Teraz jednak — o wiele za późno, by cokolwiek z tym zrobić — wydaje mi się, że znam odpowiedź.
Może moje sztuczki naprawdę nie działały na Isaaca. Może przejrzał moje manipulacje równie łatwo jak Cunningham. Ale po prostu nie przejmował się tym. Może czytałem go tak łatwo, bo mi pozwalał. Co oznaczało — i tu nie mogę znaleźć innego pasującego wytłumaczenia — że mimo to po prostu mnie lubił.
To chyba znaczy, że był moim przyjacielem.
Jeśli tylko umiem Słowami budzić uczucia.
Ian Anderson, „Stand Up”
Nocna wachta. Nikt nawet nie drgnie.
Przynajmniej na Tezeuszu. Banda schowała się w namiocie. Wędrowny zabójca czaił się gdzieś pod powierzchnią, nieważki i milczący. Bates siedziała na mostku — w zasadzie prawie tam mieszkała, czujna i sumienna, pomiędzy polami widzenia kamer i taktycznymi nakładkami. Gdziekolwiek spojrzała, widziała jakiś aspekt enigmy przed dziobem po prawej. Robiła, co mogła, co mogło się przydać.
Bęben obracał się cicho, światła przyćmione przez wzgląd na cykl dobowy, którego nie było w stanie wyplenić z genów sto lat poprawek i modernizacji. Siedziałem sam w kambuzie, obserwując system, którego granice coraz bardziej się zamazywały, próbując złożyć najnowszą — jak to nazywał Szpindel? — pocztówkę do potomności. Cunningham pracował do góry nogami po drugiej stronie świata.
Tylko że wcale nie pracował. Przez co najmniej cztery minuty nawet się nie poruszył. Pomyślałem, że odmawia kadysz za Szpindla — ConSensus powiedział, że będzie to robić dwa razy dziennie przez cały rok, jeśli dożyjemy — ale teraz, pochylając się, żeby dojrzeć spiralne zwoje rdzenia statku, czytałem jego płaszczyzny tak łatwo, jakbym siedział obok. Nie był znudzony, rozkojarzony ani choćby zamyślony.
Był skamieniały.
Wstałem i przeszedłem przez bęben. Sufit zmienił się w ścianę, ściana w podłogę. Znalazłem się dość blisko, żeby usłyszeć nieustający szept, powtarzane w kółko dwie niewyraźne sylaby; potem, jeszcze bliżej, usłyszałem, co mówi:
— …kurwa kurwa kurwa kurwa…
…i nadal się nie poruszał, choć nie kryłem się w żaden sposób.
Wreszcie, gdy stanąłem mu prawie nad ramieniem, zamilkł.
— Jesteś ślepy — powiedział, nie odwracając się. — Wiesz o tym?
— Nie.
— Ty. Ja. Wszyscy. — Splótł palce i zacisnął je jak do modlitwy, tak mocno, że pobielały kostki.
Dopiero wtedy zauważyłem — nie miał papierosa.
— Widzenie i tak jest w większości oszustwem — ciągnął. — Tak naprawdę nie widzimy nic, w wysokiej rozdzielczości jest tylko parę stopni tam, gdzie się skupia oko. Reszta pola to mgła — tylko światło i ruch. Ruch powoduje zogniskowanie. A nasze oczy cały czas latają, wiesz, Keeton? To się nazywa „ruchy sakadyczne”. Obraz się rozmazuje, bo ruch jest za szybki, żeby mózg nadążył z integrowaniem klatek, więc między przystankami oko po prostu się wyłącza. Rejestruje tylko te izolowane stop-klatki, ale mózg wycina puste kadry i montuje materiał, dając mózgowi… złudzenie ciągłości.
Odwrócił się twarzą do mnie.
— I wiesz, co jest naprawdę niesamowite? Jeśli coś porusza się tylko podczas tych przerw, mózg po prostu to ignoruje. To coś jest niewidzialne.
Zerknąłem na jego pulpit. Po jednej stronie świecił się standardowy podzielony na pół ekran — podgląd w czasie rzeczywistym na obie klatki z wężydłami — poczesne miejsce zajmowała jednak Histologia, w dziesięciotysięcznym powiększeniu. W głównym oknie połyskiwała paradoksalna architektura nerwowa Stroszka i Kłębka, wypatroszona, popodpisywana i przesłonięta tuzinem przezroczystych schematów ideowych. Pełna napisów gęstwa obcych pni i gałęzi przypominała nieco samego Rorschacha.
Nic z niej nie rozumiałem.
— Słuchasz mnie, Keeton? Wiesz, o czym mówię?
— Rozgryzłeś, dlaczego nie mogłem… mówisz, że te stwory jakoś poznają, kiedy nasze oczy są wyłączone i…
Nie dokończyłem. Po prostu wydało mi się niemożliwe.
Cunningham pokręcił głową. Z jego ust dobył się dźwięk niepokojąco przypominający chichot.
— Mówię, że te stwory z drugiego końca pokoju widzą, jak odpalają ci nerwy, potrafią wypracować z tego strategię kamuflażową, rozsyłać zgodne z tą strategią motoryczne rozkazy, a potem inne, zatrzymujące ruch, zanim twoje oczy ponownie się włączą. I to wszystko w czasie, w którym impuls nerwowy u ssaka ledwo przelazłby połowę drogi z barku do łokcia. Szybkie są, Keeton. O wiele szybsze, niż domyślaliśmy się po tej przyspieszonej, potajemnej komunikacji. To są, kurna, nadprzewodniki.
Musiałem świadomie powstrzymać się od zmarszczenia brwi.
— To w ogóle możliwe?
— Każdy impuls nerwowy generuje pole magnetyczne. A ono jest wykrywalne.
— Ale pola EM Rorschacha są… no wiesz, odczytanie odpalenia jednego nerwu optycznego wśród tylu zakłóceń?
— To nie są „zakłócenia”. Te pola to część tych istot, rozumiesz? Pewnie na tym to właśnie polega.
— Czyli tutaj tego nie umiały.
— Nie uważasz. Żaden by się ot tak nie złapał w waszą pułapkę, gdyby nie chciał dać się złapać. To nie okazy, to szpiedzy.
Stroszek i Kłębek unosiły się na przepołowionym ekranie, kołysząc ramionami jak falujące kręgosłupy. Po skórze powoli wędrowały zagadkowe wzory.
— Może to po prostu… instynkt — podsunąłem. — Flądry świetnie wtapiają się w tło, ale o tym nie myślą.
— A skąd by się wziął taki instynkt, co, Keeton? Z czego wyewoluował? Ruchy sakadyczne to przypadkowa niedoróbka w sposobie widzenia ssaków. Gdzie wężydła miały z tym kontakt? — Cunningham pokręcił głową. — Ten stwór, którego usmażył robot Amandy, wymyślił taką strategię w locie. On improwizował.
Taka improwizacja ledwo mieściła się w pojęciu „inteligencja”. Jednak twarz Cunninghama mówiła o czymś jeszcze, w tym, co już mi powiedział, kryła się jakaś jeszcze większa zgryzota.
— Co tam? — zapytałem.
— Głupio zrobił — powiedział. — Jak na ich umiejętności, to po prostu głupio zagrał.
— To znaczy?
— Przecież to się nie sprawdziło, nie? Nie był w stanie utrzymać złudzenia wobec większej liczby obserwatorów.
Bo ludzkie oczy nie poruszają się synchronicznie, uświadomiłem sobie. Zbyt wielu obserwatorów odarło go z kamuflażu.
— …mógł zrobić tyle innych rzeczy — mówił Cunningham. — Wywołać zespół Antona, albo… albo agnozję: wtedy moglibyśmy się potknąć o całe stado wężydeł, a nasza świadomość nic by nie zauważyła. Rany, agnozje przytrafiają się przypadkiem. Skoro zmysły i refleks pozwalają chować się pomiędzy sakadami, czemu poprzestać na tym? Czemu nie zrobić czegoś, co naprawdę zadziała?
— A jak myślisz? — zapytałem, starając się nie sugerować odpowiedzi.
— Myślę, że ten pierwszy… wiesz, że był młodociany, prawda? Może po prostu niedoświadczony. A może głupi i podjął złą decyzję. Według mnie mamy do czynienia z gatunkiem, który tak nas przerasta, że nawet ich niedorozwinięte dzieci potrafią nam w locie grzebać w mózgu, po prostu brak mi słów, żeby ci powiedzieć, jak bardzo się, kurwa, powinieneś bać.
Widziałem to w jego topologii. Słyszałem w głosie. Pozbawiona czucia twarz była spokojna jak u trupa.
— Powinniśmy je teraz zabić — powiedział.
— Ale jeśli są szpiegami, to za wiele się nie dowiedziały. Cały czas siedziały w klatkach, oprócz… — Lotu na górę. Przez cały lot znajdowały się tuż obok nas…
Читать дальше