— To nadaje się na pierwszą linijkę wiersza, ale nie wystarcza na posiłek. Wpadniesz do mnie coś zjeść?
Milczała chwilkę, potem się zgodziła.
— Kiedy wyschnie rzeka? —zacytował Li Jiyi. Ten wiersz zaczynał się strofą:
„Ja mieszkam u źródła, ty przy ujściu.
Wodę pijemy tę samą, lecz oddzielnie”.
Zamówił miłą dla ucha muzykę. Asystent Kem-Kema przyniósł pod ciężkimi srebrnymi pokrywami wystawne, jak zwykle, jedzenie. Wkrótce potem przybyła Clancy. Gabriel nakarmił Manfreda kiełbaskami z dzika, sam nałożył sobie zapiekanego w cieście bekasa i jajko sadzone przyprawione tymiankiem i słodką bazylią. Clancy wzięła owoce, łososia w galarecie, kawę. Gabriel podziwiał, jak zręcznie obierała kiwi ostrym nożem.
— Czy nie za często cytujemy wiersze? — spytał.
— W takim razie przerzućmy się na prozę. — Uważnie obserwowała owoc kiwi. Uniosła brwi. — Jesteś znudzony?
— Nie.
— A trzy godziny temu?
— Jestem niespokojny, sfrustrowany. Ale nie znudzony.
— Nie chciałabym, abyśmy spotykali się tylko dlatego, że doskwiera ci nuda i nie masz akurat innej rozrywki.
— Nie o to chodzi.
Gabriel czuł, jak Deszcz po Suszy ponagla go, chcąc sprytnie manipulować sytuacją na swój nieludzki sposób. Zawsze starał się odsuwać Deszcz po Suszy od ludzi, na których mu zależało, ale stanowił on nieodłączny składnik jego osobowości i nie można go było całkowicie przegnać.
Gabriel rzucił się na kolana i obiema dłońmi objął stopy Clancy. Spojrzała na niego z uprzejmym zdziwieniem.
— Nie jesteś dla mnie rozrywką — powiedział. — Nie jesteś kimś, kto ma wypełniać puste chwile w mym życiu. Potrzebuję cię.
— A ta inna? Ta rzecz?
— To nie rzecz. To Zhenling Ariste.
Nóż obierający kiwi zawisł na moment w powietrzu.
— Jestem pod wrażeniem — rzekła wreszcie Clancy.
— To osoba, która robi wrażenie.
— Życie Aristoi jest takie pogmatwane — stwierdziła. — Obserwuję cię od paru miesięcy, ale nawet nie zaczęłam tego wszystkiego rozumieć. Poznałam tylko część ciebie.
— Ważną część.
— Czy ma z tobą coś więcej wspólnego niż ja?
— Prawdopodobnie nie. Aristoi mają zbyt silny instynkt terytorialny, by być dla siebie dobrymi partnerami.
Na talerz spadały plasterki kiwi.
— Dziwię się, że w ogóle jesteś mną zainteresowany. Nie umywam się nawet do Ariste. — Spojrzała na niego. — A Rabjoms nie umywa się do ciebie — dodała łagodnie.
— Wybierzesz się ze mną na planetę?
Zawahała się.
— Na jaką planetę?
— Tę, którą właśnie odkryliśmy. Planetę Saiga.
— Naprawdę na niej wylądujemy?
— Ja tak. A także kilka innych osób.
— Po co?
— Trzeba zbadać pewne rzeczy — odparł ogólnikowo.
— Nie możesz się oprzeć. — Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. — Chcesz to zobaczyć na własne oczy.
— Przypuszczam, że nie grozi nam większe niebezpieczeństwo niż to, z jakim dotychczas mieliśmy do czynienia. W każdym razie nic, z czym Aristos by sobie nie mógł poradzić.
Skierowała ku niemu nóż.
— To bałamutny pomysł. Aż tak ci zależy na pozbyciu się powłoki doczesnej, że zamierzasz ryzykować? Ale — uśmiechnęła się — tak, wyruszę z tobą na planetę Saiga.
Zdjął kapcie z jej nóg i ucałował stopy Clancy.
— Dziękuję ci, Zapłoniona Różo.
Uniosła brwi.
— Burzycielu Spokoju, jeśli znów chciałbyś wplątać mnie w jakieś orgie, musisz mnie najpierw zapytać o zdanie.
— Zgoda.
Ujął jej rękę, tę bez noża.
— Skomponowałem dla ciebie utwór — powiedział. — Zechciałabyś posłuchać?
Aristos może mieć wszystko, pomyślał. Kochanków, rozrywki, przygody, zaszczyt odkrycia największego i najstraszniejszego spisku w historii.
Nuda odpłynęła, święty Graal majaczył na horyzoncie.
Samoreplikujące się sondy — każda z nich stanowiła cud techniki podążały w kierunku Gaal 97. Pierwsza sonda zawróciła i kilkakrotnie okrążyła planetę, dostarczając nowych informacji. Oceniono, że ludność liczy około 1,3 miliarda. Żeby ustalić dokładną liczbę mieszkańców należało oszacować, jak wiele ludzi żyje pod osłoną gęstych lasów. Cywilizacja była najwyżej na poziomie Epoki Pomarańczowej.
Znano młyny, żaglowce, barki, używano wołów jako zwierząt pociągowych, jednak większość prac wykonywano siłą ludzkich mięśni. Powszechnie stosowano prymitywną broń palną. Na flankach zamków obronnych i fortec sonda dostrzegła armaty. Na placach ćwiczyli muszkieterzy obok żołnierzy uzbrojonych w miecze i piki. Stworzone przez Saiga istoty musiały się często nawzajem wyrzynać.
Clancy opracowała raport na temat zdrowia publicznego: wzdłuż ulic biegły otwarte rynsztoki, a kloaki sąsiadowały niebezpiecznie blisko ze studniami i zbiornikami wody. Tylko kilka miast miało w niektórych dzielnicach odpowiedni system ścieków, zbyt szczupły jednak w stosunku do liczby ludności. Gdzieniegdzie przebiegał akwedukt, transportujący dobrą wodę, lecz głównie czerpano ją z rzek, strumieni i publicznych studni.
Krótko mówiąc, stan zdrowia mieszkańców był przerażający. Jeśli Saigo dostarczył swym ludziom tylu rozmaitych szczepów bakterii co strzelb, epidemie i zarazy powinny tu kwitnąć.
Nie znaleziono bezpośrednich dowodów na istnienie jakiejś rozpowszechnionej choroby, ale raport Clancy podkreślał ironicznie, że cmentarze pękają w szwach.
Zaczęły nadchodzić meldunki od próbników wysłanych w pierwszej fali. Jeden z nich odkrył planetę w fazie terraformacji: wisiały nad nią olbrzymie statki terraformiczne, bezustannie spuszczając na powierzchnię deszcz nano.
Potem odkryta została druga zamieszkana planeta, bardzo podobna do pierwszej pod względem ekosystemu, zaludnienia i poziomu barbarzyństwa.
A potem trzecia.
Saigo stworzył sobie ludność niezależną od Logarchii. Ale po co?
Jeśli zamierzał stawić czoło Aristoi, mógł dać swym istotom potężną technikę i zorganizować je w barbarzyńskie siły zbrojne.
Nie, chodziło mu o coś innego.
— To eksperyment filozoficzny — wysunął przypuszczenie Rubens. — Na różne sposoby grupuje ludzi, by zobaczyć, co się stanie. Może chce sprawdzić jakąś teorię dotyczącą ludzkiej natury.
— Albo dynamiki politycznej — rzekł Yaritomo.
Dyskutowali podczas spotkania w amfiteatralnym ogrodzie w samym sercu okrętu Cressida. Fontanny pluskały, palmy szumiały, roboty roznosiły napoje. Wśród paproci w niedbałych pozach drzemały szympansy. Ludzie siedzieli na ławkach z miękkiego kryształu.
Pośród dyskutantów przechadzał się Gabriel. Miał na sobie białą mnisią szatę, bosymi stopami kroczył po zielonej trawie. Chciał, by ludzie kontaktowali się bezpośrednio, nie tylko w oneirochrononie. Burza mózgów dostarczała nowych i wartościowych pomysłów.
„Pamiętasz dziewczynkę w zielonej spódnicy”. Łagodne wspomnienie nawiedziło Gabriela, gdy uklęknął przy wilgotnej macierzance. „Wszędzie bądź czuły dla trawy”.
— Najprostsze wyjaśnienie: to sadysta — powiedziała Clancy. Nie miała teraz ochoty odgrywać roli dziewczynki w zielonej spódnicy. — Pozwala ludziom umierać w odrażający sposób. A widzę, że każdemu tutejszemu zgonowi można by zapobiec.
Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. Nawet Gabriel ocknął się z zadumy.
Nikt nie zwykł myśleć o Aristoi w ten sposób. Ich głównym zawołaniem była służba człowiekowi, Aristoi — Najlepsi, opiekunowie ludzkości. Nawet tacy pomyleni dziwacy jak Ikona Cnót, uznawali polepszanie ludzkich losów za główny cel swej filozofii.
Читать дальше