— Plastra miodu — powtórzyła Bates.
— Idealnie sześciokątne rurki w gęsto upakowanej macierzy. Pszczoły są zaprogramowane na ich budowanie, ale skąd taki owad może znać na tyle geometrię, żeby układać precyzyjne sześciokąty? Nie zna. Jest zaprogramowany na wygryzanie wosku i wypluwanie go, obracając się wokół własnej osi. To daje koło. A teraz sadzamy kupę pszczół obok siebie, jedna wygryza przy drugiej, tak że koła stykają się ze sobą, deformują w sześciokąty, a tak się miło składa, że one są lepsze do gęstego upakowania.
Bates nie ustępowała.
— Ale pszczoły są zaprogramowane. Genetycznie.
— Źle mnie zrozumiałaś. Wężydła są plastrem miodu.
— Rorschach jest pszczołami — wyszeptała James.
Cunningham kiwnął głową.
— Rorschach jest pszczołami. Te pola magnetyczne w ogóle nie wyglądają mi na środki przeciwinwazyjne. To część systemu podtrzymywania życia. Wydaje mi się, że regulują i pośredniczą w sporej części procesów metabolicznych wężydeł. W ładowni mamy parę stworzeń wyciągniętych ze swojego żywiołu, które wstrzymują oddech. Nie wytrzymają tak w nieskończoność.
— Ile czasu? — zapytała James.
— Skąd mam wiedzieć? Jeśli mam rację, nie mamy nawet do czynienia z kompletnymi organizmami.
— Jak oceniasz? — powiedziała Bates.
Wzruszył ramionami.
— Parę dni. Jak dobrze pójdzie.
Co cię nie zabije, czyni cię dziwniejszym.
Trevor Goodchild
— Tu nadal się nie głosuje — powiedział Sarasti.
Nie uwalniamy więźniów. To zbyt ryzykowne. Tu, na bezkresnych pustkowiach obłoku Oorta, nie ma miejsca na maksymę „żyj i daj żyć innym”. Nieważne, co zrobił Ten Drugi, albo czego nie zrobił — pomyśl, co mógłby zrobić, gdyby był tylko odrobinę silniejszy. Co zapewne by zrobił, gdybyśmy przybyli tak późno, jak mieliśmy. Patrzymy na Rorschacha i widzimy embrion albo rozwijające się młode, ewentualnie kompletnie niezrozumiałego obcego, ale nie kogoś winnego, nie od razu, zaocznie. Co jednak, jeśli źle patrzymy? Może powinniśmy widzieć wszechmocnego, krwiożerczego Boga, zabójcę planet, jeszcze w budowie? Podatnego na atak tylko teraz, i to przez krótką chwilę?
Ta logika nie była po wampirzemu niepojmowalna, nie przypominała wielowymiarowej czarnej skrzynki, na widok której ludzie wzruszają ramionami i rozkładają ręce. Nie mogliśmy się usprawiedliwić, że nie znaleźliśmy w rozumowaniu Sarastiego żadnej luki — musieliśmy przyznać, że jej nie ma. Tym gorzej. Wiedziałem, że reszta wolałaby przyjąć coś na wiarę.
Sarasti miał jednak dla opozycji „schwytać-uwolnić” trzecią drogę, która ewidentnie wydawała mu się o wiele bezpieczniejsza. To akurat rozumowanie wymagało przyjęcia na wiarę — według wszelkich rozsądnych kryteriów ocierało się o samobójstwo.
Tym razem Tezeusz rodził przez cesarskie cięcie — potomstwo było zbyt duże, by się przecisnąć przez kanał na końcu kręgosłupa. Statek srał nim, jakby miał zatwardzenie, prosto do ładowni: ogromne potwory, najeżone dyszami i czułkami. Każdy trzy lub cztery razy wyższy ode mnie, złożony z dwóch rdzawych sześcianów, wszystkie powierzchnie aż rojące się od topografii. Oczywiście przed wypuszczeniem wszystko to pokryją płyty pancerza. Wstęgi rur i przewodów, pojemniki z amunicją, blaszki radiatorów jak zęby rekina — znikną pod gładkim, lustrzanym ekranem. Nad powierzchnię będzie wystawać tylko parę wysepek: porty komunikacyjne, macierze celownicze, dysze silników. No i naturalnie lufy — te machiny potrafiły ziać ogniem piekielnym z kilku dziur jednocześnie.
Na razie jednak były tylko gigantycznymi, mechanicznymi, na wpół urodzonymi płodami, ich płaszczyzny i krawędzie odbijały się kontrastową mozaiką światła i cienia pod brutalnie białym blaskiem reflektorów ładowni.
Odwróciłem się od rufy.
— Trochę nam zejdzie zapasów substratu.
— Ekranowanie całej skorupy było gorsze. — Bates monitorowała budowę przez dedykowany płaski ekran wbudowany bezpośrednio w ścianę fabrykatora. Zapewne ćwiczyła; zaraz po zmianie orbity stracimy nasze wszczepia. — Ale rzeczywiście, zużywa się. Może niebawem trzeba będzie zapolować na jakiś tutejszy kamień.
— Hm. — Spojrzałem z powrotem do ładowni. — Myślisz, że takie coś jest potrzebne?
— Nie ma znaczenia, co ja myślę. Siri, jesteś inteligentny. Dlaczego nie potrafisz tego rozgryźć?
— Dla mnie to ważne. Co oznacza, że to ważne dla Ziemi.
To mogłoby mieć ewentualnie znaczenie, gdyby Ziemia jeszcze nam rozkazywała. Pewne podteksty są czytelne, obojętne jak głęboko jesteś uwikłany w obserwowany układ.
Przehalsowałem ku rufie.
— No to Sarasti i Kapitan. Co myślisz?
— Przeważnie robisz to trochę subtelniej.
To akurat było prawdą.
— Po prostu, wiesz, że to Susan zauważyła, że Stroszek i Kłębek stukają do siebie, prawda?
Bates skrzywiła się na dźwięk tych imion.
— I co?
— Można by pomyśleć: to dziwne, że Tezeusz nie zauważył tego pierwszy. Skoro kwantowe komputery są takie świetne w rozpoznawaniu wzorców.
— Sarasti odłączył moduły kwantowe. Jeszcze przed wejściem na orbitę cały statek zaczął chodzić w trybie klasycznym.
— Czemu?
— Środowisko jest zaszumione. Zbyt duże ryzyko niespójności. Kwantowe komputery są delikatne.
— Przecież cały pokład jest ekranowany. Tezeusz jest ekranowany.
Bates kiwnęła głową.
— W stopniu, w jakim miało to sens. Ale stuprocentowe ekranowanie oznacza stuprocentową ślepotę, a to nie jest środowisko, w którym należałoby mieć zamknięte oczy.
Właściwie, to było takie środowisko. Ale rozumiałem, o co jej chodzi.
To, co nie zostało wypowiedziane na głos, także zrozumiałem: „A ty to przegapiłeś. Wszyscy mieliśmy to przed nosem w ConSensusie. Taki wybitny syntetyk, jak ty”.
— Zapewne Sarasti wie, co robi — przyznałem, nieustająco świadomy, że może słuchać. — Jak na razie się nie pomylił, o ile nam wiadomo.
— O ile może być nam wiadomo — uzupełniła Bates.
„Gdybyśmy umieli odgadywać motywy wampirów, nie byłyby nam potrzebne”, przypomniałem sobie.
Uśmiechnęła się nieznacznie.
— Isaac był dobry. Ale nie zawsze trzeba wierzyć reklamie.
— Nie wierzysz w to? — zapytałem, ale ona już zaczęła się zastanawiać, czy nie powiedziała za dużo. Rzuciłem haczyk z przynętą w postaci dokładnie odmierzonej mieszanki sceptycyzmu i szacunku. — Sarasti naprawdę wiedział, gdzie będą te wężydła. Trafił w nie prawie co do metra, w tym całym labiryncie.
— No tak, do tego rzeczywiście jest potrzebna nadludzka logika — przyznała, myśląc sobie, że jestem tak, kurwa, głupi, że aż trudno w to uwierzyć.
— Co?
Wzruszyła ramionami.
— A może po prostu uświadomił sobie, że skoro Rorschach hoduje własną załogę, natkniemy się na nią prawie w dowolnym miejscu. Obojętne, gdzie wylądujemy.
W mojej ciszy pisnął ConSensus.
— Manewry orbitalne za pięć minut — obwieścił Sarasti. — Wszczepki i bezprzewodowe protezy wyłączone za dziewięćdziesiąt. To wszystko.
Bates wyłączyła ekran.
— Przeczekam to na mostku. Złudzenie kontroli i tak dalej. A ty?
— Chyba w namiocie.
Kiwnęła głową, czając się do skoku, jednak się zawahała.
— Nawiasem mówiąc — powiedziała — tak.
— Słucham?
— Pytałeś, czy według mnie te posiłki są potrzebne. Teraz wydaje mi się, że potrzebna nam wszelka ochrona, jaką damy radę zorganizować.
Читать дальше