— Miasto, gdzie mogę dostać jakieś ubrania? — pyta. — Chodzi mi o coś społecznie akceptowanego. No i trochę, eee… mózgów. Muszę się odciążyć od części myślenia…
Umysł miasta chichocze mu w tyle głowy: Manfred uświadamia sobie, że po drugiej stronie zdobnej ściany, o którą się opiera, znajduje się publiczny asembler.
— Aaa — mruczy, gdy w głowie pojawia mu się coś podobnego do dawnego, prymitywnego neuronowego interfejsu, ikony o cukierkowych barwach, nakładki na obraz i tak dalej.
Daje się w ogromnym stopniu zmieniać, tak że po chwili z niespodziewanym dystansem zauważa, że to nie jego wyobraźnia, lecz nieskończenie modyfikowalny interfejs do wielopłaszczyznowych przestrzeni informatycznych tego ustroju, przełączony na jego użytek w tryb dla mocno początkujących. To prawda — przydadzą mu się boczne kółeczka. Ale dojście jak poprosić asembler o zrobienie pary spodni i czarnej koszulki nie zajmuje mu zbyt wiele czasu, odkrywa też, że jeśli prośby są w miarę proste, wyniki otrzymuje się za darmo — tak jak w domu, na Saturnie. Kosmiczne ustroje są przyjazne ubogim, bo podstawowe życiowe potrzeby kosztują niewiele, a pozbawienie ich kogoś równałoby się zabójstwu. (Może i obecność transludzi wywróciła do góry nogami całą tratwę dawnych pewników, ale przynajmniej nie zaszkodziła specjalnie zasadzie wzajemności).
Ubrany i mniej lub bardziej świadomy — a przynajmniej na ludzkim poziomie — zaczyna się doinformowywać.
— Gdzie mieszkają Sirhan i Rita? — pyta.
Ukazuje się kropkowana linia, wijąca się w nieprawdopodobny sposób przez ścianę, domyśla się więc, że prowadzi przez natychmiastowy tunel łączący punkty odległe o wiele lat świetlnych. Kręci głową w skonsternowaniu. Chyba powinienem ich odwiedzić, decyduje. Zresztą, nie ma tu nikogo więcej, prawda? Franklinowie zniknęli w okołosłonecznym mózgu-matrioszce, Pamela zmarła wieki temu (to dopiero szkoda; w życiu nie spodziewał się, że za nią zatęskni), a Annette skumała się z Giannim, kiedy on był stadem gołębi. (To odkreślamy grubą kreską i mówimy, że wszystko skończone). Córkę pochłonął program eksploracji dalekiego kosmosu. On sam zaś nie żył tak długo, że jego przyjaciele i znajomi rozproszyli się po stożku światła szerokim na całe stulecia. Nie przychodzi mu do głowy nikt więcej, kogo mógłby tutaj spotkać, poza oddanym wnukiem, który sam z siebie dba, by ogarek czci dla przodka płonął nieprzerwanie.
— Może potrzebuje pomocy — myśli głośno Manfred, wchodząc do bramy, racjonalizując. — A zresztą, może to on mi podpowie, co właściwie mam robić?
* * *
Sirhan dociera do domu, spodziewając się kłopotów. I zastaje je, ale zupełnie nie takie, jakich oczekiwał. Dom to wielopiętrowa rozmaitość, tunelowe bramy łączą pokoje rozsiane po najróżniejszych habitatach: niskograwitacyjna sypialnia, wysokograwitacyjny pokój do ćwiczeń i wszystko pomiędzy. Są skromnie umeblowane, w maty tatami i ściany z programowalnej materii, umiejące szybko wyprodukować dowolne meble. Skonfigurowane są tak, by wyglądem i fakturą przypominać papier, choć potrafią wyciszyć nawet dziecięce ataki złości. Teraz jednak tłumienie nie działa, a domem zawładnęły rozwrzeszczane podwórkowe małpiszony, rozmazany kłąb rudo-białego futra oraz zrozpaczona Rita, usiłująca wytłumaczyć sąsiadce Eloise, dlaczego jej ortocórka Sam skacze po pokojach jak zwariowana piłka.
— …Kot je tak nakręca. — Załamuje dłonie i zaczyna się odwracać; wtem dostrzega Sirhana. — No, wreszcie jesteś!
— Najszybciej, jak mogłem. — Skinąwszy grzecznie głową Eloise, marszczy czoło. — Dzieci… — Coś małego i szybkiego biegnie ku niemu na łeb, na szyję, łapie go za nogi i próbuje walnąć z byka w krocze. — Uff! — Zgina się wpół i bierze Manniego na ręce. — Ej, synu, mówiłem ci, że nie…
— To nie jego wina — wtrąca pośpiesznie Rita. — Jest podekscytowany, bo…
— Naprawdę nie wydaje mi się, że… — Eloise rozgląda się niepewnie.
— Mrrau? — pyta coś konwersacyjnym tonem z okolic kostek Sirhana.
— Ożeż! — Sirhan odskakuje w tył i obciążony podnieconym dzieciakiem z trudem łapie równowagę.
W przestrzeni myślowej ustroju pojawiło się potężne zaburzenie — jak czarna dziura o masie gwiazdy — które najwyraźniej teraz ociera mu się futrem o nogi.
— Co ty tu robisz?
— A, to i tamto — odpowiada kot, przeciągając sardonicznie samogłoski w mowie wewnętrznej. — Pomyślałem sobie, że najwyższy czas znowu do was wpaść. Gdzie trzymacie asembler? Mogę skorzystać? Muszę zrobić taki drobiazg dla znajomego…
— Co? — pyta Rita, momentalnie pełna podejrzeń. — Mało już problemów narobiłeś?
Sirhan patrzy na nią z aprobatą, ewidentnie ostrzeżenia Amber sprzed wieków dobrze wryły jej się w pamięć, widać, że nie traktuje go jako malutkiego stworzonka w sam raz do zabawy dla dzieci, za jakie chciałby uchodzić.
— Problemów? — Kot zerka na nią sardonicznie, bijąc ogonem na boki. — Nie będzie żadnych problemów, obiecuję. To po prostu…
Dzwonek do drzwi odchrząkuje i anonsuje gościa.
— Proszę pana, proszę pani, Ren Fuller chciałaby złożyć państwu wizytę.
— A ta czego? — rzuca z irytacją Rita.
Sirhan czuje jej skrępowanie, nerwowe macanie duchów szukających głosu rozsądku w nierozsądnym świecie, symulujących wyniki, przeżywających złe sny i wracających z podpowiedziami, jak ma zareagować.
— Zresztą, wpuść ją, proszę bardzo.
Ren jest znajomą sąsiadką (większość jej mieszkania leży parę lat świetlnych stąd, ale w kategoriach czasu podróży jest to rzut beretem); ona i jej wypączkowana rodzina wychowują małe stadko rozwydrzonych dzieciaków, które od czasu do czasu bawią się z Mannim.
Mały błękitny kłapouchy rży smętnie i przebiega między dorosłymi, goniony przez gromadkę wrzeszczących, wymachujących dzidami dzieci. Eloise próbuje złapać swoje, ale bezskutecznie: drzwi do pokoju ćwiczeń znikają, Lis, koleżanka Manniego, wpada do środka jak mała rakieta.
— Sam, chodź tu natychmiast! — woła Eloise, ruszając do drzwi.
— No to czego chcesz? — indaguje Sirhan, tuląc syna i patrząc z góry na kota.
— Nic takiego — odpowiada Aineko, wyginając się i liżąc potarganą kępkę futra na boku. — Chciałem się tylko z nim pobawić.
— Chcesz się… — Rita urywa.
— Tata! — Manni chce zejść na ziemię.
Sirhan opuszcza go ostrożnie, jakby był ze szkła.
— Leć się pobaw — mówi do Manniego, po czym zwraca się do Rity: — Kochanie, może przejdziesz się i zapytasz Ren, czy czegoś jej nie trzeba? Pewnie przyszła po Lis, ale kto ją tam wie.
— Właśnie wychodziłam — wtrąca Eloise — muszę tylko dorwać Sama. — Zerka przez ramię przepraszająco na Ritę, potem daje nura do pokoju ćwiczeń.
Sirhan robi krok w stronę przedpokoju.
— No dobra, pogadajmy — mówi sztywno. — W moim gabinecie. — Wbija wzrok w kota. — Masz mi wszystko wyjaśnić. Chcę znać prawdę.
* * *
Tymczasem w poznawczej krainie czarów, o której rodzice wiedzą, ale mocno jej nie doceniają, część Manniego oddaje się zajęciom o wiele mniej niewinnym, niż sobie wyobrażają.
Dawno temu, w XXI wieku, Sirhan przeżył mnóstwo symulowanych dzieciństw, jego rodzice w kółko wciskali przewijanie, aż wyszedł im ktoś odpowiadający ich wymaganiom. To przeżycie wywołało u niego uraz porównywalny z XIX-wieczną szkołą z internatem, tak że obiecał sobie nigdy czemuś takiemu nie poddawać własnych dzieci; ale to pewna różnica, mieć do wyboru rozmaite awatary i dobrowolnie zanurzać się w ekscytującym świecie mitów i czarów, gdzie dziecinne fantazje stają się bytami z krwi i kości i mogą polować w lesie, w nocy na fantazje twoich przyjaciół i wrogów.
Читать дальше