Zanurzyłem się w archiwa, obejrzałem przyjęcie obcych sprzed dwóch dni — koziołkujące, wrzucone bezceremonialnie do oddzielnych klatek, potem zwinięte, obejmujące się ramionami, odbijające delikatnie od ścian. Pozycja embrionalna, pomyślałem, ale po chwili ramiona się rozwinęły, jakby rozkwitły zwapniałe kwiaty.
— Robert mówi, że Rorschach je hoduje — powiedziała za mną Susan James.
Odwróciłem się. U steru ewidentnie była James, ale jakaś taka… wyciszona. Posiłek wciąż nietknięty. Płaszczyzny niewyraźne.
Poza oczyma. Głębokie, trochę puste.
— Hoduje? — powtórzyłem.
— W stosach. One mają po dwa pępki. — Udało jej się słabo uśmiechnąć; dotknęła jedną dłonią brzucha, drugą pleców. — Z przodu i z tyłu. Sądzi, że rosną w czymś w rodzaju kolumny, jeden nad drugim. Kiedy najwyższy osiągnie jakiś punkt w rozwoju, oddziela się od stosu i uwalnia.
Zapuszkowane wężydła badały teraz nowe otoczenie, wspinając się pilnie na ściany i rozwijając ramiona wzdłuż ich narożników. Uderzający był widok tych napuchniętych korpusów.
— Czyli ten pierwszy, ze spłaszczonym…
— Młody — zgodziła się. — Prosto ze stosu. Te są starsze. W miarę dojrzewania robią się pełniejsze. Tak mówi Robert — dodała po chwili.
Wyssałem resztki z gruszki.
— Statek hoduje sobie załogę.
— Jeśli to statek. — Wzruszyła ramionami. — Jeśli to załoga.
Obserwowałem, jak się poruszają. Nie miały zbyt wiele do zbadania — ściany były niemal puste, gładkie, jeśli nie liczyć paru głowic z czujnikami i dysz z gazem. Klatki miały swoje macki i manipulatory do bardziej inwazyjnych badań, starannie pochowane podczas wprowadzenia. Ale stworzenia i tak przemierzyły całe terytorium krok za krokiem, przesuwając się tam i z powrotem po długich, równoległych, niewidzialnych ścieżkach. Całkiem, jakby tworzyły przekroje poprzeczne.
James też to zauważyła.
— Strasznie systematycznie, nie?
— Co na to Robert?
— Mówi, że u pszczół i grzebaczy widać równie skomplikowane zachowania i wszystko to są zaszyte na sztywno automatyzmy, a nie inteligencja.
— Ale pszczoły się oprócz tego komunikują, prawda? Mają ten swój taniec, którym mówią reszcie, gdzie są kwiaty.
Wzruszyła ramionami.
— Więc może jeszcze się uda z nimi pogadać.
— Może. Tak bym sądziła. — Palcem wskazującym i kciukiem masowała czoło. — Ale na razie nic się nie udało. Odtwarzaliśmy im ich własne wzory pigmentacji, ze zmianami. Dźwięków chyba nie wydają. Robert zsyntetyzował parę dźwięków, które mogłyby wydobyć z kloak, gdyby tylko zechciały, ale to też na nic. Takie harmoniczne pierdzenie.
— Czyli zostajemy przy modelu „krwinka z mackami”.
— W zasadzie tak. Ale wiesz, nie wpadły w pętlę. Zaprogramowane na sztywno zwierzęta powtarzają się. Nawet te inteligentne biegają w kółko albo gryzą własną sierść. Zachowania stereotypowe. A te dwa wszystko raz dokładnie obmacały, a potem po prostu… się wyłączyły.
W ConSensusie nadal to robiły, sunęły po jednej ścianie, potem drugiej i kolejnej po torze w kształcie ciasnego gwintu, niepozostawiającym bez zbadania choćby centymetra kwadratowego.
— Potem coś robiły? — zapytałem.
Znów wzruszenie ramion.
— Nic specjalnego. Kręcą się, kiedy się je szturcha. Machają ramionami, w zasadzie przez cały czas: o ile nam wiadomo, nie niesie to żadnej informacji. Nie stały się niewidzialne, ani nic takiego. Ściankę działową zrobiliśmy na jakiś czas przezroczystą, żeby się widziały, spięliśmy też audio i kanał powietrzny — Robert pomyślał, że może komunikują się jakimiś feromonami — ale nic. Nawet na siebie nie zareagowały.
— A próbowaliście je… no, zmotywować?
— Czym, Siri? Własne towarzystwo ich, zdaje się, nie obchodzi. Nie da się ich przekupić jedzeniem, nie wiedząc, co jedzą. A nie wiemy. Robert twierdzi, że na razie nie grozi im śmierć z głodu. Może da się coś zrobić, kiedy będą głodne.
Wyłączyłem materiał z archiwum i wróciłem do czasu rzeczywistego.
— Może żywią się, ja wiem… promieniowaniem. Albo energią magnetyczną. Klatka może generować pole magnetyczne, prawda?
— Próbowaliśmy. — Wzięła oddech, potem wyprostowała plecy. — Ale nie wszystko od razu. On miał parę dni, a ja dopiero wczoraj wyszłam z krypty. Popróbujemy dalej.
— A może bodźce negatywne? — zastanowiłem się.
Zamrugała.
— Znaczy, zadać im ból.
— Niekoniecznie od razu jakiś straszny. A skoro i tak nie są świadome…
Susan zniknęła w okamgnieniu.
— No, Keeton, właśnie wysunąłeś sugestię. Rezygnujesz z polityki niewtrącania się?
— Cześć, Sascha. Nie, oczywiście, że nie. Tylko… robiłem sobie listę rzeczy, których już próbowaliśmy.
— Świetnie. — Jej głos brzmiał ostro. — Nie chciałabym myśleć, że się zapominasz. Teraz idziemy sobie trochę odpocząć. Może tymczasem pogadasz z Cunninghamem? Tak, zrób to. I koniecznie opowiedz mu swoją teorię o obcych żywiących się promieniowaniem. Trochę śmiechu na pewno dobrze mu zrobi.
* * *
Stał na posterunku w BioMedzie, choć puste krzesło miał metr obok. Nieodłączny papieros zwisał spomiędzy palców jednej dłoni, niemal dopalony i wygasły. Druga ręka bawiła się sama sobą, kolejno stukając palcami o kciuk, od małego do wskazującego i z powrotem. Okna przed nim kipiały od informacji; on nie patrzył.
Podszedłem doń z tyłu. Obserwowałem ruch jego płaszczyzn. Słyszałem dobywające się z krtani ciche sylaby:
„Yit-barah v’yish-tabah v’yit-pa-ar v’yit-romam…”.
To nie była jego standardowa litania, ani nawet standardowy język: hebrajski, stwierdził ConSensus.
Brzmiało prawie jak modlitwa…
Musiał mnie usłyszeć. Topologia spłaszczyła się i zesztywniała, stając się niemal nieczytelną. Ostatnio były coraz większe problemy z rozszyfrowaniem każdego, ale Cunningham nawet przez te topologiczne zaćmy był jak zawsze trudniejszy w odczytaniu.
— Keeton — powiedział, nie odwracając się.
— Nie jesteś Żydem — powiedziałem.
— Tamto było.
Szpindel, zrozumiałem po chwili. Cunningham nie uwzględniał zaimków męskich i żeńskich.
Ale Isaac Szpindel był ateistą. Wszyscy byliśmy. Przynajmniej na początku.
— Nie wiedziałem, że go znałeś — odparłem. Procedura nie izolowała zastępców.
Cunningham, nie spojrzawszy na mnie, opadł na krzesło. W jego głowie i w mojej otworzyło się nowe okienko, z ramką podpisaną „Elektroforeza”.
Spróbowałem jeszcze raz.
— Przepraszam, nie chciałem ci przesz…
— W czym pomóc, Siri?
— Liczyłem, że streścisz mi swoje wyniki.
Przez okienko przewinęła się tablica Mendelejewa pierwiastków obcego. Cunningham zapisał ją i puścił analizę kolejnej próbki.
— Wszystko jest udokumentowane. Znajduje się w ConSensusie.
Zagrałem na ego:
— Chciałbym jednak wiedzieć, jak ty byś to podsumował. Twoja ocena istotności może być równie ważna, jak same dane.
Przez chwilę mierzył mnie wzrokiem. Coś mruczał, powtarzając słowa. Coś nieważnego.
— Istotne jest to, czego nie ma — odrzekł po chwili. — Mam już dobre próbki i dalej nie mogę dopatrzyć się genów. Synteza białek jest niemal prionowa — zamiast typowej transkrypcji mamy wielokrotną konformację — ale nie mogę dojść, jak te cegiełki są po wyprodukowaniu wstawiane w ścianę.
— Jakieś postępy na froncie energetycznym? — zapytałem.
Читать дальше