— Nasze sposoby walki zostały określone przez — święte tradycje — chłodno odrzekł generał Firvulagów.
— Więc nic dziwnego, że przegrywacie! Tanowie nie bali się innowacji, wyciągania korzyści z wiedzy ludzkiej. A dziś wy, Firvulagowie, macie po swojej stronie ludzkich sprzymierzeńców i tylko nieśmiało dotykacie jednym paluszkiem pola bitwy, po czym zawracacie sobie głowę śpiewami i tańcem, zamiast iść po zwycięstwo!
— Bacz, bym nie ukarał twej bezczelności, Motłochu! — Ale wściekłym słowom brak było przekonania.
Khalid zapytał cicho:
— Czy pomożecie nam, jeśli spróbujemy nowej taktyki? Czy osłonicie nasze umysły wtedy, kiedy będziemy wysadzać z siodła tych długonogich sukinsynów?
— Taaak… Tak uczynimy.
— Więc posłuchaj uważnie.
Potworny skorpion zmienił się w młodego przystojnego wilkołaka ze zmarszczonym z napięcia czołem. Po kilku minutach straszydła zaprzestały wariackich tańców, zmieniły się w małych wojowników i skupiły przy nich zasłuchane.
Przekonanie oficerów Sharna okazało się trudniejsze. Khalid musiał zorganizować pokaz. Przywołał dziesięciu ochotników z Motłochu, uzbrojonych w oszczepy z żelaznymi grotami, i poprowadził ich pod Pałac Velteynow, gdzie szaroobrożowcy i tańska kawaleria broniły ostatniej linii oporu. Brukowaną aleję oświetlały rzadko rozmieszczone pochodnie. W związku z wielką koncentracją obrony nie było widać więcej napastników. Sharn i sześcioro innych z pośród Wielkich skryło się pod osłoną opuszczonego dworu, Khalid zaś z rozmysłem poprowadził swój oddziałek oszczepników tak, by natychmiast zauważyło go patrolujące szare wojsko.
Dowodzący nimi człowiek, w pełnej zbroi z niebieskiego szkła, wyciągnął vitrodurowy miecz i poprowadził szarżę galopem po bruku ulicznym. Zamiast rozbiec się na boki, Motłoch skupił się w miejscu i uformował zwarty szyk, najeżony czterometrowymi pikami.
W ostatniej chwili konnica skręciła w prawo, aby uniknąć zderzenia z żelaznym jeżozwierzem. Żołnierze ściągali wodze i zawracali, ale cięli rapierami i berdyszami. Byli wyraźnie zdumieni, bo prawie wszyscy przeciwnicy, z jakimi się dotychczas spotykali, naśladowali zachowanie się Firvulagow — porzucali dzidy i rozpraszali się w ucieczce. Ta grupka nowatorów stała w miejscu do momentu, aż zawracające zwierzęta traciły równowagę, po czym wbijała ostrza głęboko w nie osłonięte zbroją brzuchy zwierząt.
Straszliwy ból z powodu wypruwanych wnętrzności przełamywał kontrolę myślową jeźdźca nad jego wierzchowcem. Ranne chalika potykały się i padały albo chwiejnym krokiem próbowały beznadziejnej ucieczki, natomiast żołnierze kurczowo walczyli o życie. Wojownicy Khalida rzucali się na zwalonych z siodeł i zabijali ich dzidami i mieczami. W pięć minut od rozpoczęcia szarży z szarych żołnierzy pozostali tylko polegli, reszta uciekła.
— Ale czy to samo uda się wobec Wroga? — zapytał sceptycznie Betularn o Białej Dłoni. Ponieważ Pallol, Mistrz Bojów, nie brał udziału w walce, Betularn był więc najstarszym z wojowników Firvulagow, a z jego opinią bardzo się liczono.
Khalid wyszczerzył zęby do olbrzyma z krzaczastymi brwiami, podczas gdy jeden z jego towarzyszy tamował sobie krew płynącą z ran na rękach i nogach pasami materiału oderwanego z płaszcza poległego kaptala.
— Uda się i wobec Tanów — rzekł Khalid — pod warunkiem że zostaną zaskoczeni. Do zmasowanego ataku na Pałac Velteynow musimy zebrać tyle Motłochu i Firvulagow ile się da. Ci z naszych, którzy nie mają pik, będą walczyć bambusowymi kijami od firanek. By rozpruć chalika, nie potrzeba żelaza, ale każdy wojownik spośród ludzi będzie miał żelazną broń do użycia przeciw zrzuconym z siodła tańskim jeźdźcom. A twój lud musi być w samym sercu walki przy boku naszego, żeby rozciągnąć obronę myślową i sprawić Tanom takie lanie, jakie tylko zdoła.
Czcigodny wojownik wolno pokiwał głową i zwrócił się do Sharna:
— Jak wiesz, Wielki Kapitanie, jest to niezgodne z naszymi Obyczajami. Ale Wróg urągał tradycji przez ponad czterdzieści lat. — Pozostałych pięciu Wielkich przytaknęło mrukliwie. — Modliliśmy się do Bogini o możliwość odzyskania honoru. Powiadam więc… spróbujmy taktyki Motłochu. I niech się stanie wola Bogini.
Długo po północy, kiedy dymy płonącego miasta zasłoniły gwiazdy, a pozostawione bez nadzoru pochodnie dopalały się, Motłoch i Mały Ludek zgromadzili się do generalnego natarcia. Najlepsi z Firvulagow dali rzadki pokaz zbiorowej wirtuozerii iluzjonistów utworzyli zasłonę chaosu, zdolną zmylić jasnosłyszącego Wroga. Tanowie oblężeni w Pałacu Velteynow wiedzieli, że nieprzyjaciel coś szykuje, ale rodzaj ataku pozostawał nieodgadniony.
Sam Lord na Finiah, znów w locie wraz z kilku najbardziej zaufanymi taktykami, przelatywał nieustannie na niskiej wysokości, starając się wniknąć w plan napastników. Ale migotanie metapsychiczne było dostatecznie gęste, by odeprzeć jego jasnowidzenie. Zauważył, że Wróg koncentruje się przed główną bramą jego pałacu. Nie będzie więc manewrów mylących, nie będzie wielokierunkowego szturmu na szereg wejść, to oczywiste. Z typową dla Firvulagow jednokierunkowością myślenia Sharn, jak widać, stawiał wszystko na jedną kartę zmasowanego frontalnego ataku.
Velteyn wysłał na modłę intymną telepatyczny rozkaz do każdego z osobna dowodzącego rycerza, oni zaś z kolei przekazali słowa Lorda swym podwładnym:
— Na dziedziniec zewnętrzny! Niech cała szlachetna drużyna bojowa Tanów, wszyscy nasi adoptowani krewniacy ze złotymi i srebrnymi naszyjnikami, wszyscy lojalni i dzielni szarzy żołnierze słuchają! Wrogowie gromadzą się do ostatecznego uderzenia. Zniszczmy ich ciała i dusze! Na barditol Naprzód, bojownicy Wielobarwnego Kraju!
Płonące uniesieniem bojowym rycerstwo Tanów przypuściło zmasowaną szarżę na niewyraźne, stłoczone grupy nacierającego Wroga. W ostatniej sekundzie przed zetknięciem się z nim zasłona chaosu znikła; ukazały się morderczo najeżone dzidy, wiele z nich żelaznych. Mając swe bronie mentalne prawie zneutralizowane przez Firvulagow, Tanowie ujęli kawaleryjskie lance z proporczykami i zaczęli harcować na wierzchowcach dookoła groźnego jeża, gotowi na przyjęcie spodziewanego deszczu rzucanych oszczepów. I w ten sposób nowy podstęp taktyczny zupełnie ich zaskoczył.
Velteyn ze swego punktu obserwacyjnego w powietrzu śledził w osłupieniu początkowe minuty rzezi, po czym zanurkował na swym chaliku i zaczął bombardować nieprzyjaciela całym zapasem psychoenergii, jaką posiadał. Myślą i głosem próbował skupić rozbite szeregi:
— Zsiądźcie ze zwierząt! Niech wszyscy walczą pieszo! Kreatorzy i psychokinetycy, stwórzcie tarcze dla waszych towarzyszy! Zniewalacze zmuście wszystkich szarych i srebrnych, by nie ustępowali! Strzeżcie się krwawego metalu!
Ogromny dziedziniec i przylegające doń tereny pałacowe pokrywało teraz kłębowisko ciał. Ciemnoczerwone błyskawice pojawiały się w miejscach, gdzie załamywały się w zderzeniu osłony myślowe Tanów i Firvulagow. Tam przeciwnicy mogli już walczyć wręcz, a perfidny Motłoch przy każdej okazji uderzał żelazem. Najdrobniejsze ukłucie oznaczało śmierć dla Tanu. Oczywiście ludzie w złotych obręczach mogli być nim ranieni, ale nie śmiertelnie zatruci. Velteynowi serce rosło na widok męstwa przybranych braci. Wielu z nich chwytało żelazną broń i obracało ją przeciw Firvulagom.
Niestety, nie tak było z szarymi i srebrnymi. Dyscyplina narzucana przez obroże znikała w miarę spadku zniewolenia płynącego od oblężonych tańskich władców. Niższym stopniami ludzkimi rekrutom odbierał serce demoralizujący widok tańskich rycerzy padających od żelaza. Firvulagowie i Motłoch korzystali z tej okazji i dziesiątkowali ogarnięte zwątpieniem szeregi.
Читать дальше