— Wiem, wiem — powiedział Hamian poirytowany, obiema rękami odgarniając z twarzy mokre od potu włosy. Spojrzał ze złością na F’lara. Hamian miał na sobie tylko spodnie, bo w warsztacie było niesamowicie gorąco. Właśnie ten upał stanowił jeden z powodów jego złości. Drugim był plastik, nad którym pracował z Zurgiem, Jancis i pięćdziesięcioma innymi czeladnikami i Mistrzami z różnych Cechów. Próbowali wyprodukować go w odpowiednich ilościach i jakości, żeby chronić jeźdźców i smoki podczas ich wielkiej wyprawy.
Chociaż plastik, który produkował używając formuły dostarczonej przez Siwspa, był podatny i mocny jako zewnętrzna powłoka, wypełnienie i bawełniane wyłożenie sprawiało, że trudno było go składać. Zewnętrzna, plastikowa powierzchnia skafandrów miała nie przepuszczać powietrza i nie mogła zostać zszyta. Hamian eksperymentował z różnego rodzaju klejami, usiłując znaleźć taki, który nie kruszyłby się w przestrzeni kosmicznej, a jednocześnie połączył wszystkie trzy warstwy. Sam już nawet nie pamiętał, ile kombinezonów posłał na „Yokohamę” na testy.
W porównaniu z nimi, smocze rękawice były dość łatwe do przygotowania, mimo że smocze stopy różniły się długością i szerokością tak jak ludzkie stopy. A i tak wykonanie ponad trzystu par zabrało jego pracownikom kilka miesięcy.
— Tak, wiem, że czas nagli, F’larze, ale pracujemy bez przerwy. Mamy sto siedemdziesiąt dwa skończone i przetestowane. — Wyciągnął ręce w geście rezygnacji.
— Nikt cię nie wini za to, że ciągle próbujesz znaleźć coś jeszcze lepszego — powiedział F’lar.
— Słuchaj — dodał Jaxom łagodząco — w najgorszym wypadku wyślemy trzy wyprawy z silnikami. Powinno być dość różnych rozmiarów, aby można było wymienić skafandry.
F’lar zmarszczył czoło, gdyż nie podobało mu się to rozwiązanie.
— Cóż, to tylko sugestia — wyjaśnił Jaxom. — Zmniejszy presję, pod jaką znajduje się Hamian.
— Ale to miała być wspólna wyprawa…
— F’larze, wiesz równie dobrze jak ja, że mamy szerokie okno startowe — przypomniał mu Jaxom, przekonując tak subtelnie jak mógł, żeby F’lar nie zorientował się, iż Siwsp potrzebował tylko dwustu skafandrów. Jaxomowi nie podobało się, że musi manipulować swoimi najlepszymi przyjaciółmi, ale było to konieczne, jeśli miał wypełnić plan Siwspa. Nie podobało mu się to bardziej niż F’larowi, ale zdawał sobie sprawę, że Siwsp nie był taki znowu pewny smoczych zdolności. Mutanty były powolniejszym sposobem niszczenia Nici, ale istnienie Planu B wydawało się rozważne. — Silniki nie muszą przecież być rozmieszczone w tym samym momencie.
— To prawda — odparł F’lar, z roztargnieniem ocierając pot z czoła.
— Ile zabierze nam przeniesienie skafandrów? Najwyżej pół godziny, przy użyciu dwóch wind. Hamian musi zrobić jeszcze tylko dwadzieścia. Oczywiście, Hamianie, cieszylibyśmy się, gdybyś mógł wykonać więcej, ale już teraz prawie ich wystarczy.
— A czas ucieka — powiedział Hamian, ale widać było, jak opuszcza go napięcie. Nie chciał, by Plan się nie powiódł z jego winy, ale tyle czasu spędzał nad drobnymi szczegółami, których nikt nie brał pod uwagę, kiedy radośnie zaczęli pracę. — Wszystko zabiera więcej czasu i kosztuje więcej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Na Skorupy! Nie chciałbym was zawieść.
— Przecież nas nie zawiodłeś — uspokajał go Jaxom. — Już teraz mamy dość skafandrów.
F’lar przyglądał się Jaxomowi z lekkim zaskoczeniem. Jaxom wiedział, że właśnie przejął część uprawnień F’lara, więc uśmiechnął się tak przymilnie jak tylko mógł, i lekko wzruszył ramionami.
— Masz rację, Jaxomie. Jest dość skafandrów, żeby wypełnić zadanie natychmiast, jeśli jeźdźcy się wymienią — przyznał F’lar.
— No cóż, wobec tego — powiedział Hamian, odczuwając widoczną ulgę — zrobię przerwę na posiłek. Przyłączycie się.? — Skinął w stronę stolika ustawionego pod markizą. Niektórzy z jego pracowników już się częstowali, gdyż jadali kiedy kto mógł. — Dla jeźdźców zawsze znajdzie się coś w garnku.
Jaxom wiedział, że F’lar przyglądał mu się uważnie podczas posiłku i udawał, że nie zwraca na to uwagi. Zamierzał zamienić na osobności parę słów z Siwspem, żeby przestał naciskać na Hamiana. W końcu i tak Mistrz Kowal pracował ponad siły, a nie mógł wiedzieć, że Siwsp umyślnie odrzuca skafandry, które prawdopodobnie były całkiem odpowiednie. Dwieście skończonych, dobrych zestawów, i nie więcej, rozwiąże problemy z podróżą Jaxoma.
Chociaż Lądowisko wzięło na siebie główną część przygotowań do ostatecznego ataku na Nici, cała planeta była podekscytowana, gdy wykreślano dni ostatniego miesiąca.
Oldive i Sharra zatrudnili tylu uzdrowicieli ilu mogli, a potem, zgodnie z sugestią Mistrza Nicata, zaprosili do współpracy również szlifierzy kamieni szlachetnych, którzy byli przyzwyczajeni do używania szkieł powiększających i niewielkich narzędzi. Pracowano coraz intensywniej nad znalezieniem najbardziej skutecznego mutanta dla zarodka Nici. Odkryto wiele pasożytów owoidów Nici, i zainfekowano je różnymi „wirusami”. Niektóre ze zmienionych form wywierały negatywny wpływ na Nici, ale żadna nie wytworzyła gwałtownej reakcji, która zadowoliłaby Siwspa. Potrzebna była reprodukcja na masową skalę, z wybranym wirusem zmienionym do bardziej pasożytniczej formy, zdolnym do powielenia się przy użyciu materiału zawartego w owoidzie.
Wszyscy w laboratorium „Yokohamy” oraz w klasach na Lądowisku ciężko pracowali, przez długie i wyczerpujące godziny męczyli oczy wytężaniem wzroku, cierpiąc na bóle głowy i kręgosłupa.
Siwsp pocieszał ich.
— Nić jest bardzo słabo zorganizowaną formą życia, nawet mniej zorganizowaną niż bakterie, które odizolowywaliście podczas waszych studiów biologicznych. Nie można się spodziewać, że zrozumiecie procesy reprodukcji takiego organizmu.
— Nie mamy czasu — wysyczała Mirrim przez zaciśnięte zęby. Siwsp właśnie odrzucił jej próbkę. Potem jej twarz się rozjaśniła. — Oczywiście, możemy zatrzymać część z nich i użyć przy dalszych studiach, prawda? — Zobaczyła wyraz przerażenia i niesmaku na twarzach niektórych kolegów. — Nie, chyba jednak nie. No cóż, wracam do pracy. To moja dziewięćdziesiąta ósma próba dzisiaj. Może przy setnej dopisze nam szczęście!
— Jeszcze dwadzieścia dwa dni — powiedział Oldive wzdychając głęboko i także powrócił do badań.
Potem, kiedy Lytol spisał historię lat z Siwspem, pamiętał rezultaty, ale nie napięcie, które im towarzyszyło, chociaż wymienił wszystkich ludzi pracujących przy najrozmaitszych zadaniach.
W końcu przygotowania zostały zakończone, na całe dwa dni przed datą wyznaczoną przez Siwspa.
Dwustu odzianych w skafandry kosmiczne jeźdźców, na dwustu ubranych w rękawice smokach, oczekiwało sygnału w swoich Weyrach. Kolejnych dziewięćdziesięciu jeźdźców było gotowych do wykonania zadania w wielkim przedsięwzięciu, rozrzucając zmutowane zarodki. Trzej dowódcy: F’lar, N’ton i Jaxom, znajdowali się w ładowni „Yokohamy”. Przybyła tam również Lessa z ciężarną Ramoth, ale Jaxom nie ośmielił się zapytać, jak F’lar i Mnementh dobrali czas tak dokładnie. Lessa pogodziła się z tym, że nie weźmie udziału w przedsięwzięciu, ale wcale jej się to nie podobało.
Mistrz Fandarel i Belterak mieli właśnie rozpocząć oddzielanie silnika „Yokohamy” od podłoża. Bendarek znajdował się na pokładzie „Bahrainu”, a Evan na „Buenos Aires”, gdzie mieli wykonać te same operacje. Kiedy to zostanie zrobione, smoki zostaną przywołane, by zajęły pozycję do startu.
Читать дальше