— Danke, Ang.
— Teraz też nagrywasz? — pyta Borys.
Donna kręci nosem.
— Ja nie nagrywam… — Przelotny uśmiech. — Jestem tu tylko skanerem. Pięć godzin od przybycia. Potem może przestanę.
Pierre zerka przez stół na dłonie Su Ang; knykcie ma białe i napięte.
— Staram się w miarę możliwości niczego nie przegapić — ciągnie Donna, nieświadoma niepokoju Ang. — Jest mnie tu osiem i wszystkie nagrywamy.
— I to tyle? — pyta Ang, unosząc brew.
— Tak, to tyle, taką mam pracę po prostu! Nie mówcie, że wy nie lubicie tego, czym się tu zajmujecie.
— Racja. — Pierre znów wbija wzrok w kąt, unikając kontaktu z tym szczerym Piętaszkiem płci żeńskiej. Przychodzi mu do głowy, że gdyby sceneria wokół wymagała upiększenia śpiewem, Ang darłaby się na całe gardło. — Amber mówiła ci, jakie tu obowiązuje prawo do prywatności?
— Tu jest jakieś prawo do prywatności? — pyta Donna, nacelowując na niego co najmniej trzy subiektywne duchy; wyraźnie żywi mieszane uczucia, co do poruszonej przezeń kwestii.
— Kodeks poszanowania prywatności — potwierdza Pierre. — Nie wolno nagrywać w prywatnych pomieszczeniach, nie można nagrywać w publicznych, jeśli ktoś nie wyraża zgody. Żadnych izolowanych środowisk i żadnego wkręcania.
Donna jest urażona.
— W życiu bym czegoś takiego nie zrobiła! Zresztą, zamknięcie kogoś w przestrzeni wirtualnej, żeby rejestrować reakcje… w Pierścieniu to przestępstwo, nie?
— Twoja matka — rzuca szyderczo Borys, podsuwając jej świeży dzbanek jadowitej meduzy z lodem.
— O ile wszyscy się zgadzamy — przerywa Ang, szukając zgody. — Przecież niedługo wszystko się rozstrzygnie, prawda?
— Poza procesem — mruczy Pierre, znów patrząc w róg.
— Nie widzę problemu — mówi Donna — to sprawa między Amber i jej przeciwnikami po drugiej stronie łącza!
— To jest jednak problem — wtrąca nonszalancko Borys. — Ile są warte twoje opcje?
— Moje… — Donna kręci głową. — Nie są jeszcze zbywalne.
— Możliwe. — Borys ma poważną minę. — Ale i tak, kiedy wrócimy, miara twojej wiarygodności poleci w niebo. Zakładając, że ludzie będą jeszcze używać rozproszonych rynków reputacji do oceny stabilności swoich partnerów biznesowych.
Niezbywalne. Pierre obraca tę myśl w głowie, nieco zaskoczony. Sądził, że wszyscy na pokładzie — może poza tym adwokatem, Glashwieczem — są pełnoprawnymi członkami ekspedycji.
— Nie są zbywalne — upiera się Donna. — Ja mam niezależne notowania. — Przez chwilę na jej twarzy igra coś prawie jak uśmiech, uroczo powściągliwa mina, niemająca nic wspólnego z jej prostoduszną powierzchownością. — Jak ta kotka.
— Kotka… — Pierre odwraca się jak dźgnięty.
Właśnie: Aineko siedzi w milczeniu na stoliku przed człowiekiem-plecionką, ale kto ją tam wie, co się dzieje w tej futrzastej głowie? Muszę powiedzieć o tym Amber, uświadamia sobie z niechęcią. Powinienem powiedzieć o tym Amber…
— Ale twoja reputacja nie ucierpi od pobytu na naszym statku, co? — pyta głośno.
— Nic mi się nie stanie — oświadcza Donna. Podchodzi kelner. — Dla mnie butelkę schneider weisse — zamawia. A potem zwraca się do Pierre’a: — Wierzysz w osobliwość?
— Masz na myśli, czy wyznaję osobliwość? — pyta Pierre, uśmiechając się sztywno.
— Ależ skąd, skąd! — Donna macha ręką, uśmiecha się szeroko, kiwa do Su Ang. — Nie o to mi chodziło! Uważajcie: chciałam zapytać, czy wierzycie w ideę osobliwości, a skoro tak, to gdzie ona jest?
— Robisz ze mną wywiad? — pyta Ang.
— No, nie mogę przecież zaciągnąć was do symulacji i potraktować jakąś imitacją rzeczywistości, prawda? — Donna rozpiera się na stołku, gdy barman stawia przed nią ceramiczny kufel.
— A. No tak. — Ang zerka ostrzegawczo na Pierre’a i wysyła w jego pole widzenia bardzo dyskretną wiadomość: „Nie pogrywaj z nią, to poważna sprawa”.
Borys patrzy na Ang z miną wyrażającą beznadziejne pragnienie. Pierre próbuje wszystko zignorować i potraktować pytanie poważnie.
— Osobliwość to coś jak to starodawne wniebowzięcie u amerykańskich chrześcijan, tak? — mówi. — Kiedy wszyscy polecimy do nieba, zostawiając ciała na dole. — Prycha, sięga w powietrze i bez powodu narusza przyczynowość, wyczarowując znikąd dzban zimnej sangrii. — Wniebowzięcie jajogłowych. Wypiję za to.
— Ale kiedy to się stało? — pyta Donna. — Moja publiczność będzie chciała znać twoje zdanie.
— Cztery lata temu, kiedy stworzyliśmy instancję tego statku — odpowiada natychmiast Pierre.
— W latach nastych — mówi Ang. — Kiedy ojciec Amber wyzwolił przetransferowane langusty.
— To się jeszcze nie stało — wtrąca Borys. — Osobliwość jest wtedy, gdy w pewnym momencie szybkość zmian jest nieskończona. Odtąd przyszłość nie daje się przewidywać istotom sprzed osobliwości, tak? Czyli to się jeszcze nie stało.
— Wprost przeciwnie. To stało się szóstego czerwca tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku, o jedenastej czasu atlantyckiego. Wtedy właśnie przesłano między procesorami Arpanetu pierwsze sterujące pakiety sieciowe — to było pierwsze połączenie internetowe. To właśnie jest osobliwość. Odtąd wszyscy żyliśmy w świecie, który był nie do przewidzenia na podstawie poprzednich zdarzeń.
— Bzdury — kontruje Borys. — Osobliwość to religijne pierdoły. Chrześcijański mistycyzm, wniebowzięcie, przemalowane i wykorzystane na nowo przez jajogłowych-ateistów.
— Niezupełnie. — Su Ang patrzy nań obrażona. — Na przykład my tutaj, sześćdziesiąt parę ludzkich umysłów. Zostaliśmy wymigrowani — za życia — z naszych własnych głów za pomocą niesamowitego połączenia nanotechnologii i elektronowego rezonansu paramagnetycznego, tak że teraz chodzimy jako program na systemie operacyjnym, wirtualizującym wiele modeli fizycznych naraz i symulującym rzeczywistość — wszystko po to, żebyśmy nie ześwirowali od deprywacji sensorycznej! I cała ta machina, wielkości paznokcia, siedzi w statku kosmicznym wielkości walkmana babuni, orbituje wokół jakiegoś brązowego karła, nieco ponad trzy lata świetlne od domu, planuje wpiąć się do routera sieciowego zbudowanego przez przedwieczną obcą inteligencję, a ty mi mówisz, że ta fundamentalna zmiana w kondycji ludzkiej to bzdura?
— Yhm. — Borys wygląda na zakłopotanego. — Nie o to mi chodziło. Bzdurą jest sama osobliwość, a nie transfery albo…
— Taa, jasne. — Ang uśmiecha się zwycięsko do Borysa. Ten po chwili więdnie.
Donna szczerzy się entuzjastycznie.
— Fascynujące! — zachwyca się. — A powiedzcie mi, co to za langusty i czemu są takie ważne?
— To przyjaciele Amber — wyjaśnia Ang. — Wiele lat temu jej ojciec zrobił z nimi interes. To były pierwsze transfery, wiesz? Tkanka nerwowa langusty zhybrydyzowana z heurystycznym API i jakąś przypadkową zbitką wnioskujących w tył systemów ekspertowych. Wydostały się z laboratorium do sieci, a Manfred zorganizował układ dający im wolność, w zamian za pomoc w zarządzaniu orbitalną fabryką Franklina. To było dawno, zanim ludzie doszli, jak powinna wyglądać autofabrykacja. W każdym razie, langusty uparły się — umieściły taki warunek w umowie — żeby Bob Franklin zapłacił za wysłanie ich przez siatkę nasłuchową głębokiego kosmosu w przestrzeń międzygwiezdną. Chciały emigrować, a patrząc, co się teraz dzieje z Układem Słonecznym, czy możemy mieć do nich pretensje?
Pierre pociąga spory łyk sangrii.
Читать дальше