Będziemy pchali ją i głaskali
I klapsy jej dawali i jej dziękowali
Za kawałek placka pięknego
Będziemy ją biczowali i nakłaniali
Do rozważenia tego, by scalić
W jedno ziemię i niebo!
Daniel nie wiedział przez dłuższy czas, czy jest to prawdziwa piosenka, czy też Gus wymyśla ją na bieżąco, ale kiedy, ludzie zaczęli śpiewać razem z nim w tej części, która zaczynała się od „Przewróć się, Joe”, uznał, że musi być prawdziwa. Istniało wiele piosenek, których nigdy nie słyszało się w Iowa, ponieważ emisje radiowe ściśle kontrolowano.
Śpiewali tę piosenkę w kółko, nie tylko refren, który stawał się głośniejszy i bardziej zgiełkliwy przy każdym powtórzeniu, ale całość. Brzmiała ona, jeśli nie skupiałeś się na słowach, jak najznakomitsza i najbardziej ozdobna z kolęd bożonarodzeniowych, skarb z mglistej i pięknej przeszłości przejażdżek na saniach, dzwonów kościelnych i syropu klonowego. Annette, niedorozwinięta umysłowo migrantka, która lubiła bębnić po rurach pieca, dała się porwać ekscytacji i zaczęła robić improwizowany striptiz, ubrana w odrzucone świąteczne opakowania, dopóki pani Gruber, oficjalnie odpowiedzialna za zbiorowe dobre zachowanie w sypialni, nie ukróciła tego.
Więźniowie z sypialni obok przyszli i nalegali, wbrew protestom pani Gruber, żeby piosenka została zaśpiewana jeszcze raz od początku dla nich, i tym razem Daniel mógł dodać kilka własnych decybeli do ogólnego efektu. Ludzie zaczęli tańczyć, a ci, którzy nie tańczyli, trzymali się razem i kołysali do taktu. Nawet Bob Lundgren zapomniał o zamordowaniu brata i śpiewał z nimi.
Świętowanie trwało, aż w końcu z głośnika rozległ się wrzask:
— No dobra, dupki, Boże Narodzenie się skończyło, więc zamknijcie się, kurwa! — Bez żadnego dalszego ostrzeżenia zgasły światła i ludzie musieli gramolić się w mroku, odnajdując swoje materace i rozkładając je na podłodze. Ale piosenka już spełniła swój cel. Podły smak Bożego Narodzenia został zmyty z każdego umysłu.
W dzień Bożego Narodzenia wszyscy dostali wolne, oprócz pracowników S.D. 78, ponieważ nie było jak powiedzieć termitom, pełznącym naprzód przez swe czarne tunele w drodze do czekających kadzi, by zwolniły, bo jest Boże Narodzenie. I dobrze się stało, uznał Daniel. Łatwiej było wieść marne życie, niż położyć się na plecach i myśleć o nim.
Tego wieczoru, kiedy wrócił do sypialni, Gus leżał przed letnim piecem. Oczy miał zamknięte, ale jego palce przesuwały się w wolnych, niezmiennych schematach w poprzek zamka błyskawicznego kurtki. Wyglądało to prawie tak, jakby czekał na niego. W każdym razie tej chwili nie można było dłużej odkładać. Daniel kucnął przy nim, trącił go łokciem w ramię, a kiedy Gus otworzył oczy, Daniel zapytał go, czy mogą wyjść na zewnątrz, żeby porozmawiać. Nie musiał tego wyjaśniać. Prawdopodobieństwo podsłuchiwania rozmów podobno znacznie malało poza sypialniami. W każdym razie Gus nie wydawał się zdziwiony jego prośbą.
W połowie drogi między sypialnią a latryną Daniel przekazał swoją wiadomość w telegraficznym skrócie. Myślał o tym, jak dokładnie to wyrazić, od wielu dni.
— Wczoraj, kiedy powiedziałem, jak bardzo podoba mi się twój śpiew, właściwie miałem na myśli coś więcej. Widzisz, nigdy wcześniej nie słyszałem za dużo prawdziwego śpiewu. Takiego jak twój. I on naprawdę na mnie podziałał. I postanowiłem… — Zniżył głos. — Postanowiłem, że chcę nauczyć się śpiewać. Postanowiłem, że to właśnie zrobię z moim życiem.
— Tylko śpiewać? — zapytał Gus, uśmiechając się z wyższością i przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. — Nic więcej?
Daniel podniósł błagalnie wzrok. Nie śmiał wyjaśnić tego bardziej szczegółowo. Monitorzy mogli słuchać. Być może nagrywali wszystko, co mówił. Z pewnością Gus to rozumiał.
— Chcesz latać — czy nie o to chodzi tak naprawdę? Daniel skinął głową.
— Słucham?
— Tak — powiedział. A potem, ponieważ nie było teraz powodu, żeby się z czymś nie wygadać, zadał własne retoryczne pytanie Gusowi: — Czy nie po to większość ludzi uczy się śpiewać?
— Niektórzy z nas po prostu wpadają w to przypadkiem, ale w sensie, o jaki ci chodzi… tak, przypuszczam, że tak to wygląda w przypadku większości ludzi. Ale to jest Iowa, wiesz. Latanie nie jest tu legalne.
— Wiem.
— I nic cię to nie obchodzi?
— Nie ma prawa, które mówi, że muszę mieszkać w Iowa przez resztę życia.
— Zgadza się.
— I nie ma żadnego prawa przeciw śpiewaniu, nawet w Iowa. Jeśli chcę nauczyć się śpiewać, to moja własna sprawa. — I to też jest prawdą.
— Nauczysz mnie?
— Zastanawiałem się, jaką rolę przewidziałeś dla mnie.
— Będę ci od tej pory oddawał wszystkie moje talony. Dostaję pełne uzupełnienie. Kosztuje trzydzieści pięć dolarów tygodniowo.
— Wiem. Ja też je dostaję.
— Jeśli nie chcesz tyle jeść, możesz wymienić moje talony na coś, czego potrzebujesz. To wszystko, co mam, Gus. Gdybym miał coś innego, zaproponowałbym to.
— Ależ masz, Danny, chłopcze — powiedział Gus. — Masz coś, co uważam za o wiele bardziej atrakcyjne.
— Książkę? Ją też możesz mieć. Gdybym wiedział, że to ty licytujesz, nie licytowałbym przeciw tobie.
— Nie książkę. Zrobiłem to tylko po to, żeby cię wkurzyć.
— A więc czego chcesz?
— Nie twoich hamburgerów, Danny, chłopcze. Ale mógłbym pójść na bułeczki.
Nie zrozumiał z początku, i Gus nie udzielił żadnego wyjaśnienia poza dziwnym rozluźnionym uśmiechem, z ustami na wpół otwartymi i językiem przesuwającym się powoli tam i z powrotem za jego koronkami. Kiedy Danielowi w końcu zaświtało, o co chodzi tamtemu, nie mógł w to uwierzyć. Tak w każdym razie sobie powiedział: Nie mogę w to uwierzyć! Próbował udawać, nawet wtedy, że nadal nie pojmuje.
Gus wiedział, jak jest naprawdę.
— I co, Danny, chłopcze?
— Nie mówisz poważnie.
— Sprawdź mnie.
— Ale… — Jego sprzeciw wydawał się tak oczywisty, że nie widział potrzeby, by tłumaczyć go szerzej.
Gus znów przeniósł ciężar ciała, wzruszając ramionami.
— Taka jest cena lekcji muzyki, dzieciaku. Decyzja należy do ciebie.
Daniel musiał odchrząknąć, aby móc odpowiedzieć, że rezygnuje. Ale powiedział to głośno i wyraźnie, na wypadek gdyby monitorzy zapisywali ich rozmowę.
Gus skinął głową.
— Prawdopodobnie dobrze robisz.
Oburzenie Daniela w końcu wykipiało.
— Nie potrzebuję, żebyś ty mi to mówił. Jezu!
— Och, nie chodzi mi o to, że trzymasz się cnoty. Stracisz ją pewnego dnia. Chodzi mi o to, że dobrze robisz, nie próbując zostać śpiewakiem.
— Kto mówi, że nie będę próbował?
— Możesz, to prawda. Nikt nie może ci w tym przeszkodzić.
— Ale nie uda mi się, czy o to ci chodzi? Wygląda mi to na kwasy z powodu obejścia się smakiem.
— Tak, częściowo. Nie przedstawiłbym mojej szczerej opinii, gdybyś postanowił zainwestować w lekcje. Ale teraz nie ma powodu, żeby tego nie robić. A moja szczera opinia jest taka, że marny z ciebie śpiewak. Mógłbyś brać lekcje emisji głosu od teraz aż do dnia Sądu Ostatecznego i nigdy nie zbliżyłbyś się do prędkości ucieczki. Masz zbyt ciasną głowę. Za dużo myślisz. Za bardzo jesteś typem z Iowa. Szkoda, naprawdę, że wbiłeś sobie ten pomysł do głowy, bo może on tylko narobić ci kłopotów.
Читать дальше