— Nie zauważyłem u niego tej cechy — stwierdził Marcus. — Ale z drugiej strony, gdy u niego służyłem, widywałem go bardzo rzadko. Prawdopodobnie przez większość czasu przebywał tutaj.
— To poważny człowiek, często nawet ponury — powiedziała Clancy. — Może poświęcanie się pracy jest u niego próbą sublimacji złych cech charakteru.
Znowu wszyscy zamilkli, zastanawiając się nad przykrą możliwością, jaką zasugerowała Clancy.
— Z całym szacunkiem Therápōn Tritarchōn, ale nie zgadzam się — rzekł Marcus. — Najbliżsi współpracownicy Saiga to poważni, oddani ludzie, tacy jak on. Ich credo stanowi prawda, wiedza, polepszenie kondycji człowieka. Może Saigo potrafi ukryć lub wysublimować własne nikczemne skłonności, ale gdyby jego współpracownicy odznaczali się takimi samymi cechami, nie dałoby się tego ukryć. Zjawisko miałoby po prostu zbyt szeroki zasięg.
— Ale gdyby jego najbliżsi współpracownicy nie wykazywali takich skłonności — zauważył Gabriel — Saigo nie byłby w stanie pozyskać ich lojalności.
— Może i nie — odparła Clancy. — Jednak istnieje wiele rodzajów sublimacji i wiele sposobów odmowy.
— Naszym podstawowym celem jest uczciwe, autentyczne poznanie siebie samych — wtrącił Yaritomo. W jego tonie pobrzmiewał lekki upór Płonącego Tygrysa. — Czy można oszukać aż tylu ludzi?
— Mieliśmy już taki przypadek — odparła spokojnie. — Zauważcie, jak długo to trwało z Chrupiącym Księciem, nim zdołano go powstrzymać. A wiele osób z jego najbliższego otoczenia ufało mu i zachowało lojalność do samego końca.
Rubens zwrócił się do Marcusa.
— Therápōn Hextarchōn, dlaczego nie zostałeś ścisłym współpracownikiem Saiga?
Marcus wzruszył ramionami.
— Może nie byłem dla niego wystarczająco poważny. Albo dostatecznie utalentowany. Najbliżsi jemu Theráponi mieli rangę co najmniej Tritarchōna. — Skinął lekko głową. — Wydaje mi się, że w pewnym sensie mu pomogłem. Specjalnością Saiga są zmiany i ewolucja. Przede wszystkim ewolucja ludzka i biologiczna, potem ewolucja kulturalna, wreszcie gwiezdna. Stąd jego zainteresowanie Sferą Gaal. Uważano jednak, że on i jego współpracownicy głównie przeprowadzają symulacje teoretycznych kultur. Projektują fikcyjne ludzkie społeczności, aby potem, używając wielkich mocy reno, obserwować, jak ewoluują.
— Zatem te społeczności były rzeczywiste? — rzekł Gabriel zadowolony. — Ukryli swój rzeczywisty projekt pod osłoną symulacji?
— Therápōn Deuterarchōn Gulab, mój zwierzchnik na pewnym etapie szkolenia, poprosił mnie, abym dostarczył mu kilka projektów. Chodziło mu o piec hutniczy, zdolny wyprodukować żelazo zgrzewne, w którym drobiny żużlu stanowiłyby domieszkę mniejszą niż półtora procenta. To nie jest trudne, ale on nałożył dziwne dodatkowe warunki: mogłem stosować tylko naturalne materiały i technikę znaną w Epoce Pomarańczowej. Żadnych kompresorów powietrza ani najprymitywniejszych nawet miechów.
— Nie wydało ci się to dziwaczne? — spytał Rubens.
— To stanowiło część mojego szkolenia. — Marcus wzruszył ramionami. — Uważałem to ćwiczenie za test moich umiejętności rozwiązywania problemów. Proszono mnie o inne projekty, niektóre z nich miały czasami równie dziwne ograniczenia. Gulab kazał mi zaprojektować dźwig zbudowany z żelaza wyprodukowanego w moim piecu, potem zaś miałem dostarczyć projekt ośmiokonnego wozu. Jak sobie przypominam, chodziło mu o sensowny układ sterowania lejcami, ale miało to być rozwiązanie nowatorskie, nie stosowane nigdy poprzednio w żadnej epoce.
— Ilu ludzi pracowało nad podobnymi problemami?
— Setki. Może tysiące.
Saigo wykorzystywał więc swoich najzdolniejszych podwładnych, nie mówiąc im, że ich pomysły zostają bezpośrednio zastosowane.
Dyskutowano, formułowano kolejne teorie. Ich weryfikację odłożono do czasu napływu nowych danych. Gabriel zamknął wreszcie spotkanie. Ludzie, wychodząc, pozdrawiali go. Podeszła do niego Clancy.
— Słucham, Therápōn?
— Skończyłam projekt nano wykrywającego i niszczącego wirusa zapalenia opon mózgowych — powiedziała. — To znacznie elegantsza wersja tamtej prowizorycznej konstrukcji, którą skleciłam podczas choroby Krishny. Jest bardziej efektywna, bezpieczniejsza dla pacjenta. Całkowicie usuwa z ciała chorego DNA wirusa, a nie, jak poprzednio, tylko rozrywa je, zanieczyszczając układ krwionośny.
— Mam czekać do najbliższego Dnia Nano, by przedstawić ten projekt, czy zechcesz się z nim wcześniej zapoznać?
— Obejrzę go w ciągu najbliższej godziny — odparł Gabriel. — Gratulacje.
— Mój projekt pakietu na chorobę Kompasową jest również zaawansowany.
Gabriel wziął ją w ramiona i pocałował.
— Najwidoczniej daję ci za mało pracy.
— Wkrótce to nadrobisz, jeśli nadal planujesz lądowanie na planecie Saiga.
— Nie zrezygnowałem z tego.
— Wiele się tu uczę — powiedziała zamyślona. — I tak pobudzasz ambicje… — Westchnęła. — Burzycielu, życie było przedtem takie proste.
— Zapłoniona Różo, zawsze uważałem, że prostota jest przeceniana — odparł z uśmiechem.
Cressida leciała jak kula, wycelowana w serce układu Gaal 97. Clancy otrzymała patenty na zestawy leczące zapalenie opon mózgowych oraz pakiet na wirusa Kompasowego. Obie konstrukcje opublikowano w Logarchii. Odkryto jeszcze dwie zamieszkane planety i jedną w trakcie terraformowania. W domenie Gabriela, na Brightkinde, toczyła się zaciekła kampania wyborcza.
Do Gaal 97 dotarła druga fala sond. Niektóre przywarły do asteroidów, by się zreplikować, inne od razu lądowały na planecie Saiga. Swym wyglądem przypominały codzienne przedmioty, zwykły gwóźdź lub brukowiec. Mogły ukryć się na drodze albo w domu i rejestrować obserwacje, a potem je przekazywać. Informacje, wysyłane krótkimi, słabymi impulsami, skierowanymi do satelitów przekaźnikowych krążących na peryferiach układu. Gabriel miał nadzieję, że sondy, nawet te działające w wielkich skupiskach ludności, nie zostaną wykryte.
Większość mieszkańców posługiwała się językiem romańskim, spokrewnionym z łaciną jak prowansalski, choć nieco inaczej. Część ludności używała wariantu języka khmerskiego, część zaś mówiła dialektem podobnym do języka Indian Nawaho.
Nowe generacje sond przekazywały dalsze dane. Na planecie istniało kilkaset rodzin językowych, tyle co na Ziemi 1w Epoce Żółtej.
Scenki z życia mieszkańców, nawet tych zamożniejszych, uzasadniały powiedzenie Thomasa Hobbesa, że życie jest nieprzyjemne, brutalne i krótkie. Nad miejskimi bramami widać było głowy zatknięte na piki. Klatki z bezlitośnie skatowanymi ludźmi zawieszano na ulicach. W rynsztokach spały brudne dzieci. Wystrojonych i obojętnych możnowładców przenoszono w lektykach, omijając wygłodzonych biedaków. Panoszyły się choroby, nie leczone sensownie i często śmiertelne. Wielu ludzi miało zniekształcone fizjonomie — niektórzy wydawali się nawet zdrowi, ale wyglądali obrzydliwie. Załoga Cressidy — osoby kulturalne o ulepszonych genach patrzyła na to ze szczególnym niepokojem.
Wędrujący po wsiach robotnicy rolni i ludzie zbierający pokłosie nocowali z rodzinami w stogach siana, natomiast właściciele gospodarstw na ogół spali ze swymi zwierzętami. Wszędzie panował głód. Szerzył się bandytyzm, najczęściej pod pretekstem wojny.
Wojny wyniszczały całe połacie kraju. W wielu miejscach toczyły się walki, a rozpaczliwa sytuacja ekonomiczna i przeludnienie zasilały armie ochotnikami, których wojsko nie mogło nawet wyżywić. W bardziej rozwiniętych krajach, żołnierze terroryzowali ludność, używając prymitywnej broni palnej, natomiast cywile nie potrafili stawić oporu. Jedynie ci, którzy utrzymywali kosztowne fortece — królowie, cesarze lub despoci — mogli zapewnić względne bezpieczeństwo okolicznej ludności.
Читать дальше