Co wieczór zbierali się po kolacji i rozmowy toczyły się na rozmaite tematy. Tutaj jakoś problemy Ziemi wydały im się bardziej kliniczne, łatwiej było znaleźć dla nich rozwiązanie. Układano plany, jak zapobiec klęskom głodu, jak zredukować liczebność populacji, jak raz na zawsze położyć kres wojnom i międzynarodowej rywalizacji, jak radzić sobie z problemem seksu wśród nieletnich, jak poprawić działalność szkół publicznych. Zgodzili się jednakże, że we wszystkich swych planach zbyt często bazują na radykalizmie. Między gwiazdami człowiek wykazywał mniej tolerancji dla nieporządku.
Debatowali nad tym, czy jest możliwe, aby struktura socjalna pozostała nienaruszona przez dziesiątki tysięcy lat. Janet twierdziła, że tego rodzaju stabilizacja musiałaby wskazywać na „cholernie absolutystyczną sztywność zasad. To miejsce musiałoby być dosłownie piekłem”.
Rozmawiali o Twórcach Monumetów i o załamaniach. Aż w końcu zaczęli mówić o sprawach, które miały dla nich największe znaczenie. Hutch dowiedziała się, że kobieta z fotografii u Carsona uciekła ze sprzedawcą systemów zabezpieczających, że Maggie chorobliwie boi się śmierci, a Janet miała kłopot ze znalezieniem sobie jakiegoś rozsądnego mężczyzny. „Nie mam pojęcia dlaczego” — wyznała, a Hutch doszła do wniosku, że to musi być prawda. Większość znanych jej mężczyzn czułaby się zagrożona przy Janet Allegri, w jej obecności nigdy nie mogliby poczuć się swobodnie.
George — doszła do wniosku — chce osiągnąć tak wiele, żeby pewna młoda kobieta, która porzuciła go kilka lat temu, pożałowała swego kroku.
A Hutch? Nie była pewna, co mogło jej się wymknąć. Starannie unikała wzmianki o Calu, nie rozmawiała też o Richardzie. A Janet wyznała jej po latach, że po raz pierwszy zaczęła ją rozumieć właśnie wtedy, bo opisała strach i upokorzenie, jakie czuła, kiedy Janet wzięła na siebie rozprawę z biegusem. „Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę stała z boku” — cytowała ją Janet. I dodała od siebie: „To mi się spodobało”.
Jeżeli chodzi o misję, jeden problem wydawał się kluczowy: czy Twórcy Monumentów — jeśli rzeczywiście nimi są — pamiętają swoją wizytę w Układzie Słonecznym, dni własnej chwały?
— Oz — rzucił stanowczo George, kiedy poproszono go o sformułowanie pytania do obcych. — Chcę wiedzieć, po co zbudowali Oz.
Te wieczorne spotkania wkrótce nabrały bardziej ceremonialnego charakteru. Wznosili toasty za siebie nawzajem i za komisarza, i za Beta Pac. Wkrótce zaczęły obowiązywać emblematy i plakietki misji. Wyzbyli się rezerwy i czuli się nadzwyczaj swobodnie we własnym towarzystwie. Żartowali, śmiali się i wymagali od każdego, by dostarczył jakiejś rozrywki. Były sztuczki magiczne, monologi i chóralne śpiewy. Maggie, z początku niechętna, wykazała duży talent w naśladowaniu głosów i charakterystycznych zachowań wszystkich obecnych. Uchwyciła wojskową postawę Carsona i trochę wiejski akcent George’a, wyłapała u Hutch zwyczaj przechylania głowy na bok, kiedy była czymś zdziwiona, i lekko zmysłową pozę Janet.
Urządzili sobie potańcówkę (panowie w krawatach, panie w spódnicach), odegrali też improwizowaną komedię „Wielkie wykopaliska”, w której grupa nieudaczników przy mitycznym wykopie próbuje się nawzajem oszukiwać lub nawiązywać bardzo intymne kontakty.
Hutch lubiła te swoiste gry i zabawy, które zawsze wychodziły dobrze w zamkniętym brzuchu statku gwiezdnego, gdzie dobre układy towarzyskie tak wiele znaczyły. Noce często spędzali na długich rozmowach, a Hutch czuła, jak wzmacniają się ich wzajemne więzi.
Gdzieś przy końcu trzeciego tygodnia Maggie wzięła ją na stronę.
— Chcę, żebyś wiedziała — oświadczyła — że przykro mi z powodu Richarda.
— Dziękuję — odpowiedziała Hutch z niejakim zaskoczeniem.
— Nie wiedziałam, że byliście sobie tak bliscy, inaczej dawno bym to powiedziała. Chyba byłam trochę za głupia.
— Nic nie szkodzi. — Hutch poczuła falę żalu. Nie wiadomo po czym.
Maggie wyraźnie brakowało pewności siebie.
— Wiem — powiedziała — wielu ludzi uważa, że Henry’emu dzieje się krzywda. Myślą, że to ja jestem odpowiedzialna za to, co się stało. — Jej czarne oczy poszukały oczu Hutch i wpatrzyły się w nie. — Przyznaję im rację. — Jej głos chwytał za serce. — Bardzo mi przykro — powtórzyła. — Zrobiliśmy to, co należało. Richard też tak uważał. Właśnie dlatego tam był. Ale żałuję, że wszystko nie potoczyło się inaczej.
Hutch skinęła głową. Maggie zawahała się, otwarła ramiona i objęły się. Policzek Maggie był ciepły i wilgotny.
Hutch stosowała się do własnych zasad — w stosunku do George’a zachowywała postawę pełną przezorności. Z radością przyjęła jego udział w misji, lecz miała świadomość, że ta obecność może stworzyć trudną sytuację. Bez przerwy się w nią wpatrywał, lecz umykał wzrokiem pod wpływem odwzajemnionego spojrzenia. Promieniał, kiedy rozmawiali lub gdy prosiła o jego opinię na aktualnie omawiany temat. W obecności Hutch głos George’a brzmiał bardzo łagodnie, a oddech stawał się głębszy.
Wolałaby porozmawiać z nim otwarcie, wyjaśnić mu, dlaczego reaguje w taki właśnie sposób. Wcale nie miała ochoty go do siebie zniechęcać. Ale nic nie mogła zrobić, dopóki nie dostarczy jej po temu okazji, póki nie wykona otwartego ruchu.
Kiedy to w końcu nastąpiło, wszystko schrzaniła.
Między członkami grupy wytworzył się zwyczaj oficjalnego zakańczania wszystkich posiedzeń toastem o północy i wspólnym zaznaczaniem kolejnego dnia na kalendarzu misji, który Carson wykonał osobiście i przypiął na ścianie świetlicy. (Nad pięcioma tygodniami i dwoma dniami podróży do celu wznosił się wszechobecny czteromasztowiec.) Dwudziestego szóstego wieczoru George wykazywał szczególny brak odporności. Usiadł naprzeciwko niej, żeby móc zademonstrować swoją posągową obojętność. Ale już od początku posiedzenia policzki pokrył mu rumieniec, który nie zniknął do końca spotkania.
Kiedy grupa zaczęła się rozchodzić, podszedł do niej.
— Hutch — zaczął z największą powagą — czy możemy się przejść?
Puls jej wyraźnie podskoczył.
— Jasne.
Zeszli w niższe partie statku. Cały układ przystosowano do potrzeb obecnej misji. Nadal wiozła trzy pierścienie, ale tym razem o wiele mniejsze. Usunięto ogromne przestrzenie ładowni, zmniejszono liczbę kwater. Wciąż jednak pozostało mnóstwo miejsca do przewiezienia ewentualnych eksponatów, ale Hutch już nie czuła się tu jak w hangarze portu kosmicznego. Taki Wink będzie o wiele mniejszym celem dla skanerów.
— Hutch — odezwał się nieśmiało — jesteś najśliczniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem.
— Dziękuję.
— Kiedy wrócimy, chciałbym cię gdzieś wieczorem zaprosić.
„Tak”.
— To się da zrobić.
Szedł tuż obok, prawie jej dotykając, czuła jego ciepły, nierówny oddech. Podprowadziła go w kierunku iluminatora. Za nim przesuwała się z wolna mgła nadprzestrzennego świata. Równie dobrze mogliby się teraz znajdować w jakimś starym domu na skraju wrzosowiska.
— Jest taka jak ty — rzucił przyglądając się mgle. — Nie można zobaczyć jej wnętrza, nie można jej uchwycić i ciągle jest w ruchu.
Roześmiała się. Oboje się roześmieli. I to ona zrobiła pierwszy ruch. Był na tyle subtelny, że dla kogoś z boku z pewnością pozostałby nie zauważony — pochyliła się leciutko ku niemu. Zaraz przeskoczyła między nimi jakaś iskra i poczuła, że jego ciało zaczyna reagować.
Читать дальше