— Lona?
Wyszedł do hallu trzymając się blisko ściany. Eleganckim kobietom, które mijały go, musiał wydawać się pijany. Uśmiechały się. Chciał odwzajemnić się uśmiechem. Lony nie znalazł. W kilka godzin później odszukał Aoudada. Wyglądał na zaniepokojonego.
— Widziałeś ją? — wychrypiał Burris.
— Jest w pół drogi do Ganimede. Wyjechała wieczornym statkiem.
— Wyjechała.
Aoudad skinął głową.
— Nick z nią pojechał. Wracają na Ziemię. Co z nią zrobiłeś? Poobijałeś ją trochę?
— Pozwoliłeś jej odjechać? — mruknął Burris. — Pozwoliłeś jej mnie zostawić? Co na to Chalk?
— Chalk wie. Czy myślisz, że nie skontaktowaliśmy się z nim?
Powiedział, że jeśli chce wracać do domu, to niech wraca.
Powiedział, żeby wysłać ją najbliższym statkiem. I tak zrobiliśmy.
Źle wyglądasz, Burris. Myślałem, że twoja skóra nie może być blada.
— Kiedy będzie następny statek?
— Jutro wieczorem. Chyba nie będziesz jej gonił?
— A co innego mi zostało?
— W ten sposób daleko nie zajdziesz — powiedział Aoudad z uśmiechem. — Niech jedzie. Jest tu pełno kobiet gotowych zająć jej miejsce. Nawet nie wyobrażasz sobie ile. Kilka z nich dowiedziało się, że jestem z wami i przychodziło do mnie prosząc, żebym zaaranżował spotkanie. To twoja twarz je fascynuje, Minner.
Burris odwrócił się od niego.
— Jesteś wstrząśnięty — powiedział Aoudad. — Posłuchaj, chodźmy się napić.
— Jestem zmęczony. Chcę odpocząć — odparł Burris nie oglądając się na niego.
— Czy mam przysłać do ciebie jedną z tych kobiet?
— Czy tak wyobrażasz sobie odpoczynek?
— Właściwie tak — uśmiechnął się Aoudad mile. — Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zająć się jedną z nich osobiście. Chyba rozumiesz. Ale niestety one chcą ciebie.
— Czy można połączyć się z Ganimede? Może będę mógł z nią porozmawiać w czasie, kiedy statek będzie pobierał paliwo.
— Ona odeszła. Teraz powinieneś o niej zapomnieć Cóż ona takiego miała poza problemami? Zwykłe, wychudzone dziecko! Nie zgadzaliście się ze sobą. Wiem dobrze, sam widziałem. Tylko wrzeszczeliście na siebie Po co ci ona potrzebna? Powiem ci o…
— Czy masz jakieś środki uspokajające?
— Wiesz przecież, że ci nie pomagają.
Burris jednak wyciągnął rękę i Aoudad podał mi jedną fiolkę wzruszając ramionami. Burris przytknął jej wylot do skóry. Złudzenie spokoju było warte prawie tyle samo co prawdziwy spokój. Rzucił mu zdawkowe podziękowanie i ruszył spiesznie do pokoju.
Po drodze spotkał kobietę, której włosy wyglądały jak różowe włókno szklane, a oczy jak ametysty. Jej strój był skromnie nieprzyzwoity. Dotarł do niego jej delikatny jak puszek głos. Minął ją pośpiesznie, drżąc cały, i wszedł do pokoju.
Rozdział 27
Prawdziwy strażnik Graala
— Zepsuł się tak piękny romans — powiedział Tom Nikolaides.
— Nie było w nim nic pięknego — powiedziała Lona bez uśmiechu. — Jestem zadowolona, że wyjechałam.
— Dlatego, że chciał cię udusić?
— Nie. To był już sam koniec. Wszystko zaczęło się psuć znacznie wcześniej. Nie trzeba być skaleczoną w ten sposób, żeby zostać naprawdę zranioną.
Nikolaides zajrzał jej głęboko w oczy. Rozumiał albo udawał, że rozumie.
— To niedobrze. Ale wszyscy widzieliśmy, że to nie potrwa długo.
— Chalk też?
— Chalk przede wszystkim. Przewidywał, że ze sobą zerwiecie.
Ciekawe, ile listów dostaliśmy w tej sprawie. Cały wszechświat uważa, że to straszne, że zerwaliście ze sobą. Lona rzuciła mu krótki, bezbarwny uśmiech. Chodziła po pokoju poruszając się nierównym, niespokojnym krokiem. Podkówki przy jej butach stukały po lśniącej podłodze.
— Czy Chalk prędko tu będzie? — spytała.
— Wkrótce. Jest bardzo zajęty. Jak tylko dotrze, zabierzemy cię do niego.
— Nick, czy naprawdę da mi moje dzieci?
— Miejmy nadzieję.
Podeszła do niego. Gwałtownie chwyciła go za rękę.
— Miejmy nadzieję? Miejmy nadzieję? Przecież obiecał!
— Ale zerwałaś z Burrisem.
— Sam powiedziałeś, że Chalk się tego spodziewał. Romans nie miał przecież trwać wiecznie. Teraz się skończył, a ja dotrzymałam swojej części umowy. Teraz kolej na niego.
Czuła, że mięśnie jej ud drżą. To te dziwaczne buty. Trudno w nich stać. Wyglądała jednak na wyższą i starszą. Ważne było, żeby prezentować się tak, jak się naprawdę czuła. W czasie wyprawy z Burrisem postarzała się o pięć lat w pięć tygodni. Stałe napięcie… kłótnie… a przede wszystkim to niezmierne wyczerpanie po każdym sporze.
Spojrzy grubasowi prosto w twarz, a gdyby próbował wykręcić się z umowy, bardzo utrudni mu życie. Nieważne, jak jest potężny. Nie może jej oszukać. Opiekowała się tym niezrównoważonym uciekinierem z obcej planety wystarczająco długo, żeby uzyskać prawo do własnych dzieci. Ona…
Nie. To nie było w porządku — zreflektowała się nagle. — Nie mogę się z niego naśmiewać. On nie chciał tych kłopotów. Sama się zgodziłam.
— Teraz, jak już wróciłaś na Ziemię, jakie są twoje plany? — przerwał ciszę Nikolaides.
— Przede wszystkim załatwić sprawę dzieci, a potem na dobre zniknąć z życia publicznego. Przeżyłam dwa okresy popularności. Pierwszy, kiedy odebrano mi dzieci i drugi, kiedy pojechałam na tę wyprawę z Minnerem. Wystarczy.
— Gdzie pojedziesz? Opuścisz Ziemię?
— Wątpię. Zostanę. Może napiszę książkę. Nie, to nie jest dobry pomysł — uśmiechnęła się. — Znowu rozgłos. Będę żyła spokojnie. Może Patagonia? Nie wiesz, gdzie…
— Chalk?
— Minner.
— O ile wiem, wciąż na Tytanie. Aoudad jest z nim.
— To już siedzą tam trzy tygodnie. Myślę, że się dobrze bawią — zacisnęła gniewnie usta.
— Aoudad na pewno — powiedział Nikolaides. — Wystarczą mu przystępne kobiety i wszędzie się dobrze bawi. Nic nie wiem o Burrisie. Wiem tylko, że nie zrobili jeszcze nic w sprawie powrotu. Ciągle jeszcze interesujesz się Burrisem.
— Nie!
— Już dobrze, dobrze — Nikolaides podniósł ręce do uszu. — Wierzę ci. Ja tylko…
Drzwi w drugim końcu pokoju wygięły się do wnętrza i otworzyły. Wszedł niewielki, brzydki mężczyzna o wąskich ustach. Lona rozpoznała go. Był to d’Amore, jeden z ludzi Chalka.
— Czy Chalk już jest? Muszę z nim mówić.
Usta d’Amore’a rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
— Nabrała pani ostatnio pewności siebie! Gdzie się podziały nieśmiałość i wstydliwość? Nie, Chalka jeszcze nie ma. Sam na niego czekam.
Wszedł głębiej do pokoju i Lona zauważyła, że ktoś za nim stoi. Był to blady mężczyzna w średnim wieku o łagodnych oczach i głupawym uśmiechu.
— Lono, to jest David Melangio — powiedział d’Amore. — Potrafi kilka sztuczek. Podaj mu datę urodzenia, a on ci powie, jaki to był dzień tygodnia.
Lona podała mu datę.
— Środa — powiedział natychmiast Melangio.
— Jak on to robi?
— To taki dar. Podaj mu kilka liczb tak szybko, jak tylko możesz, ale wyraźnie.
Lona wymieniła kilkanaście liczb. Melangio je powtórzył.
— Poprawnie? — zapytał d’Amore rozpromieniony.
— Nie jestem pewna. Sama je zapomniałam. Podeszła do idioty-mędrca, który przyglądał się jej bez zainteresowania. Patrząc mu w oczy, Lona zdała sobie sprawę, że był to kolejny dziwoląg. Tylko sztuczki, ale pozbawiony duszy. Zastanawiała się zmrożona, czy nie wymyślili dla niej nowego romansu.
Читать дальше