— Czyli trzeba się za czymś takim rozglądać — proponuje Al.
Wbijam w niego wzrok, ale zanim się odezwę, zmuszam się do odczekania paru sekund. On czasami wolno kojarzy.
— Ten opis pasuje do dowolnego nowoczesnego ustroju — zauważam. — A nie mamy jeszcze wszędzie skonsolidowanej władzy, rozbiliśmy tylko sieć koordynacyjną OŻ w podsieciach, z którymi mamy bezpośrednią łączność. Jeśli mamy posprzątać, musimy posunąć się dalej.
— No i co z tego? — Al sygnalizuje symbolem rozbawienie, choć ma twarz, na którą mógłby przywołać uśmiech. — To jest długotrwały proces. Może trzeba by się zastanowić, co zrobicie z tymi zbrodniarzami, jak już ich złapiecie?
Słyszę suchość, w ustach czuję niebieski posmak i mam erekcję. Oblizuję usta i stwierdzam, że mam w nich sucho. Jakby coś tam zdechło. I nie mam erekcji, bo nie mam nawet penisa. Mam natomiast ciężki przypadek tego… no… zaniku pamięci… uświadamiam sobie i raptownie otwieram oczy.
Leżę pomiędzy sztywnymi, wykrochmalonymi białymi prześcieradłami, twarzą do białej ściany z dziwnymi gniazdkami. Wokół łóżka zwisają bladozielone zasłony. Ktoś ubrał mnie w dziwną koszulę z rozcięciem na plecach. Też jest zielona. To na pewno szpital, myślę, zamykając oczy i starając się nie panikować. Skąd ja się tu wzięłam? Ciężko w tej sytuacji nie panikować. Robię wdech i próbuję usiąść.
Parę sekund później zawroty głowy ustępują i próbuję jeszcze raz. Serce mi wali, jest mi niedobrze i boli mnie przód głowy; czuję się słaba jak meduza. Tymczasem paniczny strach znów domaga się uwagi. Kto mnie tu przywiózł? Jeśli znajdzie mnie Yourdon, to mnie zabije! Na ramie łóżka wisi na haczyku jakieś pudełko z przyciskami. Biorę je do ręki i losowo dźgam guziki palcami. Unoszą mi się stopy. W drugą stronę! Dziesięć sekund później już niewygodnie półsiedzę, łóżko podniosło mi się za plecami. Uciska mi to nieprzyjemnie żołądek, ale z pionizacją przychodzi odrobina pociechy — mam jakąś tam kontrolę nad otoczeniem — dopóki w myśli znów nie wkradnie się poważniejszy niepokój.
No dobra, czyli ten ogrodnik… Nie kończę, narracja utyka w mgle niezrozumienia. Przyniósł mnie tutaj? A co to w ogóle znaczy, „tutaj”? Łóżko — jedno z wielu z w rzędzie, ustawionych wzdłuż ściany w ogromnej, wysokiej białej sali. Naprzeciwko, pod sufitem jest rząd okien — można przez nie dostrzec niebiesko-białe niebo. Wokół stoją różne sprzęty niewiadomego przeznaczenia. Obok niektórych łóżek stoją też szafki — i widzę, że niektóre łóżka na drugim końcu sali są zajęte.
Zamykam oczy, czując brzemię strachu. Ciągle jestem w szklanym domu, uświadamiam sobie z obrzydzeniem.
Nie mam siły, żeby cokolwiek zrobić, a poza tym nie jestem sama. Słyszę zbliżający się stukot obcasów i głosy.
— Odwiedziny kończą się o czwartej. — Damski głos, beznamiętny, tak jak się można spodziewać po zombiaku. — Lekarz przyjdzie wieczorem. Pacjentka jest osłabiona i nie należy jej zbytnio denerwować. — Kurtyna opada z powrotem, widzę zombiaczkę w białej sukience z dziwaczną ozdobą we włosach. Patrzy na mnie. — Ma pani gościa. Proszę się nie męczyć.
— Eee… — Próbuję przekręcić głowę, żeby zobaczyć, kto to, lecz wciąż jest ukryty za zasłoną. Jak w koszmarze, kiedy wiesz, że podkrada się do ciebie jakiś potwór…
— No, no, no, przecież to nasza mała bibliotekarka!
A ja myślę: kurwa, znam ten głos! I jednocześnie, prawie z urazą: ale ty nie możesz tutaj być.
W tym w momencie Fiore obchodzi zasłonę i nachyla się nad poręczą mojego łóżka, z wyrazem zakłopotanej protekcjonalności na twarzy.
— Czy mogłabyś mi powiedzieć, dokąd to się wybierałaś?
— Nie. — Udaję mi się powstrzymać zgrzytnięcie zębami. — Nigdzie konkretnie.
Dopadł mnie koszmar, studnia pełna rozpaczy grozi pochłonięciem. Złapali mnie i ściągnęli z powrotem, żeby się mną pobawić. Czuję mdłości i uderzenia gorąca.
— No, no, Reeve. — Obłuda, to jest to słowo. Fiore kładzie mi pulchną dłoń na czole. Jest w dotyku lepka i zimna. — O rany. Naprawdę z tobą niedobrze. — Zabiera rękę, nim zdążam ją strząsnąć.
Wzdrygam się.
— Teraz rozumiem, czemu przywieźli cię od razu tutaj — dodaje.
Zaciskam zęby, czekając na ostateczny cios, lecz Fiore ma coś innego na myśli.
— Jako duszpasterz muszę dbać o dobro wszystkich moich owieczek, więc nie mogę zbyt długo z tobą zostać. Jesteś wyraźnie chora — osobliwie podkreśla to słowo — i to z pewnością tłumaczy twoje nieobliczalne zachowanie. Następnym razem, jeśli postanowisz wspinać się w ścianach, powinnaś najpierw przyjść i porozmawiać ze mną — twarz mu na moment tężeje — bo nie chciałabyś zrobić czegoś, czego będziesz potem żałować.
Pomiędzy dreszczami udaje mi się przewrócić oczyma.
— Niczego nie żałuję.
W co on ze mną gra?
— No jak to! — Fiore cmoka z dezaprobatą. — Oczywiście, że żałujesz. Być człowiekiem to mieć wyrzuty sumienia. Wszyscy jednak musimy się nauczyć, jak czerpać jak najwięcej z tego, co jest nam dane, prawda? Adaptowałaś się bardzo powoli, Reeve, bardzo powoli odnajdowałaś swoje miejsce w naszej parafii, co budziło wśród nas, obserwatorów, pewne obawy. Ja, na przykład, jeśli mam być szczery, niepokoiłem się, że będziesz niepoprawnym wichrzycielem. Z drugiej strony jest dla mnie oczywiste, że chcesz dobrze i troszczysz się o bliźnich… — Na jego pucołowatą twarz wypełza nieodgadniona mina. — Na razie rozstrzygam wątpliwości na twoją korzyść. Odpocznij sobie i porozmawiamy, jak poczujesz się lepiej.
Prostuje swoje otyłe ciało i zaczyna się odwracać. Znów się wzdrygam, dreszcz przechodzi mi po plecach. Całkiem jakby nie wiedział, że go zabiłam! Wyobrażam sobie, że Fiore może uruchomić parę instancji samego siebie, ale przecież powinny wiedzieć jedna o drugiej, komunikować się netlinkiem? Co, czyżby on…
— Ej — udaje mi się wydusić.
— Tak?
— Ej. — Trudno mi artykułować słowa. Przygniata mnie gorączka. — Co się stało z tym… z tym…
— Nie mam czasu! — Jego głos, kiedy jest rozdrażniony, wznosi się do denerwującego pisku. — Siostro? Siostro! — Potem ciszej, do mnie: — Poproszę, żeby zawołali twojego męża. Na pewno będziecie sobie mieli wiele do powiedzenia. — Obraca się na pięcie i człapie przez salę do pacjentów na innych łóżkach.
Stwierdzam, że dzwonię zębami: nie wiem, z gorączki, czy z czarnej, bezradnej furii. Zabiłam cię! A ty nawet nie zauważyłeś! Potem pielęgniarka tupie w swoich roboczych pantoflach, podchodząc do mnie z jakimś prymitywnym instrumentem diagnostycznym w rękach, i dociera do mnie, że czuję się bardzo źle.
* * *
Siostra zombiaczka bada mnie. Badanie polega na wsunięciu do ucha zimnej rurki, zajrzeniu z bliska w oczy. Potem wyjmuje słój i daje mi coś, co w pierwszej chwili biorę za cukierek, tylko obrzydliwy w smaku. Szpital jest urządzony na wzór autentycznego ciemnowiecznego przybytku, choć na szczęście darowali sobie chyba pijawki, przeszczepy serca i tym podobne barbarzyństwo. To chyba jakieś lekarstwo, pieczołowicie zsyntetyzowane i podawane, żeby wywołać w moim metabolizmie jakieś dziwne ogólne reakcje.
— Spróbuj zasnąć — mówi siostra. — Jesteś chora.
— Z-z-zimno — szepczę.
— Spróbuj zasnąć, jesteś chora. — Nachyla się jednak i wyciąga rzadko tkany koc. — Pić dużo płynów. — Szklanka na stoliku jest pusta, zresztą za bardzo mną trzęsie, żebym wyciągnęła rękę spod koca. — Jesteś chora.
Читать дальше