Wypuść mnie z tego! Manny czuje, jak panika wgryza się w niego chłodzonymi ciekłym helem zębami.
— Wy-pu… — Niepojętym sposobem te słowa wydobywają się z niego, choć nie ma pojęcia którędy, gardło ma unieruchomione tak samo, jak mowę wewnętrzną. Wszystko jest odłączone, żaden system nie działa.
— I tak oto — niemiłosiernie ciągnie Pamela — docieramy do postludzkości. Nie chodzi o nasz neuronowy soft, zanalizowany na poziomie subkomórkowym i uruchomiony w emulowanym środowisku na wykurwiście wielkim komputerze, tak jak tutaj: to nie postludzkość, to jakaś parodia. Mam na myśli istoty, które są fundamentalnie mocniejszymi świadomymi maszynami niż my ludzie, obojętne, ulepszani czy nie. A mocniejsze są nie tylko we współpracy — co najlepiej widać po Ekonomii Dwa Zero — ale i w symulacji. Postczłowiek potrafi zbudować sobie wewnętrzny model ludzkiej inteligencji, który jest, no właśnie, równie mocny kognitywnie jak pierwowzór. Ty albo ja, możemy sobie wyobrażać, co napędza innych ludzi, ale często się przy tym mylimy, a prawdziwi postludzie mogą nas sobie zasymulować, ze stanami zewnętrznymi i wszystkim, otrzymując poprawne wyniki. Szczególnie jeśli na parę lat otrzymają dostęp do naszych protez pamięciowych, zanim uświadomimy sobie, że mają nam zamiar uciec w postludzkość. Nie tak to było, Manni?
Gdyby miał usta, wydarłby się teraz na nią, a tak panika ustępuje monstrualnemu déjà vu. Coś o niej wie, coś strasznego… jest pewien, że już ją kiedyś spotkał. I choć większość podsystemów ma wyłączonych, jeden z nich jest bardzo aktywny: to duch cząstkowej osobowości, sygnalizujący chęć do reintegracji. Jego delta pamięci jest olbrzymia — całe lata odmiennych przeżyć do wchłonięcia. Odpycha go tytanicznym wysiłkiem, gdyż to bardzo uparty duch — i skupia się na wyobrażaniu sobie poruszających się warg, zębów, języka ukradkiem przesłaniającego nagłośnię, formujących się w krtani słów.
— J… a…
— Gdybyśmy byli mądrzejsi, Manny, nie upgrade’owalibyśmy w kółko tego kota. On za dobrze nas zna. Może i cieleśnie umarłam, ale Aineko mnie pamiętał, tak obrzydliwie dokładnie, jak Wyrodne Potomstwo pamięta tych losowo wybranych resymulantów. Można od tego uciec — jak ty, w drugie dzieciństwo — ale nie można się ukryć. Twój kot cię chce. I coś jeszcze.
Od jej głosu ciarki chodzą mu po kręgosłupie, duch bowiem zaczął bez pozwolenia wpisywać swój ogromny ładunek pamięci w jego mapę neuronową. I ten głos po chwili nabiera konotacji erotycznej i odpychającej zarazem, co jest wynikiem warunkowania, jakiemu został poddany całe życie — życia? — temu.
— Manny, on z nami pogrywał, pewnie jeszcze zanim zdaliśmy sobie sprawę, że jest świadomy.
— Wypu… — Manfred nagle urywa.
Znów widzi, może się poruszać, ma władzę w ustach. Znów jest sobą, fizycznie pod trzydziestkę, jak wiele lat temu, gdy wiódł perypatetyczny żywot w przedosobliwościowej Europie. Siedzi na brzegu łóżka w amsterdamskim hotelu, uroczo zdobionym w motywy związane z różnymi filozofami, ma na sobie dżinsy, koszulę bez kołnierzyka i kamizelkę z mnóstwem kieszeni, wypełnionych śmieciem dawno przestarzałej sieci osobistej, na stoliku nocnym leżą obłędnie prymitywne okulary projekcyjne. Pamela stoi sztywno w drzwiach, obserwując go. Nie wygląda jak ta pomarszczona szkarada, jaką pamięta z Saturna, półślepa Parka wspierająca się na ramieniu wnuka. Ani mściwa paryska Furia, ani podstępna fundamentalistyczna diablica rodem z konserwatywnego Południa. Na czerwonozłoty brokatowy gorset nałożyła pięknie skrojony kostium, jasne włosy jak cieniutkie druciki upięte w ciasny kok, jest skupioną, skoncentrowaną siłą natury, w której się pierwszy raz zakochał: represją, dominacją, jego osobistą machiną.
— Umarliśmy — mówi Pamela i parska śmiechem. — Jeśli nie chcemy, nie musimy ponownie przeżywać ciężkich czasów.
— A o co chodzi? — pyta, czując suchość w ustach.
— O imperatyw reprodukcyjny — prycha. — No dalej, wstawaj. Chodź do mnie.
Posłusznie wstaje, ale nie podchodzi do niej.
— Czyj imperatyw?
— Nie nasz. — Drga jej policzek. — Dowiesz się wszystkiego, jak umrzesz. Ten skurwykot będzie musiał nam sporo rzeczy wyjaśnić.
— Ty mówisz, że…
Wzrusza ramionami.
— A przychodzi ci do głowy inne wytłumaczenie tego wszystkiego? — Robi krok naprzód i ujmuje go za rękę. — Dzielenie i rekombinacja. Rozdzielanie memetycznych replikatorów na grupy, a potem staranne zapładnianie krzyżowe. Aineko, aranżując te wszystkie cudaczne małżeństwa, rozwody, eigenrodziców i rozwidlone transfery, nie hodował po prostu lepszych Macksów — on próbował hodować nasze umysły.
Ma szczupłe i chłodne w dotyku palce. Przez moment czuje odrazę, jak do grobu, i wzdryga się, po czym uświadamia sobie, że to warunkowanie. Prostacko wszczepione odruchy, które już dawno nie powinny działać.
— Nawet nasz rozwód. Gdyby…
— Oczywiście, że nie. — Manny już to pamięta, przynajmniej tyle. — Wtedy Aineko nie był jeszcze świadomy!
Pamela unosi elegancko wyrzeźbioną brew.
— Na pewno?
— Ty chcesz, żeby ci odpowiedział — mówi Manfred.
Pamela oddycha głęboko, czuje na policzku powiew jej tchu — jeżą mu się od tego delikatne włoski na karku. Potem sztywno kiwa głową.
— Chcę wiedzieć ile z naszej rodzinnej historii to jego scenariusz. I czy, kiedy myśleliśmy, że wgrywamy mu nowy firmware, to naprawdę to robiliśmy. Może tylko tak myśleliśmy? — Syk oddechu. — A ten rozwód? To my czy zostaliśmy zmanipulowani?
— A czy nasze wspomnienia są prawdziwe? To wszystko się nam przydarzyło? Bo może…
Stoi dwadzieścia centymetrów od niego. Manfred czuje, że jest boleśnie świadom jej obecności, zapachu jej skóry, falowania piersi w oddechu, rozszerzenia źrenic. Przez nieskończenie długą chwilę wpatruje się jej w oczy, widząc, jak patrzy nań własne odbicie — to jej teoria jego umysłu. Komunikacja. Machina. Odstępuje o krok, stukając szpilkami, i uśmiecha się ironicznie.
— Czeka na ciebie świeżo wyprodukowane ciało: wygląda na to, że Sirhan gadał ostatnio z twoim zarchiwizowanym duchem w świątyni historii. Zdecydował się na reinkarnację. Sporo tych zbiegów okoliczności jak na jeden dzień, co? Może się z nim zreintegrujesz, potem spotkam się z tobą i pójdziemy zadać Aineko parę trudnych pytań?
Manfred robi głęboki wdech i kiwa głową.
— No, może…
* * *
Mały Manni, klon węzła rodzinnego drzewa, będącego właściwie skierowanym grafem cyklicznym, nie rozumie, o co ta cała awantura, ale potrafi poznać, że mama, Rita, jest zła. Domyśla się, że to coś z tym koto-stworem, ale mama nie chce mu powiedzieć.
— Skarbie, idź się pobaw z kolegami — rzuca w roztargnieniu. Nie chce jej się nawet wypączkowywać ducha, żeby go pilnował.
Manni idzie do pokoju i przez chwilę grzebie w przestrzeni zabawek, ale nie ma tam nic tak ciekawego jak kot. Kotostwór pachnie przygodą, czymś otwarcie zakazanym. Ciekawe skąd tata go wziął. Próbuje wezwać ducha dużego Manniego, ale nie odpowiada: pewnie śpi albo coś. Więc bawi się chwilę, nieuważnie, w irytacji, po czym przestrzeń zabawowa jest w totalnym nieładzie, a zwierzaki z ilustracji Sendaka chowają się pod wielkim bębnem, potem znów dopada go nuda. Ponieważ w gruncie rzeczy nadal jest małym dzieckiem, nie kontroluje w pełni własnego metaprogramowania — dlatego zamiast skorygować sobie nastrój, usuwając nudę, wykrada się przez bramę w swoim pokoju (jakiś czas temu przeprogramowaną przez ducha dorosłego Manniego w taki sposób, że prowadzi do mało używanej publicznej bramy typu A, którą z kolei złamał atakiem przez pośrednika, tak by mogła służyć za pośredniczący serwer teleportacji) do podziemia Placu Czerwonego, gdzie oskórowane stworzenia bełkoczą i wyją na swoich oprawców, zepsute anioły krzyżuje się na podtrzymujących niebo filarach, a bandy półdzikich dzieciaków odgrywają swe psychotyczne fantazje na niemych androidach, replikach rodziców i opiekunów.
Читать дальше