— Nie mamy żadnych podstaw, by tak sądzić — zaoponował członek Rady, Stanisław Leszczyński. — Jeżeli silniki pracują do tej pory, to znaczy, że obliczono je na taki właśnie okres czasu, a więc są jeszcze potrzebne. Nie chodzi jednak o to, czy dla tych, którzy je wysłali, sputniki są potrzebne czy nie. Mamy pełne moralne prawo je zniszczyć. Ich gospodarze nie liczą się z nami i nie radzą się nas. Nawet o nas nie myślą. Nie mogą przecież nie rozumieć, że niewidzialne ciała w pobliżu planety, na której poziom techniki pozwala na międzyplanetarną komunikację, są wielkim niebezpieczeństwem. Wydaje mi się, że pytanie można postawić tylko w ten sposób: potrzebne są te sputniki czy niepotrzebne. Czy chcemy poznać ich konstrukcję, silniki, zainstalowaną w nich aparaturę? Jeżeli chcemy, należy nie tylko je odnaleźć, ale i dotrzeć do wnętrza. Jeżeli nie, należy je zniszczyć nie narażając się na ryzyko.
— Chyba nie mamy tutaj wyboru — powiedział Stone.
— Technika dwóch światów nie może być całkowicie identyczna. Coś będzie można wykorzystać. Na przykład metody lokalizacji zakłóceń, „niewidzialność”, sposób przekazywania informacji poprzez kosmiczny bezkres dzielący sąsiednie systemy. Nie wiemy zresztą czy sąsiednie?
— A więc, nie ma o czym mówić. Trzeba i kropka. — Leszczyński zdecydowanie wyrąbał to słowo uderzając kantem dłoni o stół. — Skoro jednak wiemy, że może zagrażać niebezpieczeństwo, to nie powinniśmy, mimo poprzedniej decyzji, wysyłać dwóch statków do dwóch sputników. Poślemy jeden. Najpierw do pierwszego, później do drugiego. I lecieć na nim powinni tylko ochotnicy.
— Co ma pan profesor właściwie na myśli — zdziwił się Stone. — Czy mogą być nieochotnicy?
— Chciałem powiedzieć, że uczestnicy ekspedycji powinni zdawać sobie sprawę, że ryzykują życiem. Ma pan rację — uśmiechnął się Leszczyński — słowo „ochotnicy” jest anachronizmem.
— Chętnych znajdzie się więcej niż potrzeba. To są straszne słowa „ryzykują życiem” — Stone pochylił się do przodu i objął wzrokiem członków Rady. — Proponuję, żeby każdy pomyślał i zdecydował, czy gra warta jest świeczki?
Zapanowało milczenie.
— Warta! — pierwszy powiedział Matthews.
— Warta! — powtórzył Leszczyński.
— Warta!.. warta!..
— Więc proszę o powierzenie mi dowództwa ekspedycji — powiedział Stone.
— A mnie i mojego przyjaciela Muratowa proszę wciągnąć na listę członków ekspedycji. Moim zdaniem, mamy do tego prawo — dodał Sinicyn.
— Muratowa tutaj nie ma.
— To nie ma znaczenia. Mówię w jego imieniu.
— Czy wyraził zgodę?
— Nie, nie rozmawiałem z nim o tym. Ale ręczę…
— Zgoda. A więc jest już nas trzech. Myślę, że wystarczy cztery, pięć osób.
— Jestem wielce zobowiązany — Muratow pokłonił się z przesadną ceremonią. — Jesteś wzruszająco miły. Ale co zrobić, skoro nie mam żadnej chęci na wystartowanie w przestrzeń?
— W przestrzeń? — Sinicyn wzruszył ramionami. — To przecież obok Ziemi. Bliżej niż do Księżyca.
— Przypuśćmy, że to nawet na samej Ziemi…
— No i co z tego?
— Właśnie, i co z tego?
— Idź do diabła! — Sinicyn z oburzeniem odwrócił się od przyjaciela. — Co z ciebie za człowiek. Obdarza się go takim zaufaniem, a on… Możesz zrezygnować! Proszę bardzo… — gniewnym ruchem wskazał na stolik, na którym stał radiofon.
— A z czegóż to mam zrezygnować? Na nic się nie zgadzałem. Czy miałem z tym coś wspólnego? Sam włączyłeś mnie do składu ekspedycji, sam wykreśl.
Sinicyn zerwał się i rzucił się do aparatu.
— Stój! — Muratow zdążył schwycić przyjaciela i siłą pchnąć z powrotem na fotel. — Nie znasz się na żartach! Czy myślisz, że puszczę ciebie samego, jeśli istnieje niebezpieczeństwo? Kto będzie ciebie pilnował? Kiedy mamy lecieć? — spytał rzeczowym tonem.
— Za tydzień.
Trzeba było od tego zacząć. Zdążę skończyć pracę, którą już raz przez ciebie przerwałem. Czemu tak zwlekacie? Przecież to wstrzymuje rejsy wszystkich gwiazdolotów.
— Niebezpieczeństwa już nie ma. Znamy położenie obu sputników.
— A jeśli zmienią orbity?
— Stwierdzimy to zawczasu. Siedzą je wszystkie radiolokatory we wszystkich obserwatoriach na kuli ziemskiej. Dostarczyliśmy im świetne dane do prowadzenia obserwacji.
— Ale się udało, prawda?
— Nie przechwalaj się. Wiesz przecież, że na pomysł wpadłeś przypadkiem.
— O, nie! Nie przypadkiem. Jaki to przypadek, jeżeli wszystkie naturalne orbity zostały odrzucone jedna po drugiej. To po prostu logika.
— Albo fantazja.
— Albo fantazja — zgodził się Muratow. — O tym czynniku nie wolno nigdy zapominać. W nauce nie można się obejść bez fantazji. Jeślibyś ją miał, nie musiałbyś krzyczeć „ratunku” i wzywać mnie na pomoc.
— Rozgdakała się kura! — powiedział Sinicyn. — Zniosła jajko i wyobraża sobie, że zbawiła Rzym.
— To były gęsi, ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Skąd ta zwłoka?
— Trzeba wyposażyć statek. Zdaje się, że Stone instaluje na nim wszystkie przyrządy istniejące w technice obserwacyjnej. Spróbuj znaleźć to, co jest niewidoczne i jeszcze w przestrzeni.
— Aha! Jednak w przestrzeni. A mówiłeś… zresztą… nie będę się czepiał słów. Ale problemik. Chciałbym dodać, że na ten temat mam swoje zdanie. Weźmy na przykład… Jeśli ciało sputnika jest zrobione z materiału niemagnetycznego, wewnątrz na pewno znajdują się metalowe części.
— Magnetyczne? Przewidziano i to. Będą i takie przyrządy.
— Wiem. Nie przeszkadzaj! — Muratow zaczął powoli chodzić po pokoju z kąta w kąt. — A jeśli te ciała nie wchłaniają promieni Słońca i nie nagrzewają się… Mają silniki? Mają! A więc wydzielają jakieś ciepło. Bardzo słabe, ale powinny wydzielać. A więc z bliskiej odległości będzie je widać na ekranie podczerwonym. Nawiasem mówiąc, twoja hipoteza o tym, że są one całkowicie białe, nie wytrzymuje krytyki. Czekaj, nie denerwuj się! Moja hipoteza, że są całkowicie czarne, stoi także pod znakiem zapytania. A mimo to nie protestuję. Idźmy dalej. Sputniki i wszystko, co się na nich znajduje, nie może być absolutnie przezroczyste. Można je zobaczyć po prostu gołym okiem jako ciemną plamę na tle gwiaździstego nieba. Oczywiście jedynie z bliskiej odległości. Teraz proszę, możesz się kłócić.
— Ani mi się śni! — Sinicyn śmiejącymi oczami patrzył na przyjaciela. — Wszystko w porządku. Widzę, że dowództwo ekspedycji powierzono Stone'owi tylko przez pomyłkę. Należało mianować ciebie. A teraz posłuchaj, obrażać się będziesz potem. A więc, Wiktor Muratow znalazł sposoby wykrycia sputników w przestrzeni. Przecież cię znam: zamilkłeś, a więc, nic więcej nie przychodzi ci do głowy. A Stone'owi przyszło! Zadrżałeś, kochasiu? Grawitonowy wyznacznik masy — raz! Gammareflektor — dwa! Ręce do góry! Leżysz na obie łopatki!
Przez kilka sekund Muratow zdumiony patrzył na przyjaciela. Następnie nachylił się do ucha Sinicyna i powiedział konspiracyjnym szeptem:
A więc znaleziony sputnik będziemy „obmacywać”. Rękami. A czy nie chcesz go zobaczyć? Oczami? Powierzchnię ma? Nawet jeżeli niewidoczna, ale jest. A gdyby ją pomalować? Rozpylacz!
Sinicyn natychmiast spoważniał.
— Tego, zdaje się, nie przewidzieli — powiedział. — Należy natychmiast zawiadomić Stone'a. Zuch z ciebie…
Tylko na początku, dopóki są jeszcze nowe i niezwykłe, osiągnięcia myśli technicznej zdumiewają ludzką wyobraźnię. Człowiek szybko przystosowuje swoją świadomość do nowych warunków i to, co całkiem niedawno wydawało mu się niezwykłym, staje się powszednim.
Читать дальше