, czy to było na liście, ale jestem pewien, że łatwo mogę wkuć piwowarstwo. A coś mocniejszego możesz sobie ugotować z czegokolwiek. Jedyna zakawyczka to chłodnica, ale to można zmajstrować z miedzianej folii dekamolowej i schować w dziurawym zębie, jeśli by nie chcieli cię z tym przepuścić. Ale ty z twoim winem możesz mieć haki. Na to idą specjalne winogrona i różne tam takie, nie?
Читать дальше